Rozdział 7

197 20 11
                                    

Już jest, wybaczcie że tak długo...

===

Stanąłem pod wieżą zadzierając głowę do góry i obserwując słońce odbijające się od okien. Przełknąłem ślinę zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł. Wcześniej wydawał mi się jedynym logicznym rozwiązaniem, ale teraz, kiedy stałem przed budynkiem odwaga napędzana złością zaczęła mnie powoli opuszczać. Dlaczego właściwie chciałem się pchać do paszczy lwa?

W końcu jednak zdecydowałem się wejść do środka i czułem jak z nerwów zaczyna mi sztywnieć całe ciało. Miałem wrażenie że poruszam się jak robót i wszyscy to widzą co tylko jeszcze bardziej mnie speszyło. Podszedłem niepewnym krokiem do recepcji zerkając na siedząca tam kobietę.

- Co pana tutaj sprowadza? - zapytała wyćwiczonym miłym tonem.

- Chciałbym zobaczyć się z panem Starkiem - powiedziałem na tyle cicho że musiała się pochylić w moją stronę żeby mnie usłyszeć.

- Czy ma pan umówiona wizytę? - zapytała zerkając w stronę komputera.

-Ja... - zawahałem się. - Nie ale...

- Niestety bez umówionej wcześniej wizyty spotkanie się z panem Starkiem jest niemożliwe - przerwała mi tak znudzonym tonem, jakby musiała powtarzać ta formułkę parę razy dziennie, i kto wie, może faktycznie tak właśnie było? Tony Stark był jedną z najbardziej znanych i pożądanych osób w Nowym Jorku, a może nawet całej Ameryce. Wcale nie zdziwiłoby mnie gdyby codziennie przychodziły rzesze jego fanów chcąc go zobaczyć.

- Niech pani do niego zadzwonić i powie że Peter Parker chce się z nim zobaczyć - powiedziałem uparcie. Za daleko zaszedłem żeby teraz rezygnować. Miałem tylko nadzieję że pamiętał moje imię i nazwisko. - Zobaczy pani, że będzie chciał mnie zobaczyć.

-Jasne, jakbym nie słyszała tego tekstu niemal codziennie - przewróciła oczami.

-Mówię serio - powiedziałem uparcie. - Jak pani mnie nie wpuści, pan Stark będzie bardzo nie zadowolony.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale po chwili westchnęła cierpiętniczo i chwyciła słuchawkę, mówiąc do niej na tyle cicho, żebym nie zdołał nic usłyszeć. Po chwili jej twarz zmieniła wyraz ze znudzonej na zaskoczoną i zerknęła na mnie przelotnie oceniającym wzrokiem. 

- Może pan wejść, panie Parker - powiedziała lekko się krzywiąc kiedy odłożyła słuchawkę, a ja poczułem satysfakcje. Wiedziałem że to nieco głupie, ale cieszyłem się że udało mi się utrzeć jej nosa. - Proszę kierować się do windy, Jarvis zawiezie pana na odpowiednie piętro.

Kiwnąłem głową i nagle ogarnął mnie strach. Co jeśli znowu się na mnie rzuci? Co jeśli tym razem nie zdołam się wydostać? Szedłem prosto w paszczę lwa i nawet nie wiedział o tym nikt z moich bliskich. Jeśli nie przeżyje tego spotkania, to MJ mnie zabije, a jeśli przeżyje, to... no też mnie zabije. Wynik mógł być tylko jeden.

Wszedłem do windy z bijącym sercem nakazując Jarvisowi zabranie mnie do samego pana Starka. Bez dyskusji spełnił moja prośbę, co wcale mnie nie zdziwiło zważając na to że Stark wiedział że nadchodzę. Zacząłem denerwować się jeszcze bardziej. Nie wspominałem zbyt dobrze ostatniego pobytu w tej windzie. Miałem ochotę błagać Jarvisa żeby mnie wypuścił, ale stłumiłem w sobie to uczucie próbując wziąć się w garść. Coraz bardziej żałowałem, że nie wziąłem ze sobą MJ.

Wysiadłem z windy, opanowując drżenie rąk i ruszyłem w stronę gabinetu pana Starka, starając się wzbudzić targający mną wcześniej gniew. Nie było to wcale trudne, bo idąc tym korytarzem przypominałem sobie jak bardzo byłem kiedyś w niego wpatrzony i jak bardzo zniszczył to zaufanie. Nie mogłem uwierzyć, że byłem tak naiwny. Że miałem go za dobrego człowieka.

Pomocna dłoń // STARKER //Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz