Rozdział 17 Świąteczny płomień

193 33 242
                                    

Charles

Ponowne rozstanie z Sarą przysporzyło mi kolejnych zgryzot. Życie raz jeszcze plunęło mi w twarz, zabierając ukochaną z zasięgu wzroku. Od nowa starałem się dopasować do rytmu szarej, zimnej rzeczywistości. Okruchy wspomnień, które mi pozostały były jak tlen podtrzymujący przy życiu. Przepełniała mnie wdzięczność za to, że mimo wcześniejszych ustaleń, zgodziła się spędzić ze mną tamten wyjątkowy dzień. Nie zliczę, który to już raz podjęła dla mnie wielkie ryzyko i chociażby dlatego nie powinienem prosić o więcej. Każde nasze spotkanie wymagało skrupulatnego zaplanowania i bez wątpienia coraz ciężej było nam je ukrywać.


Urosła we mnie pewność, że gdybym tylko posiadał tak wielkie wpływy finansowe, jak Henry, bez zastanowienia przejąłbym opiekę nad Johnem. Moje zarobki nie kwalifikowały się jako niskie, jednak nadal nie zaliczały mnie do kasty milionerów. Nawet gdybym zadłużył się na śmierć, realnie nie dałbym rady regularnie opłacać ośrodka i dawki leku. Rzeczywistość okazała się bezlitosna. Pomimo oczywistych przeszkód, czynnik finansowy nie stanowił jedynego problemu. Nie wiedziałem, w jakim punkcie nastałby kres odwetu Henry'ego i ile osób poległoby w tej bitwie. Moje rozczarowanie sobą rosło, kiedy nadal nie potrafiłem połączyć wszystkich wątków tak, aby w pełni ochronić nasze losy.


Listopad minął pod znakiem tych samych starań. Motywowałem się do tego, aby nie łamać ustaleń. Usiłowałem wywołać amnezję – nieskutecznie. Zdawało mi się, że testowałem wszelkie techniki wyparcia i zapomnienia, lecz skutek znowuż był odwrotny. Czułem, kochałem, tęskniłem jeszcze bardziej. Miłość dała mi życie i jednocześnie je odebrała. Być może niepotrzebnie zainicjowałem tamtą schadzkę, ale mimo ceny, którą teraz spłacam, nie żałuję. Choćbym miał nieść jeszcze cięższy krzyż, to i tak nie odpuściłabym sobie tamtego spotkania. To była najlepsza randka w moim życiu.


Prześladujące mnie demony nie dawały za wygraną. Tym razem zaczęły nachodzić mnie pod postacią rozmaitych fantazji. Odkąd tylko zobaczyłem i dotknąłem powabnego ciała Sary, nie potrafiłem się opędzić od lubieżnych myśli. Każdej nocy, kładąc się do wychłodzonego łóżka, tylko wyobrażenia o niej potrafiły podarować mi ciepło. Przymykając oczy, roztaczałem wizje o tym, jak mógłby wyglądać nasz seks. W głębi mojej duszy tkwiło przekonanie, że byłby niezapomniany. Dałbym z siebie wszystko, aby pokazać jej magię cielesnego połączenia. Zrobiłbym też to, co należy, aby w końcu, po raz pierwszy poczuła przyjemność. Podjąłbym się wyzwania i chęcią odczarowałbym kulejącą sferę jej życia. Pragnąłem przyglądać się temu, jak słodko szczytuje, jak ściąga brwi i przygryza wargę, walcząc z obezwładniającą falą rozkoszy. Wyobrażałem sobie sytuację, w której mógłbym jej to dać.


Z pewnością miałbym na uwadze fakt, że zmagała się z traumą. Nie poddawałbym się jednak w tym, aby udowodnić, że zbliżenie z odpowiednią osobą może okazać się satysfakcjonujące. Byłem świadom tego, że mogłoby się to nie udać za pierwszym razem, ale w żadnym wypadku nie zniechęciłbym się tym. W moim mniemaniu intymność polegała na metafizycznej bliskości dwojga ludzi. Jeśli więc coś poszłoby nie po naszej myśli, to przypomniałbym jej, że w seksie chodzi o coś więcej. Jak zwykle przesadziłem z analizami. Po cholerę o tym rozmyślałem, skoro to tylko ułuda i nierealne wyobrażenia? 



Pomijając te wszystkie lawirujące myśli, byłem pewien jednego. To ja powinienem leżeć obok niej każdej nocy. Ja, nikt inny. Coraz częściej nie potrafiłem znieść faktu, że tamten parszywy drań, jak gdyby nigdy nic, śpi obok MOJEJ kobiety. Przynajmniej przestały mnie atakować wyrzuty sumienia z powodu nawiązania romansu z zajętą kobietą. W jakimś stopniu czułem się usprawiedliwiony, bo przecież nie mogłem zniszczyć relacji, która nigdy się między nimi nie zrodziła.

Golden CageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz