Karol Witka ma dziewczynę.
A przynajmniej tyle zdołałam zrozumieć.
Ten sobotni wieczór zapowiadał się dosyć spokojnie. Rodzice zajmowali się swoimi sprawami, kręcąc się po mieszkaniu, a łaciata kotka Żmijka jak zawsze spała na brzegu łóżka zwinięta w kłębek. Herbata w zielonym kubku powoli parowała, roznosząc swój zapach po całym pokoju, a mi coraz lepiej szła nowa piosenka, którą od niedawna uczyłam się grać na gitarze. W pewnym momencie akordy wreszcie zaczęły być idealnie płynne i brzmieć w miarę czysto, zagrałam kilka razy pod rząd, bez wyraźnego końca jednego razu i początku drugiego. Nie musiałam już nawet myśleć nad tym, co robię, po prostu grałam, zatracając się w muzyce i cicho podśpiewując graną piosenkę. Gitara była jedną z nielicznych rzeczy, które całkowicie mnie pochłaniały i sprawiały, że czuję to co robię całą sobą.
I właśnie w tym momencie, gdy poczułam się zupełnie pewnie i byłam gotowa niemalże wykrzyczeć refren piosenki odważnie szarpiąc struny, ktoś zadzwonił do drzwi. I to ktoś bardzo zniecierpliwiony. Zanim odłożyłam gitarę na łóżko i dotarłam do drzwi, po mieszkaniu rozniosło się chyba pięć szybkich dzwonków, potem głośne, energicznie pukanie, potem obie te rzeczy jednocześnie.
— Jezu, kogo tak niesie? Pali się czy co? — mama odłożyła czytaną książkę (po niej odziedziczyłam zamiłowanie do kryminałów) i podniosła się z fotela, żeby otworzyć.
— Ja otworzę! — wyprzedziłam ją, biegnąc do drzwi, z których znowu rozległo się chaotyczne dzwonienie, bo zdążyłam się już domyślić, kto się tak dobija.
Madzia stała w drzwiach ubrana w grubą czarno-zieloną bluzę i czarne getry, wciąż z lekką zadyszką po wbiegnięciu na trzecie piętro. Uniosłam brwi z zaskoczenia, gdy tylko ją zobaczyłam. Trochę dlatego, że ostatni raz przyszła bez zapowiedzi jakieś dwa lata temu, a trochę dlatego, że wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć każdą możliwą emocją jednocześnie. Szybko przywitała się ze mną i rodzicami, poszłyśmy do mojego pokoju i ledwo zapytałam co się stało, a ona zasypała mnie słowotokiem, zbyt szybkim, żeby zrozumieć więcej niż połowę. Ale przez lata doświadczenia w przyjaźni z tak żywiołową i emocjonalną dziewczyną dałam radę wyłapać, że Karol Witka ma dziewczynę, że ta dziewczyna nazywa się Anastazja z drugiej A i jest pustą lambadziarą, że nadchodzi koniec świata i że Madzia chyba tego nie przeżyje.
— Chyba tego nie przeżyję — ostatnie słowa blondynki utonęły w puchatej poduszce, w którą wcisnęła twarz padając na łóżko, przy okazji uderzając łokciem o gitarę. — Ała.
Odłożyłam instrument na podłogę i przysunęłam się do niej. Wiedziałam, że powinnam jej współczuć i jako najlepsza przyjaciółka przeżywać to razem z nią. Chciałam jej współczuć, z całej siły próbowałam jakoś wymusić na sobie to współczucie. Ale nie umiałam oszukać samej siebie i, mimo że czułam się z tym okropnie, cieszyłam się. Może teraz, gdy Karol stał się dla niej bardziej "niedostępny", może przestanie w kółko o nim mówić. Może przestanie tyle o nim myśleć, on przestanie się jej podobać, a ja nie będę musiała codziennie znosić lodowych igiełek przebijających mi serce na wylot.
Czułam się jak skończona egoistka. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam tak myśleć i patrząc na załamaną Madzię z twarzą utkwioną w poduszce próbowałam zamaskować tę wewnętrzną radość.
— Hej, spokojnie — dziewczyna drgnęła, gdy lekko pogłaskałam ją po włosach. — To jeszcze nie koniec świata.
— Dla mnie tak — poduszka nadal dusiła jej słowa. Aż dziwne, że sama nie zaczęła się tam dusić, bo z poduszką przyciśniętą do twarzy raczej ciężko się oddycha.
CZYTASZ
Amatorka Słoneczników • wlw
RomanceWszystko zaczęło się od trzech słoneczników. Kto by pomyślał, że trzy niepozorne kwiatki potrafią tak namieszać w życiu? I to nie w jednym! A oprócz prób zrozumienia miłości, która jak kłębek wełny coraz bardziej plącze się w rękach, trzeba też staw...