Rozdział 7 Eris miałaby niezłą rozrywkę

59 15 20
                                    

Gdy dotarłam do stajni Tristana nie było również i tutaj, zamiast niego ujrzałam Orana, siwowłosego stajennego rodziny Niven.

Stał przed budynkiem, pod metalowym dachem pił coś z metalowego termosu. Na mój widok zmarszczył krzaczaste brwi, zaskoczony. Gdy podeszłam bliżej poczułam zapach bergamotki i mięty, więc była to pewnie jakaś mieszanka herbat.

W końcu stanęłam pod dachem, ukrywając się od tego głupiego angielskiego deszczu i rozejrzałam się za jeszcze głupszym, angielskim mężczyzną, który zignorował mój telefon i powinien tutaj być.

— Dobry wieczór. A co panienka tutaj robi? — zapytał Oran z silnym, irlandzkim akcentem. Mimo mieszkania w Anglii od ponad czterdziestu lat nigdy go nie stracił, zapewne przez to, że zwyczajnie nie chciał. Sorscha powiedziała mi kiedyś, że pracował początkowo dla jej dziadka, ale po jego śmierci postanowił zostać, mimo, że nie lubił swojego nowego pracodawcy. Sorscha miała teorię, że został z ich powodu.

Miałam okazję spotkać go tylko raz, podczas transportu Kiry, ale wydawał się miłym i ciepłym człowiekiem. Teraz zamiast mnie ochrzanić, że pałętam się po terenie jego chlebodawcy, bo Tristan widocznie nie powiedział mu o mojej wizycie, zwyczajnie zapytał. Mógł równie dobrze wezwać policję albo kazać mi znikać, gdzie pieprz rośnie.

— Umówiłam się z Tristanem na osiemnastą. Chciałam zobaczyć Kirę.

Mężczyzna pokiwał powoli głową i zakręcił sękatymi palcami swój termos.

— Panicza w tej chwili nie ma, nadal jest na spotkaniu, ale z chęcią pokażę panience klacz. Jest z nią lepiej, ale z powodu silnych leków przeciwbólowych jest nieco otumaniona. Lepiej nie wykonywać przy niej gwałtownych ruchów, bo może się przestraszyć.

Super, czyli nie dość że się spóźni, to nawet nie był łaskawie mi o tym powiedzieć. Myślał, że co? Że sobie pójdę?

Oran zmierzył mnie spojrzeniem, nieco nagle zmartwiony.

— A dlaczego tak bez parasola panienka chodzi w taką pogodę? Przecież zaraz się przeziębisz. Najpierw koniecznie trzeba cię wysuszyć i dać jakieś suche ubrania. Jest tak zimno, że jutro z całą pewnością obudziłabyś się z gorączką.

Nie bardzo uśmiechało mi się teraz wracanie do domu tylko po to, by się przebrać i wrócić. Przy dobrych wiatrach byłabym z powrotem na dwudziestą.

— Zapomniałam parasola — wyznałam. — Mam do domu spory kawałek, więc nie widzę sensu, bym wracała do siebie. Ale to nic takiego, dam radę.

— Nonsens — zaprotestował. — Zapalenie płuc to jedno, ale należy dbać o zdrowie za młodu. W innym wypadku odczujesz skutki swoich młodzieńczych błędów, gdy będziesz w moim wieku. Chodź, pójdziemy do domu i się panienka wysuszy, przebierze. Zrobię ciepłą herbatę i zapewne akurat panicz Tristan wróci ze spotkania.

Miałabym wejść do domu Tristana, pałętać się po jego kuchni i w dodatku przebrać w ubrania należące go kogoś z jego rodziny?

Przecież on by mnie za to zabił!

— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, proszę pana — powiedziałam powoli, ale mężczyzna mnie nie słuchał.

Podszedł do mnie wziął mnie pod ramię i zaczął prowadzić w stronę małego pojazdu w stylu wózka golfowego. Nie widziałam go wcześniej, był zaparkowany pod dorodnym dębem i w dodatku był pomalowany na czarno. W ciemności nie dało się go zobaczyć, dopóki nie podeszliśmy bliżej. Pojazd jednak był nieco przerobiony, bo miał dach i drzwiczki z obu stron. Idealnie pasował do angielskiej kapryśnej pogody.

Wbrew MojromOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz