06 | LIARS, INJUSTICE, AND A MORON IN A CHAIR

35 6 14
                                    

― ...tak z ciekawości ― zaczyna Abe, kiedy już sytuacja nieco się uspokaja i nawet mamy chwilę, żeby coś przekąsić. Mężczyzna stoi obok mnie, bo nadal siedzę na swoim fotelu z nogą założoną na nogę; Abe opiera się tyłkiem o kant mojego stanowiska. Poprzednia sprzeczka poszła w niepamięć. Przeprosiliśmy siebie nawzajem, bo trochę chujowo byłoby zginąć z tą relacją w takim stanie. ― Czy to nie jest jakieś pogwałcenie przepisów? Jesteś chodzącą encyklopedią. Rzuć się jakąś informacją.

Nie musi precyzować, o co mu chodzi, bo obydwoje wiemy, że sprawa Kirka nadal nas męczy. Zresztą, Lenny jest po mojej drugiej stronie. Przyjął taką samą pozę, jak Abraham. Całą trójką wpatrujemy się wymownie w oparcie fotela kapitana, znad którego wystaje czubek głowy Spocka.

Marszczę czoło. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam.

― Teoretycznie ― zaczynam na wydechu, ― to tak. Protokół bezpieczeństwa... 49.09? Albo 49.07? Nie pamiętam dokładnie. Było tam coś w temacie traktowania więźniów na pokładzie, ale czy Kirk był więźniem, to bym się kłóciła.

― Skubana ― parska z niedowierzaniem Bones. ― Wykułaś to na blachę, czy jak? Na zebraniu w Akademii też elegancko gościa przeorałaś.

― Pamięć fotograficzna ― wyjaśnia zirytowany Abe. ― Znaczy, ona to zawsze tak tłumaczy, ale moim zdaniem po prostu lubi zaginać ludzi. To są dwie rzeczy, na punkcie których ma obsesję. Zasady, które łamie, i kosmos.

Jeszcze kilka lat temu miałam naprawdę wywalone w Kodeks. Nie interesował mnie ani trochę. Potem musiałam jednak bronić własnego honoru przed sądem i uczelnią. A jednemu kolesiowi należał się srogi wpierdol. Ponieważ nie mogłam użyć przemocy fizycznej względem niego, skupiłam się na torturze innego typu.

Zakopałam gościa żywcem pod ciężarem prawa. Cudowne wspomnienie. Mam nadzieję, że zgnije w pierdlu za to, co zrobił Proxy.

Lenny'emu wyrywa się krótki, nerwowy śmiech. Krzywi się nieznacznie, rzucając mi dziwne, pełne zrozumienia spojrzenie, kiedy uznaje:

― Wiecie, co? To mi brzmi znajomo.

Marszczę brwi, nie do końca pojmując, co dokładnie ma na myśli mój nowy znajomy. Splatam ręce na piersi, opadając plecami na oparcie fotela, żeby móc lepiej widzieć Lenny'ego; on jednak kręci tylko powoli głową z zaskakująco nostalgicznym uśmiechem, unikając mojego wzroku.

Skupia się na Spocku. Jestem w stanie zrozumieć jego nienawiść do tego gościa. Sama nie pałam do niego sympatią, to chyba oczywiste.

― Jak nam idzie, panie Chekov? ― pyta nasz kapitan, a młody chłopak w żółtej koszulce odpowiada mu niemal natychmiast, skory do współpracy.

― Prędkość warp trzy. Kurs sto pięćdziesiąt jeden minus trzy, zgodnie z obliczeniami porucznik Novej. Niedługo będziemy w Systemie Laurenta.

Moje nazwisko śmiesznie brzmi w ustach tego dzieciaka. Tak dziwnie je akcentuje; nie przeszkadza mi to, po prostu jest... inne. Na moich ustach pojawia się delikatny, rozczulony grymas. Gostek nie może mieć więcej, niż dwadzieścia lat, a jednak siedzi tu z nami i wcale nie odstaje od reszty; wręcz przeciwnie, wyróżnia się.

Spock dziękuje swojemu podwładnemu, uznając też, że wykonał kawał dobrej roboty. Śmieszne. Za znalezienie planety na zesłanie Kirka mi tak nie gratulował. Przygryzam dolną wargę, odrobinę zestresowana, kiedy Spock podnosi się ze swojego miejsca i po raz kolejny zaszczyca naszą trójkę swoją obecnością.

― Doktorze? ― Niby nasz ulubiony Wolkanin zwraca się do Lenny'ego, ale gapi się na mnie tak, jakby chciał mi coś w ten sposób przekazać. Nie czaję, jaki on znowu ma problem. ― Możemy porozmawiać?

✔ | STAR CHASERS, BOOK TWO ― STAR TREKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz