09 | EVERYTHING HAPPENS SO MUCH

60 5 15
                                    

Nie powinno być tu żywej duszy, Scotty? Urżnę ci łeb, jak wrócę na ten zjebany statek pełen świrów. Nic mnie nie interesuje to, że jesteś jakąś tam przyszłością inżynierii.

Gość nas wrzucił do głębokich dziur, które sami sobie wykopaliśmy. Co gorsza, nie widzę nigdzie drabiny, żeby wyleźć z tej mogiły.

― ...kurwa.

Tak, Kirk. Zaiste. To jest jedyne słowo, które krąży także po mojej głowie. Patrzę na otaczających nas Romulan, szybko zliczając jakieś dziesięć głów, i czuję, że dłonie zaczynają mi drżeć.

W pierwszej chwili nasi przeciwnicy są równie zdezorientowani, co my. Spodziewaliśmy się pustej sali. Nie bandy nowych kolegów, którzy najchętniej zaraz zakopią nas żywcem w tych dołach, do których wepchnął nas Scotty.

Chwila zawahania dobiega końca. Zaczyna się piekło.

Wyjątkowo cieszę się, że mamy tu kogoś, kto kieruje się logiką i w pierwszym odruchu odszukał jakieś miejsce, w którym możemy poczuć się w miarę bezpiecznie. Nie zastanawiam się, kiedy ruszam za Spockiem, oddając przy tym tyle strzałów, ile mogę. Jeden trafia w cel, tego jestem pewna; co do reszty, to nie wiem, bo Kirk ciągnie mnie za materiał sukienki.

Czy jemu się wydaje, że mamy tak samo długie nogi? On i Spock są jak sekwoje z fluorescencyjnych lasów na Glados, a ja wyglądem przypominam bardziej słonecznika. W sumie, porównanie idealne. Uśmiech mam promienny, ale wyższa już, kurwa, nie będę.

Dźwięk fazera już na wieki wieków wyryje mi się w pamięci niczym napis na marmurowym nagrobku, który pewnie niedługo dostanę. Promienie latają nam nad głowami, ale jesteśmy w ciągłym ruchu, i mamy wyjątkowo dużo szczęścia, bo chyba żadne z nas nie obrywa.

Ukrywamy się za jednym z paneli, które wcześniej wyczaił Spock. Nogi mnie bolą, kiedy padam na kolana za osłoną, co jakiś czas wychylając się zza kawałka metalu, żeby spróbować trafić jeszcze któregoś Romulana.

Zostaje ostatni. Kirk przełącza fazer na ogłuszanie; zdejmuje go jednym strzałem, a w ładowni zapada wręcz przejmująca cisza, mącona jedynie przez nasze głośne, zmęczone dyszenie i szum silników w tle.

― Wszyscy cali? ― pyta z przejęciem Kirk, lustrując mnie i Spocka uważnym spojrzeniem. Kiwając głową, siadam na zimnej podłodze, opierając się plecami o metal. Jim zaciska przelotnie palce na moim ramieniu, a ja klepię go po dłoni, nim cofa rękę. ― Spock, twoja kolej na wykazanie się. Będziemy cię osłaniać.

Wzrok Spocka ląduje najpierw na mnie, potem na Kirku, a w jego oczach tańczą iskierki wątpliwości. Ta jego cholerna brew znowu wędruje w górę. Ja też robię coś, co dzisiaj miało miejsce już wiele razy; wywracam gałami, zirytowana, że w chwili obecnej ma czas się zastanawiać nad takimi rzeczami.

― Jest pan pewien, kapitanie? ― W przeciwieństwie do pana Sulu, to ostatnie słowo zostaje przez Spocka wypowiedziane dziwnym, nie wskazującym na żadną konkretną emocję głosem. Co gorsza, gość rzuca mi pełne powątpiewania spojrzenie, jakby bardziej martwiło go w tej kwestii moje zaangażowanie.

Ten też ma tupet.

― Tak, idź ― odpowiada bez wahania Jim.

Spock rezygnuje z dalszej, bezsensownej dyskusji. Wracam do poprzedniej pozycji; kucam, chociaż mięśnie powoli zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa. Ciekawe, kiedy padnę. Kiedy adrenalina przestanie mnie trzymać w pionie.

Co by powiedziała Ida?

"Nie ma czasu na umieranie, świat pędzi". Dosłownie. Patrzę, jak Spock dobiega do znokautowanego Romulana, układając palce na jego twarzy. Słyszałam o tym, ale nigdy nie widziałam; może dlatego, że nigdy nie miałam jakoś wyjątkowo dużo do czynienia z Wolkaninami, więc telepatyczne połączenie to niecodzienny widok.

✔ | STAR CHASERS, BOOK TWO ― STAR TREKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz