I. KAŻDY KONIEC MA SWÓJ POCZĄTEK

445 17 63
                                    

Otarłam łzy, które przed chwilą leciały mi po policzkach. Miałam szczęście, że posiadałam dodatkowe klucze do łazienek i innych pomieszczeń. Gdy tylko weszłam do łazienki i upewniłam się, że nikogo w niej nie ma, zamknęłam drzwi na dorobione klucze. Siedziałam na płytkach, a moje plecy stykały się ze ścianą. Zgięte nogi miałam przyciągnięte do klatki piersiowej. Moje wargi nie stykały się ze sobą, a całe ciało drżało. Ostatnia łza kapnęła mi z nosa i poleciała na usta, a by i z nich uczynić to samo. Czułam, że cały makijaż miałam już rozmyty. Na całe szczęście w plecaku zawsze miałam płyn do demakijażu i waciki.

Wstałam, pomagając sobie trzęsącymi rękami. Moje całe ciało nadal drżało, a ja nie mogłam nic na to zarazić. Podeszłam do umywalki i oparłam na niej ręce. Z wstrętem spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.

Moje długie, blond włosy były poplątane i pojedyncze włoski stały mi jak u dęba. Tusz do rzęs spłynął mi niemal do linii ust wraz z korektorem. Przez to, że korektor spłynął wraz z mascarą, moje wielkie wory pod oczami zostały odsłonięte. Oczy miałam przekrwione i szklane od płaczu. Moja twarz wyglądała na zmęczoną i taka właśnie była. Była zmęczona tak samo jak całe moje ciało i moja psychika.

Sięgnęłam po płyn micelarny i waciki do plecaka, który leżał tuż obok. Trzęsącymi dłońmi odsunęłam suwak najmniejszej kieszeni i wyjęłam z niej kilka wacików oraz małą buteleczkę z cieczą. Po chwili namoczyłam wacik płynem i przyłożyłam go do twarzy. Zmywałam rozmazany makijaż.

Brudne waciki wyrzuciłam do kosza. Małą kosmetyczkę wyciągnęłam z plecaka i położyłam ją na umywalce. Wyjęłam z niej najpotrzebniejsze kosmetyki do poprawy makijażu. Próbując powstrzymać łzy robiłam nowy makijaż. Starałam nie włożyć sobie mascary do oka, było to jednak trudne przez trzęsące ręce.

Spojrzałam na gotowy efekt. Wydłużone rzęsy na całe szczęście trochę zasłaniały moje przekrwawione oczy. Korektor przykrył moje wory pod oczami, a róż sprawił że, moja zaczerwieniona od płaczu twarz wyglądała normalnie. Wymusiłam uśmiech. Moje kąciki ust opadły po niecałej sekundzie.

Schowałam wszystko od plecaka. Wzięłam głęboki wdech, przymykając oczy. Wyszłam z łazienki, zabierając przy tym swój dorobiony kluczyk. Lekcja powoli się kończyła. Na całe szczęście korytarze były jeszcze puste.

Poprawiłam plecak, który wisiał na moim prawym ramieniu. Powolnym krokiem szłam pustym korytarzem. Szłam w stronę szafek, które były w szatni w podziemiach szkoły. Trzymając się barierki, schodziłam schodami do szatni. Niemal od razu zobaczyłam pomarańczowe szafki, które stały przy ścianie. Podeszłam do szafki z numerem dwieście pięćdziesiąt dwa i otworzyłam ją kluczykiem. Wyjęłam z szafki swoją deskorolkę.

Włożyłam deskę pod pachę i zamknęłam szafkę. Miałam już iść w stronę wyjścia i wracać już do domu. Prawie kładłam stopę na pierwszym stopniu, ale usłyszałam śmiechy. Były mi one znane. Jeden z nich należał do Carlosa, moje chłopaka, z którym chodziłam od trzeciej  klasy liceum. Miał kasztanowe, kręcone loczki, które z połączeniem zielonej barwy jego oczu wyglądały przeuroczo. Był wyższy ode mnie o paręnaście centymetrów. Na palcach zawsze nosił sygnety, które ode mnie dostawał. A na szyi wisiał naszyjnik z pierwszą literą mojego imienia, który dostał ode mnie na naszą drugą rocznicę.

Drugi z głosów należał do Juliett. Juliett Malcoln była moją bliską przyjaciółką. Znaliśmy się w zasadzie od dziecka, chodziłyśmy razem do podstawówki. Miała proste, blond włosy, które sięgały jej do pasa. Miała oliwkową karnację, która ładnie kontrastowała z zielonymi oczami. Była wysoka jak na dziewczynę, mierzyła ponad sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.

Moja stopa wróciła na swoje miejsce. Śmiechy wydawały się coraz głośniejsze. Zaciekawiona odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku dźwięków. Im bliżej byłam, tym głosy się nasilały.

Założyliśmy MaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz