10. BILANS GŁUPOTY

593 62 29
                                    

Dochodziła dwudziesta pierwsza.

Delia siedziała u mnie z innymi już pewnie od trzech godzin, a ja siedziałam w bibliotece jak ostatni frajer i wkuwałam jakieś pierdoły z logiki prawniczej. Napisałam Torre, że jestem w dupie z materiałem, że się spóźnię. Myślałam, że uwine się szybciej, ale gdzie tam. Dziś czułam się głupsza niż zazwyczaj, a w mojej głowie był chyba jakiś niewidzialny krasnoludek, który wyrzucał całą wiedzę, gdy ta tylko znalazła się w mojej głowie. W takich momentach zastanawiałam się, jaki był sens tego, że w ogóle studiowałam. Może trzeba było to rzucić w cholerę. Ale wiedziałam, że tego nie zrobię. Byłam zbyt uparta.

Westchnelam ciężko, decydując się, że na dziś to mi już wystarczy. Znaczy, prawdę mówiąc wiedziałam niewiele więcej niż cztery godziny temu, ale skoro moja efektywność dziś i tak była ujemna... nie będę wykonywać syzyfowej pracy.

Bez zbędnych ceregieli zamaszystym ruchem wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wyszłam z biblioteki, starając się dodzwonić do kogokolwiek, kto mógłby po mnie przyjechać i zgarnąć mnie z uczelni, bo następny autobus miał znaleźć się na przystanku za jakieś czterdzieści minut, a w takim czasie to ja doszłabym piechotą. Ale wszyscy musieli się bawić w najlepsze, bo ani Torre, ani Delia, ani Sira, ani Silvia, ani nawet Gonzalez nie odbierali połączeń. Do reszty nie miałam numerów telefonów, więc mogłam równie dobrze zacząć wysyłać znaki dymne.

Westchnęłam ciężko, decydując się na podróż piechotą, choć koszmarnie mi się nie chciało. Byłam na nogach od szóstej piętnaście i naprawdę ostatnie, czego chciałam to prawie cztery kilometry do przejścia. Najgorsze, że gdy wrócę, będę musiała udawać względnie żywą i jeszcze, znając moją dumę, ruszyć mózgownicą i skupić się na tyle, by wygrać w monopol czy w cokolwiek oni tam grają.

Boże, czy ten dzień może być gorszy?

Mała rada od ciotki Feli: nigdy nie pytajcie o to Boga, czy może być w waszym życiu gorzej. Bog uśmiechnie się czarująco i sprawi, że wypierdolicie się na zbity pysk. Nie tak dosłownie, ale wielką, ulewną burzę, można zaliczyć do tej kategorii. Gdy ta nawałnica się rozpoczęła, byłam już w połowie drogi, więc nie było sensu się cofać na przystanek. Pamiętam z przedszkola, że nie wolno korzystać z telefonu podczas burzy z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu, więc nie próbowałam już do nikogo dzwonić. Szłam, a właściwie biegłam przed siebie, przeklinając pod nosem. No, bo kurwa. Gdybym chciała mieć ulewy i burze, mieszkałabym w Wielkiej Brytanii, czy gdziekolwiek indziej, ale nie w Barcelonie, w słonecznej Hiszpanii! Jak to ma być ta słoneczność, to równie dobrze możecie mnie pocałować w dupę.

Gdy wchodziłam do domu, byłam przemoknięta do ostatniej suchej nitki i mówię to z ręką na sercu. Nawet moja bielizna była mokra. Od dziś za każdym razem będę sprawdzać cholerną prognozę pogody, a poza tym zawsze będę miała w torebce parasol. Nie wiem, gdzie się zmieści obok laptopa, zeszytu, ewentualnych podręczników i miliona innych rzeczy, ale przyznajmniej nie będę kichać jak pojebana. Będę chora na milion procent.

— Fela? — zawołał Torre, kiedy weszłam do domu. Gdy mnie zobaczył zmarszczył brwi. — Czemu nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym — zapewnił ciepłym głosem.

Musiałam chwilę walczyć ze sobą, żeby nie trzasnąć go w mordę.

— Dzwoniłam — burknęłam ostatecznie pod nosem, zdejmując przemoczone conversy. Powiedzieć, że byłam wściekła, kiedy patrzyłam na podłogę w korytarzu całą mokrą od wody kąpiącej z moich włosów, to nie powiedzieć nic.

— Cholera, ale cię załatwiło — jęknął Torre. — Niech ktoś przyniesie jakiś ręcznik! — zawołał w stronę salonu.

Po chwili faktycznie przybiegł Gavi z ręcznikiem w ręce, mówiąc coś w biegu do Delii. To chyba było coś, że przecież już biegnie i żeby nie panikowała. Uśmiechnęłam się kwaśno na jego widok.

DRIVE | PEDRI [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz