04 | "T" STANDS FOR "TRAGEDY OF THE DAY"

46 7 30
                                    

― Zespół wchodzi w atmosferę, proszę pana. Dwadzieścia tysięcy metrów.

Porzygałabym się i umarła, zanim dotarłabym na miejsce. Wyjątkowo cieszę się, że nie dołączyłam do drużyny samobójców. Zamiast tego grzeję tyłek na ciepłej posadce zaraz u boku naszego... kapitana. Tak mocno zaciskam palce na trzymanym tablecie, że nie zdziwiłabym się, gdybym przełamała urządzenie na pół. Chekov wyświetla widok na aktualne pozycje członków załogi, o których wspomniał. Widzimy to wszystko na holograficznym ekranie, który przysłania nam ten piękny, acz pełen zniszczenia, kosmos.

Narzekałabym. Gdyby nie to, że jeden z tych punkcików pędzących w dół na złamanie karku ma przy sobie mały napis "I. SAKARAI". Ten zlepek literek przyprawia moje serce o niezdrową prędkość uderzeń. Okej, fakt: ja i Ida nie znamy się od tak wielu lat, jak ja i Abe, ale... przeszłyśmy razem przez piekło tej cholernej Akademii. Nie wspominam nawet o incydentach z Adrienem Rigelem, albo sprawą z zamknięciem nas w uczelnianym laboratorium. To była dopiero konspiracja roku.

Ida trwała przy mnie dzielnie, a opinię innych ludzi na temat mnie i wszelakich relacji ze mną miała głęboko w poważaniu. Mieszkałyśmy razem, więc spędzałyśmy ze sobą naprawdę dużo czasu. Z tym wiązały się sekrety wyznawane przy lampkach wina, późnymi wieczorami, kiedy Abe zasypiał podczas uczenia się do kolejnego testu z anatomii. To ona zawsze wyciągała podpaskę z torebki, kiedy okres zaczynał mi się o kilka dni za wcześnie. Ida była tą osobą, do której dzwoniłam, gdy kolejna beznadziejna osoba okazała się być zainteresowana jedynie moimi pieniędzmi.

Kolejny fakt: tak, Ida także korzystała z przywilejów kumplowania się ze mną. Z tą różnicą, że to ja wychodziłam z taką inicjatywą. I gdybym tego nie zrobiła, ona i tak nadal byłaby moją przyjaciółką. A przynajmniej tak mi się wydaje. W to właśnie chcę wierzyć teraz, kiedy z trudem przełykam ślinę, obserwując te dramatyczne sceny rozgrywające się przed moimi oczami.

Nie chcę, żeby umarła. Nie chcę stracić ani jej, ani Abrahama. I sama też nie chcę umrzeć. To jest na szczycie mojej listy priorytetów. Druga pozycja okupowana jest przez "ZOSTAĆ KAPITANEM". Jebnęłam to wielkimi, drukowanymi literami. Różowym markerem. I obsypałam brokatem.

― Zbliżają się do platformy ― informuje po raz kolejny Chekov. Nerwowo obserwuję jego dłonie. Sprawnie manewruje palcami po panelu, jakby znał wszystkie przyciski na pamięć.

Kirk do Enterprise. ― Głos Kirka trzeszczy w głośnikach. Połączenie jest słabe, ale stabilne. A, no tak. On też tam jest. Tak samo, jak... jak mu było? Solo? Chyba Solo. Cholera, nie pamiętam. Muszę zacząć przykładać więcej uwagi do nazwisk, bo wylecę stąd na zbity pysk. Mrużę powieki, szukając nazwiska na wyświetlaczu. Sulu. Cholera. Faktycznie, jest tam, jebnięte małymi literkami "H. SULU". To miałoby sens. Zapamiętaj to, durna amebo umysłowa, wbij sobie to do łba. Jak umrze, to będziesz mogła zapomnieć, ale póki żyje, to potrzebujesz tego nazwiska. ― Odległość od celu: pięć tysięcy metrów.

Liczby są podawane z prędkością światła, ale przestaję zwracać na nie uwagę. Wbijam wzrok w ten jeden punkcik, który interesuje mnie najbardziej. Ida leci ostatnia; co za tym idzie, będzie miała najwięcej czasu na reakcję, kiedy już będą musieli otworzyć spadochrony. To dobrze. Ma pewną przewagę. Cholera, palce mnie bolą. Muszę poluzować uścisk na tablecie, bo zaraz naprawdę coś rozwalę.

Jak myślę, tak robię, chociaż przychodzi mi to z trudem.

Otworzyć spadochrony! ― zarządza wreszcie Sulu. Wstrzymuję oddech, zestresowana do granic możliwości. Widzę, jak trzy punkty na wyświetlaczu nieco zwalniają. I marszczę czoło, zauważając, że jeden z nich nadal pędzi w dół z zastraszającą prędkością.

✔ | STAR CHASERS, BOOK TWO ― STAR TREKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz