Rozdział 4

11 3 1
                                    


Wychodząc z sali, starałam się nie patrzeć za siebie, choć wiedziałam, że wzrok Króla Chciwości wciąż mnie śledził. Jego obecność była jak cień, którego nie mogłam się pozbyć, a który rozbudzał we mnie gniew. Z każdym krokiem, gdy oddalałam się od Rady, czułam, jak emocje we mnie narastają – nie tylko te, które narosły przez całe spotkanie, ale także te, które towarzyszyły mi od chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Mój oddech stał się płytki, a serce przyspieszało. Kiedy dotarłam do mojego zamku, korytarze wypełnione były ciszą. Służba, jakby wyczuwając mój stan, skryła się w cieniach, unikając spotkania moich oczu. Wchodząc do swojej komnaty, zatrzasnęłam drzwi za sobą z hukiem. Moje stopy w wysokich obcasach dudniły o kamienną posadzkę, kiedy kierowałam się wprost do łazienki, jakby tylko tam mogłam znaleźć choć chwilę spokoju. Gdy weszłam do łazienki, uderzyło mnie zimno marmurowej posadzki i chłodna wilgoć, unosząca się w powietrzu. Na środku znajdowała się misa z wodą, a naprzeciwko ogromne lustro, które kiedyś lubiłam. Teraz, widząc w nim swoje odbicie, poczułam, jak narasta we mnie wściekłość. Zaczęłam oddychać coraz ciężej, a każdy kolejny oddech stawał się coraz bardziej nierówny.
Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego ten nowy Król Chciwości musiał wejść w moje życie, zakłócając mój spokój? To przecież ja miałam władzę nad sobą, nad swoim gniewem, nad wszystkim! A teraz jakaś więź, której nigdy nie chciałam, zaczynała przejmować nade mną kontrolę. Podniosłam rękę i uderzyłam nią w lustro. Ostre, echo dźwięku rozniosło się po pomieszczeniu, a ból w moich knykciach tylko podsycił gniew. Lustro zadrżało, lecz nie pękło. Znowu uderzyłam, tym razem mocniej. I znowu. Za każdym razem, gdy moja pięść uderzała w gładką powierzchnię, czułam, jak gniew opuszczał moje ciało, choć tylko na krótką chwilę. W końcu, z hukiem, tafla rozpadła się na kawałki, a odłamki szkła posypały się na podłogę jak deszcz ostrych igieł. Stałam nad kawałkami lustra, oddychając ciężko, patrząc na swoje odbicie w maleńkich fragmentach, które leżały u moich stóp. W każdym z nich widziałam siebie – Królową Gniewu – rozbitą na milion kawałków. Byłam zła na niego, na tę niechcianą więź, która wiązała mnie z Królem Chciwości, ale najbardziej byłam zła na siebie. Na to, że dopuściłam do tego, by to wszystko miało na mnie taki wpływ. Krew z mojej dłoni zaczęła powoli spływać na posadzkę, mieszając się z fragmentami szkła. Ból był jednak niczym w porównaniu z tym, co czułam w środku. Moja dusza była rozdzierana na kawałki, a gniew, który miał być moją siłą, stawał się moim największym wrogiem.
Zaciskając zęby, uniosłam głowę. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Nie teraz. Musiałam znaleźć sposób, by zerwać tę więź. Musiałam odnaleźć w sobie siłę, by pokonać tę przeszkodę – bo inaczej gniew, który we mnie kipiał, mógł zniszczyć nie tylko mnie, ale wszystko, na co tak długo pracowałam. Wpatrując się w pęknięte odłamki szkła, przysięgłam sobie jedno: nie pozwolę, by ten nowy Król Chciwości miał nade mną jakąkolwiek władzę. Nie zginę w tym mrocznym tańcu, który los postanowił mi narzucić. To ja będę tańczyć – a on będzie tylko pionkiem w tej grze. Podniosłam wzrok na księżyc, który teraz widziałam przez wysokie okno mojej komnaty. Wiedziałam, że zbliża się czas próby. Święto Czerwonego Księżyca było coraz bliżej, a ja musiałam być gotowa na to, co miało nadejść.

Ale to była moja walka. I wygrałam ją już w myślach.

Minęło kilka dni od narady, a poranek Święta Czerwonego Księżyca wreszcie nadszedł. Promienie bladego światła wpadały przez wysokie okna mojej komnaty, jakby nieświadome ciężaru tego dnia, który spoczywał na moich barkach. Dziś miała nadejść moja koronacja. Miałam zostać Królową Gniewu. Ale to nie wszystko – dzień ten był podwójnie istotny, bo to właśnie dzisiaj miała nastąpić moja przemiana. Każdy władca zasiadający w Radzie przechodził przez tę próbę, a ja... czekałam na nią od lat. Przemiana w wilka była naszym dziedzictwem, naszą naturą. Wszyscy wokół mnie już przez to przeszli, wszyscy byli gotowi, a ja – jedyna, która jeszcze nie zmieniła formy – nie mogłam dłużej zwlekać. Dziś miało się to w końcu wydarzyć. Jednak z każdym dniem, który mnie do tego momentu przybliżał, w moim wnętrzu narastała niepewność.
Kiedy wstałam z łóżka, poczułam znajome pulsowanie w skroniach. Migrena. Tym razem ból zdawał się jeszcze bardziej intensywny, jakby ciało buntowało się przed tym, co miało nadejść. Z trudem podeszłam do okna, spoglądając na rozciągające się w oddali mroczne lasy, gdzie miało odbyć się polowanie. Do komnaty weszła moja służka. Bez słowa podeszła do mnie i zaczęła mnie ubierać, przygotowując mnie na ten wyjątkowy dzień. Suknia, którą mi przyniosła, była doskonała. Głęboka, bordowa czerwień, jak krew przelana w noc rytuału, z czarnymi kwiecistymi haftami wijącymi się wokół długich rękawów i dekoltu. Cienkie, złote nici wplecione w materiał błyszczały w delikatnym świetle, a na moje czarne włosy zostały wpięte subtelne, złote ozdoby, które przywodziły na myśl koronę, którą miałam dzisiaj założyć.
Suknia opinała mnie idealnie, dodając mi majestatycznego wyglądu, choć w środku nadal walczyłam z migreną, która nie dawała mi spokoju. Złote dodatki w moich włosach lśniły, przypominając mi o roli, którą dziś miałam odegrać. To nie był dzień na wątpliwości. Musiałam być silna, musiałam się przygotować.
Gdy weszłam do sali jadalnej, mój doradca, Luthais, już na mnie czekał, wyprostowany jak zawsze, z chłodnym spojrzeniem i notatnikiem w ręku. Jego srebrzyste włosy były perfekcyjnie ułożone, a twarz jak zawsze nie zdradzała emocji, choć widziałam, że dzisiaj był wyjątkowo czujny. Wiedział, że to będzie jeden z najważniejszych dni mojego życia.

Pani KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz