rozdział 5

6 3 0
                                    

Cała nasza czwórka, przez całą drogę, szła w absolutnej ciszy. O dziwo, nawet bliźniacy nie raczyli obdarzyć nas, chociażby jakimś głupim żartem. Wszystko, teraz wydawało mi się zupełnie obce. Jesień dawała o sobie znać, przyciągając uwagę każdego człowieka. Chociażby, najdrobniejszy liść, pokryty był w różnorodne barwy, mieniąc się od żółtego, aż po samą czerwień. Krwistą czerwień. Emilly, wyrwała mnie z tej zadumy, chwytając znienacka pod łokieć.

-Tom. – Szepnęła wprost do mojego ucha, nieświadomie ocierając wargą o małżowinę, czym wywołała przyjemnym dreszcz, który rozszedł się po całym moim ciele. – Co my mamy im powiedzieć? – Zadała mi pytanie, które słyszałem tylko ja. Szczerze mówiąc, sam nie wiedziałem, od czego zacząć. Przecież to wszystko nie trzymało się kupy.

-Nie wiem Em. – Zacząłem. Musiałem mieć pewność, że nie wyjdę na błazna przed przyjaciółmi. Choć rozsądek brał górę, wygrało serce. Czułem, że to nie jest najlepszy pomysł, by tam wracać, ale Emilly była tak podekscytowana swoim wczorajszym odkryciem, że nie potrafiłem jej odmówić. Byłem między młotem a kowadłem, a pomimo to, chciałem już mieć to za sobą. Jej wielkie, niebieskie oczy wpatrywały się w moje z taką głębią. Nie mogłem jej zawieść. Nie, kiedy tak na mnie patrzyła. Z trudem, przełknąłem ślinę, która ledwo przedostała się przez moje gardło, związane w supeł. Strach, czułem strach, a sen z wczorajszej nocy wrócił, szybciej niż błyskawica, wytrącając mnie z równowagi.

-Spokojnie Tom. Nie teraz. – Zamknąłem powieki. Nim zdążyłem zauważyć, co się dzieje, zostałem daleko w tyle.

-No dawaj Tom! Co się tak ociągasz?! – Bliźniacy zawołali chórem, po czym w tle usłyszałem ich śmiech. Ich poczucie humoru, wcale mi się nie udzieliło. Wręcz przeciwnie...

-Już idę! – Krzyknąłem. Ruszyłem truchtem, by ich dogonić. Moje płuca, dziś nieźle dawały sobie radę, albo adrenalina wracała ze zdwojoną siłą, żeby później mi dokopać. W głowie odtwarzałem scenariusz ze snu, kłótnie z mamą i nieszczęsną karę, którą dziś muszę jeszcze odbyć. Szybko zamelduje się w szkole, a później. No właśnie co później?- Zacisnąłem usta w wąską linię, dobiegając do celu. Emilly, Joe i Steve, czekali na mnie przed budynkiem szkolnym. Do szkoły, musiałem wejść sam. Szybki meldunek, zabranie przyborów, odbycie kary, a później byłem wolny. Na szczęście, tego dnia nikogo nie było w środku, więc nie musiałem martwić się, że ciągle jestem obserwowany. Nie wiem dlaczego, ale kiedy robiłem to, co miałem do wykonania, ciągle czułem na sobie czyjś wzrok, który patrzył mi na ręce. Dość abstrakcyjne, ale naprawdę odczuwałem takie bodźce z zewnątrz. Po wpisaniu się na listę, która mnie zobowiązywała, szybko udałem się do pomieszczenia socjalnego, po przybory niezbędne do wykonania pracy, które specjalnie dla mnie zostawiła Pani sprzątaczka. Niestety, zajęło mi to dłuższą chwilę, niż oczekiwałem. Przez dobre kilka minut, szarpałem się z zamkiem w drzwiach. Za wszelką cenę, musiałem dostać się do potrzebnych mi narzędzi, a zardzewiały zamek, nie ułatwiał mi tego zadania. Po kilku próbach udało mi się otworzyć drzwi i wejść do środka.

-Nareszcie. – Wydukałem pod nosem, ocierając ręką pot z czoła. Szybko zabrałem, wszystko, co było mi potrzebne, po czym ruszyłem prosto do wyjścia. Dziwiło mnie to, że żadne z moich przyjaciół, dawno nie wtargnęło do środka, by zobaczyć, czemu tak długo tu siedzę. Odepchnąłem te myśli na bok, wychodząc z przyborami pod pachą na zewnątrz. Wcale nie miałem ochoty na sprzątanie sterty syfu na trawniku. Po części nawet żałowałem, że w plątałem się w tę bójkę. Gdyby nie to, nie musiałbym marnować cennego czasu na sprzątanie, które i tak nie należało do moich obowiązków. Kiedy tylko przekroczyłem próg drzwi, nie zastałem ani jednej żywej duszy, a przecież obiecali mi, że zostaną.

Nie igraj z diabłem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz