Rozdział 23 Meandry namiętności

174 29 211
                                    


Sarah

Posiniała skroń i obity polik na szczęście dosyć szybko się zagoiły. Nie mogłam jednak tego powiedzieć o niezasklepionej ranie w moim sercu. Dodge zniknął z garażu, a wraz z nim ździebełka wspomnień z tatą. I choć pogarszanie się mojego zdrowia psychicznego było długim procesem, to właśnie od momentu utraty symbolu dawnego życia coś we mnie pękło. Myśli stały się czarne, zupełnie jakby czołgały się po dnie mętnego jeziora. Ponura kotara powolutku oddzielała mnie od świata, przysłaniając widok z okna rzeczywistości. Depresyjna iluzja zamgliła moje oczy, zamroczyła umysł. Wszystko, co dotąd było trudne, stało się jeszcze trudniejsze. Z niebezpieczną przyjemnością roztaczałam wizje przyszłości, a raczej jej braku. Zasypiając, coraz częściej marzyłam o tym, aby się nie obudzić. Wszystkie lęki i traumy powróciły jak bumerang i waliły pięściami w furtkę mojego umysłu. Nocami nie potrafiłam się wyłączyć. Kiedy czasem udało mi się przysnąć, ze snu wyrywały mnie dziwne napady niepokoju. Obawy, tęsknoty i piętrzące się zmartwienia wzmagały występowanie tępego bólu głowy. Nieciekawy stan doprowadził do tego, że zaczęłam zastanawiać się nad kontaktem z psychiatrą i poproszeniem go o zapisanie stosownych leków. Wydawało mi się, że dłużej sobie bez tego nie poradzę.


To, co się ze mną działo, było również odpowiedzią na to, jak powitał mnie styczeń. John znowu złapał infekcję, tym razem na tyle poważną, że na jakiś czas wstrzymano moje wizyty. Wiedziałam, że jest pod dobrą opieką, jednak zakaz odwiedzin popychał moją wyobraźnię do tworzenia niepotrzebnych scenariuszy. W Domu Dziecka zaczął się gruntowny remont z funduszy grantu, co oczywiście było pozytywną sprawą, natomiast uniemożliwiło mi to prowadzenie zajęć. Do momentu ukończenia najbardziej rozległych prac najrozsądniejszą opcją było odłożenie spotkań. Na lokal zastępczy trzeba było jeszcze poczekać, więc na razie remont miał przebiegać stopniowo. Nie było nawet potrzeby odrabiania z dziećmi lekcji, z racji niedawno zakończonych ferii zimowych. Przymusowa rozłąka z podopiecznymi działała na mnie równie niekorzystnie, jak styczniowe mrozy.


Torturowały mnie także myśli na temat Charlesa. Nie widziałam się z nim od czasu feralnego sylwestra. Niewiedza pchnęła mnie do tego, że stałam się pionkiem niebezpiecznej gry umysłu, która podsuwała mi wachlarz rozmaitych wyobrażeń. Zastanawiałam się, czy związał się z Nicole i czy tamtej nocy zabrał ją do siebie do domu. Rozmyślałam o tym, co teraz robi i czy jest tam z nią. Gdybałam, czy z naszej dwójki to chociaż on jest tym szczęśliwcem, który odnalazł spokój i bezpieczną przystań.


Tak czy siak, tęskniłam za nim niemiłosiernie. Wspólne wspomnienia z jednej strony trzymały mnie przy życiu, a z drugiej dawały poczucie utraty czegoś pięknego. Czasem czułam się tak, jakby dorwał mnie rozwścieczony pies, który wciąż rozdrapuje tę samą ranę. Kiedy ostatnio przypatrywałam się temu, jak Charles opuszcza sylwestrowy parkiet, odczytałam to jako symbol wejścia w nowy rok z nową nadzieją u boku. Tamten wieczór nie poszedł po mojej myśli i miotały mną wyrzuty sumienia. Bardzo pragnęłam go przeprosić, jednakże nie zrobiłam tego. W żaden sposób nie szukałam z nim kontaktu, bo nie zamierzałam wchodzić mu znów w drogę. Sam przecież powiedział, że to nie ma sensu, a ja wykrzyczałam mu, że żałuje, iż go poznałam. Czasem tak bolesne słowa są potrzebne, aby się w końcu od kogoś odsunąć. Z Nicole miłość na pewno przybrałaby innych barw. Z nią nie musiałby się ukrywać, nie musiałby się rozstawać, nie musiałby cierpieć, ani ronić łez. Z nią wszystko przychodziłoby przyjemnie i łatwo. Chyba właśnie taka powinna być miłość – lekka, prosta i przyjemna... Nasza zdecydowanie zbyt bardzo bolała.

Golden CageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz