02 | A HERO IS BORN, LET US HOPE HE DOES NOT DIE SOON

68 7 55
                                    

― Blake, USS Newton! Jaxa! USS Endeavor!

Bla, bla, bla. Nie znam żadnego z tych wcześniej wymienionych indywiduów.

Stoję gdzieś z tyłu całego tego zbiegowiska zagubionych kadetów. Wszyscy są jak owieczki w stadzie; wpatrują się w naczelników baraków niczym w swojego pasterza, chcąc usłyszeć te kilka słów, które najpewniej albo zapewnią im świetlaną przyszłość, albo skażą na resztę życia w cieniu innych, lepszych od nich postaci.

Coś w tym jest. To jedno mnie w sumie nie dziwi. Od tego, na jaki statek trafimy, zależy nasza przyszłość. I jasne jest, że każdy, bez wyjątku, chce się dostać na Enterprise. Ta ślicznotka ledwo zjechała z linii produkcyjnych i jest klejnotem floty. Ojciec tyle się o niej naopowiadał, że cudem byłoby, gdyby moje nazwisko nie znalazło się na liście przypisanych do pracy na niej.

Czasami dobrze jest być tą bogatą, rozpieszczoną jedynaczką.

― McCoy! USS Enterprise!

Także o tym właśnie mówię; kolega stojący zaraz przede mną zaciska dłoń w pięść w zwycięskim geście, trącając łokciem swojego przyjaciela obok. Poznaję tę blond czuprynę, ale jestem zbyt zajęta masowaniem skroni, żeby się na tym skupić. Chcę już wejść na pokład statku i dostać moją działkę aspiryny. A potem wrócić do działania i udowodnić, że nawet kac morderca nie jest w stanie mnie zatrzymać przez dawaniem z siebie wszystkiego.

― Uhura, USS Farragut! Leifer! USS Newton!

Kurwa, a co z nami? Ja, Idariana i Abraham nadal tkwimy w miejscu, czekając na rozkazy. Ja wiem, że ostatni będą pierwszymi, ale oczekuję wywołania. Jeżeli Rada postanowiła mnie usadzić i zostawić mnie na Ziemi za to, że wytarłam Spockiem podłogę, to nie ręczę za siebie. Przejdę się tam. Z prawnikiem i ojcem, żeby nie było.

― Sakarai, USS Enterprise!

Wreszcie! Uśmiechamy się do siebie z Idą; kobieta puszcza mi oczko i odsuwa się kilka kroków w tył, aby poczekać na mnie i na Abe'a. Teller przestępuje nerwowo z nogi na nogę, a ja przełykam głośno ślinę, patrząc wyczekująco na naczelnika. Unoszę jedną brew, jakbym go podpuszczała, a kiedy facet na mnie zerka, uśmiecham się słodko. Na to jeszcze mam siłę; a o swoje trzeba walczyć.

― Teller, USS Enterprise. Nova, USS Enterprise. Witam w Starfleet i powodzenia.

Z Bogiem, panie, z Bogiem! Już mam odwrócić się na pięcie, dumnie zarzucając włosami, i razem z dwójką przyjaciół zmierzać do promu, kiedy staję oko w oko z zawiedzionym Jamesem Tiberiusem Kirkiem. Nie powiem, że nie jest mi go szkoda; domyślam się, że nie ma dla niego miejsca na żadnym ze statków z wiadomych powodów. Mogę się założyć, że go zawiesili. Co nie jest chyba najgorszym, co mogło mu się przytrafić. Pozostało mu modlić się, że moja interwencja jednak wpłynie w pewien sposób na decyzję Akademii.

― Nie wywołali cię, biedaku? ― pytam, słysząc, jak Abe jęczy cicho. Znam go już na tyle dobrze, że mogłabym założyć się o kolejne kilka drinków, że właśnie przywalił sobie w czoło z otwartej dłoni. Jim wzdycha ciężko, wzruszając lekko ramionami, a zaraz potem rusza w pościg za naczelnikiem, pewnie licząc na cud. Nie dziwię mu się; na jego miejscu najpewniej podniosłabym tu taki raban, że nie pozbieraliby się przez najbliższe kilka dni.

― Rory, idziemy ― mamrocze Abraham, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę pojazdu, który ma nas przewieźć na Enterprise. Rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę Jima, który nie wygląda na zadowolonego po tej krótkiej pogawędce, którą przeprowadził z przewodniczącym baraku. No szkoda mi go, no. Niby robi mi konkurencję na rynku pracy, ale nadal go szanuję, bo jednak to on zdał Kobayashi Maru, a nie ja. To on ma lepsze wyniki z analiz taktycznych. Chyba nawet prowadzi ― albo jest członkiem, nie dam sobie za to ręki uciąć ― klub ksenolingwistyki na uczelni. Podziwiam, że mu się chce.

✔ | STAR CHASERS, BOOK TWO ― STAR TREKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz