Sztuczne do granic możliwości Las Vegas

898 46 0
                                    

Po odprowadzeniu Charlesa do taksówki Emma wróciła do swojego małego mieszkanka i zaczęła przetrząsać lodówkę oraz wszystkie szafki z nadzieją, że w którejś z nich znajdzie coś, co nadawałoby się do zjedzenia. Po niemalże godzinnych poszukiwaniach panna Burke ostatecznie się poddała i wziąwszy uprzednio szklankę w dłoń, podeszła do kranu i odkręciwszy kurek z zimną wodą, napełniła szkło, a następnie wypiła całą jego zawartość duszkiem. Czynność tą Amerykanka powtórzyła jeszcze kilka razy, aż w końcu przestała czuć głód. Napełnianie żołądka wodą było czymś, czego Emma nauczyła się jeszcze jako nastolatka. Wtedy takie zabiegi stosowała z wyboru – najczęściej wtedy, gdy chciała schudnąć. Teraz jednak picie ogromnych ilości wody często ratowało ją od chronicznego uczucia głodu, które czasami stawało się tak bardzo intensywne, że brunetka nie mogła przez to trzeźwo myśleć.

— I tyle by było z dnia wolnego – wymruczała sama do siebie, po czym wyjąwszy uprzednio z kieszeni telefon komórkowy, zadzwoniła do Johnny'ego Milla.

— Cześć Emmo. Czym zasłużyłem na telefon od ciebie, w twym wolnym dniu? – zapytał właściciel Love Den, na co kobieta machinalnie przewróciła oczami.

— Potrzebuje kasy. Mogłabym dziś popracować i dostać dniówkę? Bardzo mi na tym zależy.

— Mogłabyś. Wiesz, że jesteś moim najlepszym fotografem. Jednak jeśli tak bardzo zależy ci dziś na pieniądzach, to jesteś zdesperowana, a jak jesteś zdesperowana, to ja mogę stawiać warunki – zakomunikował mężczyzna, na co panna Burke ciężko westchnęła. Znała bowiem pana Milla na tyle, iż wiedziała, że zaproponowane przez niego warunki w żadnym wypadku nie będą dla niej atrakcyjne.

— Czego chcesz? – zapytała bez ogródek.

— Pracujesz całą noc dziś i jutro. Za te dwa dni zapłacę ci dziś z góry. Dostaniesz jednak sześćdziesiąt procent swojego normalnego wynagrodzenia – oznajmił Johnny, na co Emma wydała z siebie dźwięk, który był połączeniem westchnięcia ulgi i jęku niezadowolenia.

— Osiemdziesiąt? – zapytała po chwili.

— Sześćdziesiąt pięć.

— Siedemdziesiąt pięć? Wiesz dobrze, że nikt nie robi tak dobrych fotografii jak ja, a to wyczyn w momencie, gdy młodzi ledwo trzymają się na nogach – panna Burke nie dawała za wygraną.

— Dobra. Niech ci będzie – Johnny zgodził się po chwili namysłu, na co Emma, której budżet na następnych kilka dni został podratowany, aż pisnęła ze szczęścia.

— Jesteś cudowny. Cholernie przebiegły, dwulicowy i chytry na kasę, ale gdzieś tam w środku masz serce, które mnie właśnie uratowało – oznajmiła kobieta, na co właściciel Love Den głośno się zaśmiał.

— Dawno nie słyszałem od ciebie tak wielu komplementów w jednym zdaniu – odparł mężczyzna.

— Nie przyzwyczajaj się. Dalej uważam, że jesteś uosobieniem cmentarnej hieny – zakomunikowała Emma.

— A ja kolejny raz ci przypominam, że jest to dla mnie komplement. Jestem dumny z mojej przedsiębiorczości i nigdy nie będę się jej wstydził – choć Emma nie mogła tego zobaczyć, Johnny dumnie wypiął pierś.

— Jesteś chyba jedyną osobą, którą znam, która szczyci się swoim skąpstwem.

— To mało znasz przedsiębiorców, ale koniec już tej rozmowy. Masz pracę, do której musisz zdążyć, a jak znam życie, to będziesz szła na nogach. Także do zobaczenia i miłej drogi – zakomunikował mężczyzna, po czym, nie czekając na odpowiedź Emmy się rozłączył.

— Chryste, jak ja nie cierpię tam pracować – powiedziała brunetka sama do siebie, po czym wziąwszy uprzednio do ręki torbę z aparatem, wyszła z mieszkania na korytarz.

— Pomyśleć, że takim sknerovwatym dupkom dobrze się żyje, a ja muszę walczyć o każdy, cholerny dzień – Emma kolejny raz dała głośny upust swoim myślom.

Kobieta zamknęła na klucz swoje małe mieszkanie i z ciężkim westchnięciem ruszyła w dół skrzypiących, spróchniałych, drewnianych schodów, które trzymały się kupy jedynie na słowo honoru.

Emma niecierpiana swojej pracy w Love Den. Kobieta była świadoma swojego talentu fotograficznego i wiedziała, że robiąc zdjęcia pijanym ludziom, marnowała swój dar. Niestety dla niej, rzeczywistość Las Vegas zweryfikowała jej niegdyś duże ambicje i wręcz dziecinną wiarę w sukces. Pozostawiona sama sobie brunetka musiała podjąć się takiej pracy, w której chciano ją zatrudnić. Nie mogła sobie pozwolić na luksus wybierania i rozwijania swoich umiejętności w czasach, w których luksusem dla niej były trzy posiłki tego samego dnia. Pomimo tego, że praca w Love Den nie była szczytem marzeń Emmy, to kobieta musiała korzystać z tego, co miała. W każdym miesiącu miała przecież rachunki do opłacenia i żołądek do napełnienia, a to kosztowało pieniądze. Pomimo tego, iż co rano obiecywała sobie, że jej noga więcej w tym paskudnym miejscu nie postanie, to co wieczór z wielką niechęcią zjawiała się więc w kaplicy pana Milla, która była jednocześnie jej najgorszym koszmarem i największym wybawieniem. Praca ta była z jednej strony mocno niemoralna, ale w drugiej zapewniała Emmie przeżycie, a brunetka wychodziła z założenia, że w chwili, w której chodziło o spełnienie podstawowych potrzeb, nie było czegoś takiego jak niemoralne zachowanie. Gdy głód i bieda zaglądały w oczy, jedyne co pozostawało to prymitywne instynkty i pradawna chęć przeżycia – odruchy, których choćby nie wiadomo co, nie dało się pokonać i stłamsić.

Dotarcie do Love Den zajęło pannie Burke około czterdziestu minut. Po wejściu do kaplicy brunetka postanowiła nie marnować czasu i niemalże odrazu zabrała się za składanie do kupy aparatu, który był głównym narzędziem jej pracy.

— I to właśnie w tobie lubię. To, że od razu zaczynasz pracę – oznajmił Johnny, który nagle pojawił się u boku Emmy.

— Zna mnie pan. Nie lubię marnować czasu – odparła kobieta, nie spuszczając przy tym wzroku z aparatu, przy którym ciągle uparcie grzebała.

— I za to również cię lubię – zakomunikował pan Mill, posyłając przy tym w stronę panny Burke szeroki uśmiech.

— Ale koniec z uprzejmościami. Za dwadzieścia minut jest ślub kolejnej pary. Młodzi uparli się na motyw Pięknej i Bestii, także uprzedzam, że tak samo jak i oni będę w przebraniu. Przygotuj się proszę do zrobienia zdjęć – dodał po chwili wlaściciel Love Den, po czym nie czekając na odpowiedź. Emmy udał się do swego gabinetu.

— Codziennie ta sama chujnia – powiedziała brunetka sama do siebie, po czym zrobiła kilka próbnych fotografii, które jednocześnie posłużyły za kalibrację aparatu.

Kolejne śluby, kolejnych pijanych par. Kolejne nic nie znaczące zdjęcia, które ostatecznie najprawdopodobniej wylądują w koszu. Kolejni uchlani do granic możliwości ludzie, którzy już nie raz zarzygali nie tylko aparat, ale również Emmę. Pośrodku tego wszystkiego była zaś ona – niedożywiona, młoda kobieta, której wielkie niegdyś marzenia zweryfikowała szara rzeczywistość przereklamowanego i sztucznego do granic możliwości Las Vegas. 

Love Den // Charles LeclercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz