Rozdział 1

37 6 3
                                    


Nazywam się Clarissa Champ, ale wolę, by wszyscy nazywali mnie Clary. Jako nowa Królowa nizinnej osady Gniewu, każdego dnia zmagam się z ciężarem odpowiedzialności, który zdaje się mnie przygniatać. Moje migreny stają się coraz bardziej nie do zniesienia, a każda minuta spędzona na przygotowaniach do koronacji przypomina niekończący się krąg męki i frustracji.
Osiemnaście lat temu, po śmierci moich rodziców, tron pozostał pusty. Minister rządził królestwem w moim imieniu, a ja mogłam jedynie obserwować, ucząc się, jak stać się skuteczną władczynią. Teraz, gdy wreszcie mogę objąć swoje miejsce, czuję się przytłoczona olbrzymim ciężarem obowiązków, które spadły na moje barki. To, co kiedyś było jedynie echem w mojej rzeczywistości, teraz stało się codziennością.
Moje dzieciństwo, z brutalną śmiercią rodziców na czołowej liście tragedii, pozbawiło mnie możliwości żalu i odpoczynku. Wzrosłam w świecie zdominowanym przez ból i stratę, zmuszona do szybkiego dorośnięcia. Musiałam nauczyć się rządzić, być sprawiedliwą i skuteczną władczynią, a każdy krok ku dorosłości był pełen ciężkich prób. Moje edukacyjne lekcje obejmowały nie tylko zarządzanie, ale także subtelności negocjacji i sztukę dobrego wychowania. Każda z tych umiejętności była narzędziem w moim arsenale, mającym zapewnić, że nie zawiodę na publicznej scenie, a moja władza nie zostanie podważona.

Teraz, gdy pozostał tylko tydzień do koronacji, czuję, że ciężar obowiązków staje się nie do zniesienia. Mój doradca Luthais rozpoczął swoją monotonną formułkę, a jego bezbarwne słowa powitania nowej Królowej brzmiały jak wyrok skazujący mnie na wieczne więzienie. Każda powtarzana fraza zdawała się odbierać mi resztki energii, jakby była bezlitosną kratą, zza której nie mogę się wydostać.
Luthais już na mnie czekał, wyprostowany jak zawsze, z chłodnym spojrzeniem i notatnikiem w ręku. Jego srebrzyste włosy były perfekcyjnie ułożone, a twarz nie zdradzała emocji. Położyłam dłoń na jego ramieniu, a jego skórzane rękawice były chłodne i sztywne, jak zimne łańcuchy więzienne. Jego obsesja na punkcie zasad i procedur zaczynała mnie przytłaczać, a jego przywiązanie do szczegółów zdawało się być niekończącą się spiralą niezadowolenia.

– Zakończmy na dzisiaj – powiedziałam, moje słowa brzmiały jak szept przerażonego ducha, wyrażając wewnętrzny ból i frustrację. – Jestem wyczerpana. – Zeszłam z misternie zdobionego tronu, którego złote i kryształowe elementy, mimo swojego wytwornego wyglądu, były przerażająco niewygodne. Każdy krok na zimnej marmurowej podłodze wydawał się ważyć tonę, a złoto-białe ściany sali tronowej emanowały zimnym blaskiem zachodzącego słońca. Światło odbijające się od marmurowej powierzchni tworzyło złudzenie, jakby całe królestwo tonęło w morzu ognia, co tylko potęgowało moje poczucie przytłoczenia i beznadziejności.
W miarę jak przemieszczałam się po sali, powietrze stawało się coraz bardziej ciężkie, przesycone zapachem stęchlizny i tłumionych emocji. Mury, niegdyś świadkowie chwały i triumfu, teraz zdawały się być bezlitosnymi świadkami mojej udręki. Z każdą minutą, którą spędzałam w tej opresyjnej przestrzeni, czułam, jak ciemność ściska mnie coraz mocniej.
Gdy zbliżyłam się do Luthaia, jego perfekcyjnie ułożone srebrzyste włosy i chłodne spojrzenie były żałosnymi symbolami jego obsesji na punkcie reguł. Jego twarz, jak zawsze, nie zdradzała emocji, a notatnik, który trzymał w ręku, wydawał się być jego jedynym towarzyszem.

– Na dziś wystarczy – powiedziałam, próbując zdusić ciężar zmęczenia, który paraliżował mnie od wewnątrz. – Wszyscy są już zmęczeni. Idźcie do domów – dodałam, z trudem ukrywając narastające rozdrażnienie i frustrację. – Luthais, zostań na chwilę, muszę z tobą porozmawiać...

Jego twarz, zazwyczaj wykazująca nieugiętą surowość, teraz zdradzała napięcie, jakby moje słowa były dla niego ciężarem. Luthais, z jego obsesją na punkcie reguł, wyglądał teraz na zmęczonego i zaniepokojonego moją prośbą o zostanie. Jego kroki były niespokojne, a każdy ruch zdawał się być przepełniony lękiem przed niewłaściwym krokiem, który mógłby sprowadzić katastrofę na nas oboje. Gdy sala tronowa opustoszała, w powietrzu pozostał ciężki, duszący cień. Miałam wrażenie, jakby pomieszczenie, z jego złotymi i białymi ścianami, wciągnęło w siebie wszystkie nasze lęki i obawy, tworząc atmosferę ciemności i zagrożenia. Luthais, z twarzą niczym z żelaza, mówił z goryczą, jakby każde jego słowo niosło ze sobą widmo zagłady.

Pani KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz