Rozdział 8

14 3 4
                                    

Luthais prowadził mnie przez długie, kamienne korytarze zamku. Każdy krok wydawał się głośniejszy niż zwykle, a odgłos jego butów rozchodził się echem, jakby ściany tego miejsca żyły i słuchały każdego naszego słowa. Czułam, jakby powietrze wokół nas zgęstniało, jakby coś — może jakaś pradawna moc — skupiło na nas swoją uwagę. Ciemne gobeliny wisiały na ścianach, przedstawiając historie moich przodków, a ja czułam, że teraz jestem częścią czegoś większego. Coś nieznanego czekało na mnie tuż za rogiem, jak wilk gotowy do ataku.
Moje myśli były splątane, a słowa Raelana i Luthaia mieszały się w chaotyczny wir. „Prawda nie zawsze jest tym, czego się spodziewasz." Raelan miał rację. Czułam to głęboko w sobie, ale strach i niepewność zasnuwały moje myśli niczym gęsta mgła.
– Luthais, co się dzieje? – zapytałam, przerywając ciszę. – Mówisz o mojej mocy, o tym, że jestem związana z jakąś pradawną magią. Czego jeszcze mi nie powiedziałeś?
Jego kroki nie zwalniały, ale mogłam dostrzec, jak napina szczękę. To nie było coś, o czym chciał rozmawiać. Czułam, że kryje coś więcej, coś, co może zmienić moje życie na zawsze.
– Nie jestem pewien, czy to, co wiem, wystarczy, byś zrozumiała... – zaczął, nie patrząc na mnie, jakby każda jego myśl była skupiona na czymś innym, na czymś ważniejszym. – Twoja moc nie pochodzi od wilków, Clary. Zawsze byłaś inna, a to, co stało się podczas koronacji... to dopiero początek.
Jego słowa trafiły we mnie jak ostrze. Nie pochodziłam od wilków? Jak to możliwe? Zawsze byłam częścią tego świata, tego dziedzictwa. Ale kiedy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze wcześniej, wiedziałam, że jest we mnie coś innego. Czarne żyłki, które pulsowały w rytmie mojego bicia serca, nie były częścią wilczej natury. Były czymś mroczniejszym, bardziej pierwotnym.
– Co masz na myśli? – zapytałam, starając się nie wpaść w panikę, chociaż moje serce biło jak oszalałe.
Luthais w końcu zatrzymał się przed dużymi, drewnianymi drzwiami, które prowadziły do jednej z najstarszych części zamku. Otworzył je powoli, a ja poczułam zimny podmuch powietrza. Pomieszczenie było mroczne, oświetlone jedynie kilkoma płonącymi świecami, które rzucały cienie na kamienne ściany. Na środku znajdowała się stara, zdobiona księga. Była gruba, pokryta skórą, a jej grzbiet pękał od wieku.
Luthais podszedł do księgi i delikatnie położył na niej ręce, jakby sam jej dotyk miał w sobie wielką moc. Spojrzał na mnie przez ramię, a w jego oczach widziałam coś, co mogłoby przypominać obawę. To było coś, czego on sam do końca nie rozumiał.
– Twoje moce pochodzą od Wiedźm Krwi – powiedział cicho, jego głos rozbrzmiewał w pustym pomieszczeniu jak wyrok. – Pradawna linia magii, którą twoi przodkowie starali się ukryć. Wilki nigdy nie były twoim dziedzictwem, Clary.
Zamarłam. Wiedźmy Krwi? Pradawna magia? Mój umysł odrzucał te informacje. To nie mogła być prawda. Całe życie wierzyłam, że przemiana w wilka nadejdzie. Że wszystko jest tylko kwestią czasu. A teraz... teraz mówią mi, że nigdy nie byłam jedną z nich.
– Nie... – wyszeptałam, a moje ciało zaczęło drżeć. – To niemożliwe. Zawsze byłam częścią tej krwi, tej rodziny...
Luthais spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i czegoś, czego nie mogłam nazwać. Jego oczy błyszczały w mroku, jakby wiedział, że to, co teraz mi powie, zmieni wszystko.
– Twoja matka... była ostatnią z tej linii – zaczął, a ja poczułam, jak ziemia usuwa się spod moich stóp. – Wiedźmy Krwi zostały zniszczone przez wilki setki lat temu. Twoja matka ukryła cię, próbując ochronić twoją tożsamość. A teraz twoja moc... zaczyna się budzić.
Zgięłam się z bólu, kiedy znamię na skroni zapłonęło ogniem. W moim wnętrzu coś walczyło, coś przenikało mnie od środka. Czarna energia, o której wcześniej nie miałam pojęcia, pulsowała we mnie, przejmując moje zmysły. Z każdą sekundą czułam, jak moje ciało staje się obce, jakby nie należało już do mnie.
– Luthais... co się ze mną dzieje? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.
Jego twarz była poważna, a oczy ciemniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, co nadchodzi, ale ja nie byłam na to gotowa.
– To jest twoja prawdziwa moc, Clary – powiedział cicho, niemal z rezygnacją. – To, co wydarzyło się podczas koronacji, było początkiem. Teraz twoja moc będzie próbowała przejąć kontrolę, a ty musisz zdecydować, czy jej się poddasz, czy będziesz walczyć.
Przez chwilę wszystko się zatrzymało. Poddaj się mocy albo walcz. Te słowa odbijały się w mojej głowie, a pulsowanie znamienia rosło z każdą sekundą. Czułam, że ta ciemna energia pragnie wydostać się na zewnątrz, pragnie mnie pochłonąć. Ale wiedziałam jedno: nie mogłam ulec tej mocy.
Spojrzałam na Luthaia, a potem na księgę, która leżała przed nami. Wzięłam głęboki oddech, czując, jak moje ciało drży. Byłam na rozdrożu, a każda decyzja mogła zmienić mój los na zawsze.
– Pokaż mi – powiedziałam, starając się opanować strach. – Pokaż mi, jak walczyć z tą mocą.
Luthais skinął głową i otworzył księgę na starych, pożółkłych stronach, które zdawały się szeptać pradawną wiedzę. Tajemnica, która spowijała moją przeszłość, zaczynała się odsłaniać, ale z każdym krokiem czułam, że wchodzę coraz głębiej w mrok, z którego nie było powrotu.
Wiedziałam jedno: nie mogłam się cofnąć.
Korytarze zamku wydawały się dłuższe, ciemniejsze, jakby mury wchłaniały każde światło, które miało odwagę przeniknąć przez witrażowe okna. Kamienne ściany, zazwyczaj chłodne, dziś emanowały czymś bardziej złowrogim, jakby drżały od prastarej magii. Czułam to w powietrzu — wibrację, ledwie wyczuwalne mrowienie, które powoli narastało, odkąd wyszłam z komnaty. To nie było miejsce dla ludzi. Nie teraz. Dziś zamek żył.
Kroki Luthiasa były stabilne, pewne, ale ja niemal się potykałam, przytłoczona migreną, która uderzała w moją głowę niczym młot. Znamię na mojej skroni pulsowało, wysyłając fale ciepła przez całe ciało, a ból zmieniał się w coś głębszego. Jakby w moich żyłach zamiast krwi zaczynała płynąć czarna, gęsta energia. Energia, która nie była moja.
Ciemne gobeliny, zdobione obrazami wilków i księżyca, zwisały ze ścian, ale dziś ich złote nici wydawały się brudne, jakby przesiąknięte kurzem wieków. Cisza była nienaturalna — zbyt ciężka, jakby sama ziemia zamarła, czując, co miało się wydarzyć. Kiedy zbliżaliśmy się do starej części zamku, czułam coraz większy niepokój. To miejsce było inne. Tu nie docierało światło.
Płomienie świec zaczęły drgać, a cienie na ścianach wydłużały się, jakby coś z ciemności chciało wyciągnąć ku nam swoje macki. Znamię na mojej skroni płonęło, czarne żyłki rozchodziły się po mojej szyi, jakby ta ciemna energia chciała przejąć kontrolę nad moim ciałem.
Zgięłam się z bólu, czując, jak coś we mnie się łamie. To nie była przemiana, którą obiecywano mi od dziecka. To było coś pierwotnego, dzikiego. Coś, co nigdy nie miało być moim dziedzictwem. Paznokcie wydłużyły się nienaturalnie, czarne jak noc, a w ustach poczułam, jak moje kły rosną. To nie były kły wilka. To było coś gorszego.
Czarne żyłki rozpełzały się po mojej twarzy, a w oczach dostrzegłam błysk czerwieni. Czułam krew, jej smak w ustach, jej zapach w powietrzu. To była moc wiedźmy, pradawnej, zakazanej magii, której nikt nie powinien nosić. Nie w tym świecie.
– Clary! – Głos Luthaia odbił się echem w mojej głowie, ale był zbyt odległy, zbyt cichy. – Musisz nad tym zapanować!
Zgięłam się bardziej, czując, jak ciemna energia owija się wokół mnie jak ciężkie łańcuchy, zmuszając do uległości. Ale coś we mnie walczyło. Część mojej duszy próbowała stawić opór, nie pozwalając tej mocy przejąć kontroli. Nie mogłam ulec. Jeśli się poddam, stracę siebie na zawsze.
Spojrzałam na Luthiasa, ale obraz zamazywał mi się przed oczami. Świat wokół mnie zaczął się kręcić, a ja czułam, jak energia we mnie narasta, gotowa eksplodować. Pulsowanie w mojej głowie było nie do zniesienia. Każda myśl roztrzaskiwała się na drobne kawałki, a w powietrzu czułam coś... coś więcej. Zapach krwi. Czułam to wszędzie.
W desperacji spojrzałam na księgę, która leżała przed nami. Czy tam była odpowiedź? Czy to mogło pomóc mi zrozumieć, co się działo? Luthais zobaczył, gdzie podążyło moje spojrzenie, i bez słowa otworzył księgę. Strony szumiały cicho, a ich pożółkłe, stare krawędzie nosiły ślady dawnych użytkowników. Zapach starych stron wypełnił powietrze, a wraz z nim... coś więcej. Jakby duchy przeszłości wyszeptały mi do ucha.
– Musisz się skupić, Clary – powiedział, jego głos był twardy jak stal. – Zanim ta moc cię pochłonie.
Spojrzałam na niego, a w moich oczach mogła być widoczna tylko desperacja. Jak miałam nad tym zapanować? Jak mogłam kontrolować coś, czego nigdy nie znałam? Nie mogłam pozwolić, by ta moc mnie zniszczyła.
Ale wiedziałam jedno: mrok był już we mnie. To nie była przemiana, którą mi obiecano. To było coś znacznie gorszego.
W pomieszczeniu było cicho. Zbyt cicho. Każdy dźwięk, każdy oddech odbijał się echem, jakby ściany miały uszy, a cień czaił się w ciemnościach, gotów pochłonąć każdy ślad światła. Z każdą sekundą pulsowanie w mojej skroni stawało się coraz bardziej intensywne. To było jak łomot młota uderzającego o kamień, rozbijającego moją świadomość na kawałki.
Luthais stał przy stole, jego twarz ukryta w mroku, choć widziałam błysk w jego oczach. On wiedział. Wiedział, co się ze mną dzieje, ale jego obojętność nie dawała mi ukojenia. Jego zimna pewność, jakby oczekiwał na coś, co wkrótce miało się wydarzyć, była jak cień, który przesłaniał wszystko wokół.
Znamię na mojej skroni płonęło. Czarne żyłki rozpełzały się po mojej twarzy, pulsując w rytm mojego bicia serca. Czułam, jak rozchodzą się dalej, po mojej szyi, ramionach, a moje ciało drżało od zimna i gorąca jednocześnie. Każdy krok, każda myśl, była jak wędrówka przez bagna, zbyt ciężka, zbyt mroczna. To nie była moja moc. To było coś więcej, coś, co przenikało moją duszę, jakby ciemność próbowała rozerwać moje ciało od środka.
Spojrzałam na Luthaia, ale jego postać rozmazywała się przede mną. Świat wokół mnie kręcił się coraz szybciej, a dźwięki zaczynały się zlewać w jedno. Słyszałam szept, cichy, złowieszczy szept, który narastał. W powietrzu unosił się ciężki zapach magii – stary, zbutwiały, jak zapach ziemi po deszczu, która nigdy nie wysycha. To była magia wiedźm.
– Co się ze mną dzieje? – warknęłam, a mój głos brzmiał dziwnie, jakby nie należał do mnie. Ciemność w pomieszczeniu zgęstniała, jak gdyby coś — jakaś nieopisana obecność — krążyło wokół, przyglądając się z zaciekawieniem. Moje zmysły były wyostrzone, czułam ruch powietrza, wibracje, których wcześniej nie dostrzegałam. Coś nas obserwowało.
Luthias spojrzał na mnie, ale jego oczy wydawały się puste, jak gdyby część niego była już dawno poza tym miejscem. Był spokojny, a ja czułam narastającą wściekłość. Dlaczego był taki spokojny, gdy we mnie wszystko krzyczało?
– To nie jest wilcza przemiana – powiedział chłodno. Jego słowa uderzyły mnie niczym ostrze w pierś. – Nigdy nią nie była. Twoja matka wiedziała, że w twoich żyłach płynie moc większa niż przemiana w wilka. Moc, która może zniszczyć wszystko, co znałaś.
Odsunęłam się od stołu, czując, jak moje ciało drży od bólu i zimna, które przenikało każdy fragment mojej istoty. Krew. Czułam, jak płynie szybciej, jak zaczyna dominować moje myśli. Przejęcie kontroli nad ciałem, własnym i cudzym, było nagle czymś naturalnym, jakby od zawsze drzemało to we mnie. To nie była siła, którą znałam. To była magia Wiedźm Krwi.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – krzyknęłam, ale mój głos był dziwny, szorstki, przesiąknięty gniewem, którego nie mogłam już kontrolować.
Luthais zamknął księgę z trzaskiem. Świece zadrżały, jakby reagując na dźwięk. Wiedział więcej, niż mówił.
– Byłem przy tobie po to, by przygotować cię na ten dzień – powiedział cicho, ale w jego słowach wyczuwałam cień czegoś, czego nie chciał wypowiedzieć. Strach. – Ale prawda jest taka, że twoje dziedzictwo cię odnajdzie, niezależnie od tego, czy będziesz na to gotowa. Teraz nie masz wyboru. Musisz to zaakceptować.
Zgięłam się z bólu, czując, jak czarna energia przenika przez moją skórę, jakby próbowała wydostać się na zewnątrz. Znamię na skroni płonęło ogniem, który przechodził przez moje ciało jak lawa, rozbijając moje myśli na drobne kawałki. To było coś dzikiego, coś, czego nie mogłam zrozumieć, ale czułam, że wkrótce to przejmie kontrolę.
W powietrzu czułam coś obcego, coś, co próbowało się zbliżyć, jakby ciemność w tym pomieszczeniu była żywą istotą, która czekała na moment słabości, by wpełznąć do mojego wnętrza. To nie była moja moc. Ale czy mogłam ją kontrolować? Czy mogłam nad nią zapanować, zanim ona zapanowała nade mną?
Luthias patrzył na mnie jak na eksperyment, jak na coś, co musiało przejść przez ten proces. Jego zimna determinacja była przerażająca. Był przygotowany na to, by zobaczyć, co się ze mną stanie. Ja jednak nie byłam gotowa.
– Nie dam się temu poddać! – wrzasnęłam, ale moje słowa odbiły się echem w pustej przestrzeni, a ciemność jakby się zbliżyła, owinęła wokół mnie jak zimne, oślizgłe ramiona. Ona już tu była. Czekała na mnie.
– Nie masz wyboru, Clary – powiedział Luthais, a jego głos był spokojny, zbyt spokojny. – Ta moc zawsze była częścią ciebie.
W tym momencie poczułam, jak coś we mnie pęka. Ból, który do tej pory rozrywał moje ciało, nagle ustąpił, a w jego miejsce pojawiła się czarna, nieokiełznana siła. To nie była ulga. To było przyjęcie mocy, której nie potrafiłam kontrolować. Ciemność wokół mnie zgęstniała, a świat zaczął się rozpadać.
– To nie jestem ja – wyszeptałam, czując, jak moje myśli stają się coraz bardziej zamglone. Kim byłam teraz?
Czułam, jak pradawna energia rozprzestrzenia się we mnie, przejmując każdy fragment mojego ciała. Moje paznokcie wydłużyły się jeszcze bardziej, a oczy pulsowały od nadmiaru mocy. Moje ciało nie było już moje. Stało się narzędziem czegoś starszego, czegoś, co czekało zbyt długo na ten moment.
Spojrzałam na Luthaia, ale już go nie widziałam tak jak wcześniej. Ciemność zasłoniła mi wszystko. Mrok, który oplatał moją duszę, stał się moim jedynym towarzyszem.
Nastała cisza.
A potem... coś się zmieniło. Zaczęłam się poddawać tej mocy, a jej smak był słodki i niszczycielski zarazem. Krew i magia.
W tym momencie zrozumiałam. Nie było odwrotu.
Ciemność mnie pochłonęła. Wokół mnie wszystko zniknęło, świat, jaki znałam, rozpadł się, a ja dryfowałam w próżni, w której nie było ani przeszłości, ani przyszłości. Tylko ja. I to, co narastało we mnie, dzikie, niekontrolowane, prastare. To nie była tylko moc. To było coś gorszego. Głód, którego nie mogłam zaspokoić, instynkt, który pulsował we mnie, jakby chciał rozerwać moje ciało na strzępy.
Poczułam, jak moje serce przyspiesza, ale jednocześnie... staje się coraz cięższe. Gniew, który kipiał we mnie od momentu, gdy dowiedziałam się prawdy, teraz stawał się nieodłączną częścią tej mocy. To nie było już tylko uczucie. To był żywioł, gotowy zniszczyć wszystko na swojej drodze.
Wokół mnie pojawiły się wizje. Piekielne obrazy, które rozgrywały się w mojej głowie jak okrutny teatr. Nie mogłam od nich uciec. Nie miałam kontroli. Były tylko te przerażające sceny, które zaczęły przesłaniać wszystko inne.
Ogień.
Widok płomieni wypełnił moje myśli. Czerwone, jasne, płonące jęzory ognia lizały nocne niebo, a ja... ja byłam w centrum tego chaosu. Stałam na stosie, moje ciało spętane grubymi, szorstkimi linami, a pod moimi stopami drewno zaczynało skwierczeć od pierwszych płomieni. Czułam ich ciepło, czułam, jak moja skóra zaczyna się topić, jak moje ciało próbuje walczyć z bólem, który rozprzestrzeniał się jak trucizna. Krzyczałam.
Ale to nie było moje ciało, prawda? To była wizja, sen... czy może rzeczywistość? Nie wiedziałam. Granice pomiędzy tymi światami zatarły się.
Tłum wokół mnie ryczał, ich głosy wypełniały powietrze, ale nie słyszałam żadnych słów. Były to dźwięki gniewu, zemsty, nienawiści. W ich oczach widziałam tylko jedno: przerażenie. Nie widzieli mnie, widzieli potwora, czarownicę, którą trzeba było zniszczyć. Krew musiała płynąć.
Ogień sięgał wyżej, coraz wyżej, aż dotarł do moich nóg. Poczułam, jak moja skóra zaczyna płonąć. Gorąco wypełniało każdy nerw, rozrywało moje ciało od środka, a ja krzyczałam, aż moje gardło pękało, ale nikt mnie nie słyszał. Mój gniew narastał, eksplodował. To, co było moim bólem, stawało się siłą. Czułam, jak ciemność przenika przez moje ciało, jak zaczynam kontrolować to, co się działo. Ogień nie mógł mnie zniszczyć. Byłam czymś więcej.
Krew. W moich ustach pojawił się jej smak, metaliczny, cierpki, przesiąknięty gniewem i cierpieniem. Krew płonących wiedźm. Moja krew.
Ciemność zawisła nade mną, a płomienie, które miały mnie zniszczyć, teraz stawały się moją siłą. Tłum wokół mnie przestał istnieć. Ich twarze zniknęły, przesiąknięte gniewem, strachem, ślepą żądzą zniszczenia. Poczułam, jak moje ciało zaczyna się zmieniać, pazury wyrosły na końcach moich dłoni, ostre i czarne jak noc, a moje oczy zaczęły lśnić czerwienią. Nie czułam już bólu, tylko gniew. Palący, dziki gniew, który pochłaniał wszystko wokół.
Wtedy coś we mnie pękło. Fala mocy eksplodowała, rozrywając wszystko na strzępy. Liny, którymi byłam spętana, zostały spalone, a ogień, który miał mnie zniszczyć, teraz stał się moją bronią. Rozszarpałam tłum. Nie było już krzyków, tylko cisza przesiąknięta zapachem krwi i palącego się ciała.
Otworzyłam oczy. Byłam z powrotem w zamku, ale coś się zmieniło. Coś we mnie się złamało. To nie była tylko wizja. To było ostrzeżenie.
Zgięłam się z bólu, kiedy ciężki, metaliczny zapach krwi wypełnił powietrze, choć nie było tu ognia. Znamię na mojej skroni pulsowało, a czarne żyłki rozpełzały się po mojej twarzy jak macki czegoś, co chciało mnie pochłonąć.
– Luthias! – mój głos był jak ryk, dziki, niekontrolowany. Czułam, że tracę nad sobą panowanie, że ciemność przejmuje kontrolę. Mój doradca stał nieruchomo, patrząc na mnie bez cienia emocji. Jego twarz była blada, zimna, a oczy były czarne, jakby odbijały ciemność, która teraz we mnie narastała.
– Nie ma odwrotu, Clary – powiedział zimno, jego głos ledwo słyszalny, jakby wiedział, że nic już nie mogło mnie powstrzymać. – Musisz zaakceptować to, kim jesteś.
Odruchowo cofnęłam się, wpatrując się w swoje ręce, które już nie przypominały ludzkich. Moje pazury były przesiąknięte mrokiem, a każda cząstka mojego ciała drżała od energii, której nie mogłam kontrolować. Mrok wypełniał mnie, aż stał się jedyną rzeczą, którą czułam.
Nagle przed oczami pojawiła się kolejna wizja, tym razem krótsza, bardziej brutalna. Wilki, dziesiątki wilków, leżały martwe na polach, ich ciała były rozszarpane na strzępy, krew ściekała na ziemię, tworząc kałuże, w których odbijało się blade światło księżyca. Ja stałam nad nimi. Ich rzeź była moim dziełem.
Wizje przychodziły coraz szybciej. Ludzie płonący na stosach, rozrywani na strzępy, ich krzyki wypełniały moje myśli, ale nie odczuwałam już współczucia. Byłam tym, czego się bali. Zrozumiałam to teraz. Nie mogłam być tym, kim chcieli, bym była. Byłam potworem.

Wizje zniknęły tak nagle, jak się pojawiły, pozostawiając mnie z rozdartą duszą, zalaną przerażeniem. Upadłam na kolana, dysząc ciężko, jakbym próbowała złapać oddech w świecie, gdzie nie było powietrza. Co się ze mną działo?
– Nie dam się temu poddać! – wykrzyczałam, choć wiedziałam, że kłamałam. Ciemność była już we mnie, była mną. Każda myśl była przesączona tą mroczną energią, a mój gniew narastał, gotowy wybuchnąć. To ja kontrolowałam tę siłę. Tylko ja mogłam to zakończyć... ale czy tego chciałam?
Luthais spojrzał na mnie, jego oczy były pełne zimnego spokoju, ale pod tą maską widziałam coś więcej, satysfakcję. On wiedział, co się ze mną dzieje. Wiedział od samego początku, że moja moc była czymś znacznie gorszym, czymś, co przerażało nawet jego. Ale teraz, stojąc tu, patrzył na mnie z wyczekiwaniem, jakby chciał, żebym uległa. Żebym poddała się ciemności, która wypełniała każdą cząstkę mojego ciała.
– Clary – powiedział cicho, jego głos przepełniony nieuchwytnym triumfem – nigdy nie chodziło o to, by nad tym zapanować. Chodziło o to, by pozwolić tej mocy cię pochłonąć.
Z jego słów biła zimna prawda, której nie chciałam zaakceptować. To nie ja miałam być silniejsza od tej mocy. Ona miała być mną.
Z mojej klatki piersiowej wydobył się dziki ryk, który wypełnił całą komnatę. Gniew, przerażenie, desperacja – wszystko wzbierało we mnie jak fala, która miała zalać każdy skrawek mojej duszy. Moje pazury wbiły się w kamienną podłogę, rozcinając ją na kawałki, gdy próbowałam zachować kontrolę, która wymykała mi się z każdą sekundą. Nie mogłam się poddać, nie teraz. Ale ciemność, ten nieposkromiony, dziki mrok, była silniejsza.
Nagle przed oczami pojawiła się kolejna wizja. Ja, na stosie, znów płonąca, ale tym razem nie byłam ofiarą. Byłam oprawcą. Patrzyłam, jak ciała płoną wokół mnie, a krzyki wypełniały powietrze. Nie czułam bólu. Czułam tylko siłę, która płynęła we mnie jak niekończąca się rzeka. Krew i ogień stały się moimi sprzymierzeńcami.
Cofnęłam się gwałtownie, wracając do rzeczywistości, ale nawet tutaj towarzyszyła mi ta moc. Czułam jej ciężar na barkach, na skórze, w każdym uderzeniu serca. Mrok nie zniknął. Teraz był ze mną na zawsze.
Spojrzałam na Luthiasa, a moje oczy płonęły czerwienią. Byłam pewna, że widzi, co się ze mną stało. Już nie byłam sobą. Byłam czymś więcej i czymś gorszym.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam, a mój głos był nienaturalnie niski, jakby przesiąknięty mocą, której nie mogłam już stłumić.
Luthais uśmiechnął się, ale nie było w tym uśmiechu nic ciepłego. Był zimny i bezlitosny, jak ostrze, które przecina powietrze, gotowe do zadania śmiertelnego ciosu.
– Tego, co zawsze było twoim przeznaczeniem, Clary – powiedział spokojnie. – Akceptacji.
Zamarłam. Akceptacja? Akceptacja tej mocy, tej mrocznej siły, która zniszczy wszystko wokół mnie? Spojrzałam na swoje dłonie, na czarne żyłki, które pulsowały pod skórą, na pazury, które mogły rozszarpać wszystko, co napotkają. Czułam, jak moje ciało wypełnia gniew, dziki, nieokiełznany, gotowy zniszczyć wszystko, co mi drogie. Ale w głębi tego gniewu była jeszcze jedna myśl. Czy to była moja droga?

Ogień, krew, śmierć. Nie mogłam odwrócić wzroku od tego, co we mnie narastało, a jednak gdzieś w środku pozostał cień dawnej mnie. Ostatnia iskra, która trzymała mnie przy zdrowych zmysłach, ale była tak nikła, że wiedziałam, iż wkrótce zgaśnie.
Zrobiłam krok w stronę Luthaia, który stał przede mną jak sędzia. Nie było w nim lęku. On już wygrał.
– Nie będziesz mną rządził – wyszeptałam, ale nawet ja wiedziałam, że to kłamstwo. Mrok był we mnie, już nie musiał mną rządzić, bo to ja miałam stać się jego uosobieniem. Moje ciało, moje myśli, wszystko należało teraz do tej mocy. Luthais patrzył na mnie, wciąż spokojny, z tym lodowatym uśmiechem na ustach. Byłam jego dziełem. Teraz to wiedziałam.
Nie było odwrotu.

Mrok wygrał.

Pani KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz