VIII.

128 5 6
                                    


Gdy wyszedłem z sali Ernöe, było już grubo po 20. I tak powinienem się cieszyć, że mogłem zostać tak długo, bo odwiedziny są do 19. Wsiadłem do mojego samochodu, ale i tak musiałem jechać bardzo powoli, bo praktycznie spałem.

Gdy dojechałem do domu, poczułem ścisk w żołądku. Zobaczyłem bowiem białego mustanga. Boże, dlaczego on musiał znowu tutaj przyjechać? Niby przyjeżdża tu dla mojego syna, ale kiedy mnie widzi to zawsze zaczyna się jakoś dziwnie uśmiechać. 

-Już jestem!- zawołałem od progu.

-Biästan, proszę cię, nie krzycz. Isaayah właśnie zasnął.- powiedział William, wychylając się z salonu.

-Świetnie, możesz już iść.-odpowiedziałem, zdejmując płaszcz (au: jest wiosna, ale taka zimna jeszcze) oraz buty.

-A moglibyśmy najpierw... bo ja wiem? Porozmawiać?- skubał palcami swój rękaw.

-Niby o czym?- podszedłem do niego. Może z daleka tego nie widać, ale jestem od niego wyższy o prawie głowę.

Zawahał się. Podniosłem brwi, a on spuścił wzrok. 

-O...o nas?- podniósł wzrok na moją twarz. Uśmiechnął się delikatnie, a w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.

-Nie ma już 'nas', William. Niech to do ciebie dotrze.- zamknąłem oczy i zacząłem pocierać swoje skronie palcami.

-Proszę cię, Biästan. Proszę. - podszedł do mnie szybkim krokiem i złapał mnie za łokcie. - O niczym bardziej nie marzę, niż o tym, byś porozmawiał ze mną jak z normalną osobą.-

-Niech będzie, ale szybko. I puść mnie.- od razu przestał mnie trzymać. Poszedłem do salonu. - Napijesz się czegoś? - rzuciłem, wyjmując z szafki jakiś alkohol i dwie szklanki.

-Jeśli proponujesz-

------------Półtora godziny później----------

- Wiesz, że za tobą tęskniłem? - leżałem na plecach, z głową umiejscowioną na kolanach Williama. 

-Ach tak?- podniósł brew. - Udowodnisz mi to jakoś? - posłał mi chytry uśmieszek.

- A jakbyś chciał, żebym ci to udowodnił? -

- Hmm..... - udawał, że się zastanawiał. - Może pójdziemy do twojej sypialni i się nieźle zabawimy? (au: 💀)- wtopił swoją dłoń w moje włosy. - Tak jak za starych, dobrych czasów? -

- Hmm..... niech będzie. - uśmiechnąłem się do niego.

Wstałem z kanapy i podniosłem rudowłosego za nogi, przez co zachichotał. Zaplótł ręce na moim karku i zbliżył swoje usta do moich. Uśmiechnął się do mnie i mnie pocałował. Oddałem pocałunek, zbliżając się do drzwi wejściowych.

- Dlaczego mnie tutaj zaniosłeś?.. - zapytał, patrząc na drzwi dziwnym wzrokiem.

- Niespodzianka.. - wyszeptałem, tuż przy jego ustach.

Otworzyłem drzwi i rzuciłem rudowłosego na kostkę przed domem.

- Teraz nic ci nie zrobię, ale jeśli jeszcze raz będziesz próbował nakłonić mnie do seksu, pożałujesz. - popatrzyłem na niego z pogardą w oczach i zamknąłem drzwi. (au: chyba nie myśleliście, że on go wyrucha XDDD).

----------------Nazajutrz-------------

Od razu po skończonej pracy, pojechałem do szpitala. Razem z Katy. Znaczy, ja rozumiem, że to jej brat i tak dalej, ale widać, że ona chce spędzać ze mną każdą wolną chwilę. Nawet w szpitalu.

- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytałem siadając przy białowłosym. Na szczęście dla mnie, może być tylko jeden odwiedzający w sali. 

- Lepiej. - popatrzył na mnie, przekręcając głowę. - A ty? - 

- Znośnie. - wzruszyłem ramionami. - A co, martwisz się o mnie? - uśmiechnąłem się do niego.

- Chciałbyś - skrzyżował ręce na piersi.

Pomimo tego, że się przespaliśmy, zachowujemy się jakby to się nigdy nie wydarzyło. A ja udaję, że chcę się z nim przyjaźnić. A tak naprawdę, to chcę czegoś więcej, niż przyjaźń. 

- Masz rację, chciałbym. -Położyłem głowę na jego brzuchu. - Możesz to spełnić? -

- Zastanowię się. - wtopił dłoń w moje włosy i ciągnąć z końcówki. - Za tydzień mnie wypisują. - 

Podniosłem na niego wzrok.

 - Tak szybko?- 

Wzruszył ramionami. 

- Najwidoczniej twoja opieka mi pomaga. - uśmiechnął się złośliwie.

Prychnąłem i przewróciłem oczami. Do sali wszedł lekarz. Popatrzył z nad papierów i nie był w żadnym stopniu zdziwiony, że to ja siedziałem przy Ernöe. Zawsze tu siedzę.

- Dobrze, że pan jest, ponieważ muszę coś panu powiedzieć. - wskazał na drzwi. - Pozwoli pan? -

- Tak, oczywiście. - wstałem. - Za chwilę wrócę. - szepnąłem do niebieskookiego, na co ten pokiwał głową.

Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi od sali, zaatakowałem lekarza.

- Co chciał mi pan powiedzieć, doktorze? -

- Cóż, u pańskiego narzeczonego (tak, nadal nie wyprostowałem tego, że wcale ze sobą nie jesteśmy) wystąpiło zaburzenie osobowości, przez co zmieniły się jego style relacji z ludźmi, pobudliwość, uczuciowość i wiele innych cech. Ogólnie rzecz biorąc, cechy zaburzeń osobowości obejmują cały zakres tego "jaki ktoś jest". Nie zauważył pan, na przykład, że pański narzeczony był dla pana chłodniejszy niż zawsze? Lub, że zawsze był optymistą, a teraz jest pesymistą? Właśnie tak to działa. 

Nic na to nie odpowiedziałem, tylko założyłem ręce na piersi. Zacząłem skubać dłonią rękaw mojej koszuli.

- Rozumiem, że to dla pana trudne. Naprawdę to rozumiem. Moja żona też ma zaburzenia osobowości. Ale musi pan udawać, że pański narzeczony nie zmienił się nawet ociupinkę. Że wszystko jest po staremu.

- Dobrze. - pokiwałem głową.

Po tych słowach lekarz odszedł do innego pacjenta, a ja wszedłem do sali białowłosego.

- I co ci powiedział lekarz? - zapytał Ernöe, przechylając głowę.

- A, nic ważnego. Powiedział, że muszę zapłacić za jakieś leki, czy coś. - uśmiechnąłem się.

Niebieskooki zmarszczył brwi. Przyglądał mi się przez jakiś czas.

- Kłamiesz. - 

- Nie wierzysz mi? - podniosłem brew.

- Wierzę, ale tym razem nie. -

- Skarbie, naprawdę nie kłamię. Lekarz powiedział, że mam zapłacić za leki. Tylko tyle. - uśmiechnąłem się do niego delikatnie. - Dlaczego się rumienisz? -

- Może dlatego, że nazwałeś mnie swoim skarbem? -

- Uh... oh... ja... em... przepraszam? - Boże, czemu ja się jąkam?

Chłopak zaśmiał się lekko.

- Nie masz za co. 

-------------------

NIKT MI W TO NIE UWIERZY ALE MAMY 900 SŁÓW!!!!!!!!! 

KOCHAM KAŻDEGO KTO TO CZYTA!!!!!!!!!!!!1

Słowa: 913  🤯


-Korepetytor-YAOI-Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz