Rozdział 9 Zachowałam olimpijski spokój

56 15 28
                                    

Jakimś cudem udało mi się zachować olimpijski spokój, gdy dotarło do mnie, w jakie tarapaty finansowe się wplątałam.

Nie żałowałam jednak mojej decyzji, co to to nie.

Sam widok Kiry był tego warty. Nawet jeśli pokazywała mi zęby.

Dotarło do mnie jednak, że nie mogłam już dłużej chodzić na jazdy konne. To było zbyt kosztowne. Tak samo jak musiałam przestać chodzić na polowania do ciucholandów. Nawet jeśli pojedyncza rzecz kosztowała niewiele, to Orla miała trochę racji: naprawdę byłam w stanie kupić sporo rzeczy w jednym tylko miejscu, gdy razem spędzałyśmy pół dnia odwiedzając większość najlepszych miejsc w Londynie.

— Dzięki. — Spakowałam papiery do torby.

Byłam z siebie dumna, bo dłonie mi ani razu nie zadrżały z nerwów.

Ponownie zaburczało mi w brzuchu, znacznie głośniej i ten dźwięk aż odbił się echem w ogromnym holu.

Spłonęłam rumieńcem zakłopotana i zacisnęłam dłonie na pasku od swojej torby. Słyszał, jakie dźwięki z siebie wydawał mój brzuch, bo spojrzał na swój zegarek na nadgarstku.

— Spóźnisz się na kolację — powiedział spokojnie, stwierdzając tylko fakt. — Powinnaś już iść.

To była subtelna aluzja mówiąca „wyjdź już z mojego domu i daj mi święty spokój."

Byłam naprawdę zaskoczona, że był taki miły wobec mnie. Serio. Zazwyczaj w końcu darował sobie jakiekolwiek pozory uprzejmości i wprost mówił mi, że mam mu zniknąć z oczu lub że miał mnie po dziurki w nosie. Z ciekawości planowałam potem aż sprawdzić astrologię. Może gwiazdy były dzisiaj w jakimś ułożeniu, które to mogło powodować?

Przypomniałam sobie o moim postanowieniu, by poprosić Tristana o podwiezienie. Wahałam się chwilę, czy to zrobić. W końcu jednak uznałam, że co mi szkodziło? Najwyżej każe mi spadać na drzewo. Było późno, umierałam z głodu i miałam mokre buty, które chyba już tylko nadały się do wyrzucenia, bo nie wiem, w jakim stanie będą po wyschnięciu.

— Mam takie pytanie... Ekhm... Czy możesz mnie podwieźć do domu? — zapytałam starając się na swobodny ton. — Nie chcę się spóźnić bardziej niż to konieczne, to niezbyt grzeczne.

Spojrzał na mnie chłodniej.

— A wpraszanie się do czyjegoś domu bez zgody niby jest grzeczne?

Czyli koniec naszego krótkiego rozejmu, którego zasad i tak nie rozumiałam. Uniosłam wyżej brodę, nie mając najmniejszego zamiaru prosić go o nic więcej ani ponownie przypominać, że zostałam zaproszenia i wcale się nie wpraszałam.

— Nie to nie. Branoc, pchły na noc. Niech cię pogryzą.

Nie dałam mu szansy na zareagowanie na to moje pożegnanie. Dotarłam do drzwi i otworzyłam je, a potem wyszłam na zewnątrz. Zamknęłam za sobą drzwi, próbowałam zrobić to lekko, ale powiał mocniejszy wiatr i wyrwał mi klamkę z dłoni. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i w tym samym momencie mogłam usłyszeć fragment kwiecistej wypowiedzi Tristana:

— No do jas...

Buc, pomyślałam i ruszyłam raźnym krokiem żwirową, szeroką ścieką przed siebie w stronę bramy.

Jak na złość znowu zaczęło lać i nie dotarłam nawet do połowy drogi do bramy, gdy nastąpiło kolejne oberwanie chmury. Ponownie byłam cała mokra, bo mój płaszcz nie był w ogóle wodoodporny. Oby kierowca autobusu nie zabronił mi wsiąść, pomyślałam idąc przed siebie szybkim krokiem i starałam się w słabym świetle latarni unikać większych kałuż.

Wbrew MojromOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz