Rozdział 7

5 3 0
                                    

Bill

Siedemnaste urodziny, wyobrażałem sobie zupełnie inaczej, lecz wyszło jak zwykle.

Ten pierdolony kutas, kolejny raz naćpał się do takiego stanu, że ledwo utrzymywał się na własnych nogach, a matka dotrzymywała mu kroku z flaszką w łapie, niczego nieświadoma.

Sądziłem, że chociaż raz, w moje urodziny nie będzie na bani. - Zaśmiałem się pod nosem, zaciągając się nikotyną, głęboko w płuca, bo tylko to, pozwalało mi odreagować chujowe emocje, które towarzyszyły mi od wczoraj. Dodatkowo pogoda za oknem była tak samo chujowa, jak moje nastawienie do życia. Od kiedy, mój ojciec zmarł, gdy miałem jakieś osiem bądź dziewięć lat, moje życie zamieniło się w piekło, a raczej matka je zamieniła, sprowadzając swojego fagasa do naszego domu.

Zdusiłem peta zbyt mocno, gasząc go o metalowy parapet, po czym wyrzuciłem go daleko przed siebie i zamknąłem okno.

Nie miałem ochoty, wychodzić z pokoju, szczególnie kiedy ojczym pod wpływem narkotyków wyżywał się na mnie, niczym na worku treningowym, a ja nie mogłem nic na to poradzić.

Mogłem jedynie znosić ciosy, które mi zadawał.

Od tylu lat, zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, choć z biegiem czasu, narastała we mnie chęć mordu do tego gnoja i wiedziałem, że pewnego dnia, dłużej tego nie zniosę.

Odliczałem, każdy rok. Z każdym kolejnym, stawałem się doroślejszy i widziałem, że czas zemsty w końcu nadejdzie. Musiałem uzbroić się w cierpliwość.

Ułożyłem się wygodnie na łóżku, zabierając ze sobą elektryczną kochankę. Gitara, zaraz po szlugach, dawała mi upragnione ukojenie po wszystkich przeciwnościach losu. Kiedy, moje palce, łączyły się ze strunami gitary, odpływałem do innego świata. Liczyła się tylko muzyka, grana tu i teraz, która trafiała wprost do serducha, a dźwięki muzyki w stylu rocka, rozchodziły się w mojej głowie.

Kochałem to cacko, bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Cieszyłem się, że pomimo paraliżujących przeżyć, wiedziałem, co znaczy kochać, a właśnie tę miłość przelewałem na instrument, który jest ze mną od lat. Ostatnia pamiątka, jaka jeszcze została mi po zmarłym ojcu i miłość, jaką zdążył mi przekazać do ukochanego rock'rolla, przed swoją nagłą śmiercią.

Chyba nigdy, nie pogodzę się tym, że od nas odszedł, w tak okrutny sposób. Pomimo młodego wieku, wiedziałem, że będę pamiętać o tym wydarzeniu do końca życia. A z obecnym, nie pogodzę się nigdy, dopóki coś w nim nie zmienię. Tylko rok, dzielił mnie od wdrążenia snutego od lat planu w dalsze życie. Moje życie. Niestety, nie wierzyłem, że matka porzuci Willa z dnia na dzień, by zacząć normalne życie bez tego gówna. Staczała się na dno i nawet moje prośby i błagania, nie przynosiły żadnej poprawy. Ten gnój, kiedy tylko pierwszy raz przekroczył próg naszego mieszkania, omotał Chloe na zawsze, a ja nie miałem już nic do powiedzenia.

Wódka i dragi, stały się ich sensem życia, a ja byłem jedynie zbędnym karaluchem, walczącym o przetrwanie.

Nie miałem pojęcia, kiedy odleciałem w krainę snów. Najwyraźniej, dźwięki gitary, ukoiły moje ciało do tego stopnia, aż całkowicie odpłynąłem w sen. Krzyki z oddali odbijały się w moim umyśle. Nie wiedziałem, czy jeszcze śnię, czy to jednak dzieje się na prawdę.

W pewnym momencie poczułem palący ból, rozchodzący się po całym policzku. - Znałem to uczucie. Nie śniłem, a obraz Willa stanął mi przed oczami.

-Wstawaj gnoju! - Ryknął, tuż nad moją twarzą, a jego ślina, wylądowała mi na prawym policzku.

Nie ruszyłem się z miejsca. Kiedy nie wykonałem jego polecenia, złapał mnie za poły kaptura, aż wylądowałem na chłodnej podłodze, twarzą przy jego butach. Poniżał mnie na każdym kroku, a jedyne, o czym w tej chwili marzyłem, żeby było już po wszystkim.

Nie igraj z diabłem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz