Czas na osobiste wyznanie.
Pierwszy raz wpadł mi pomysł na zostanie prawnikiem po obejrzeniu dziewięciu sezonów serialu „w garniturach". Chciałabym powiedzieć, że zainspirowała mnie dobroć Mike'a i chęć wykorzystania prawa do szczytnych celów, ale prawdę mówiąc, znacznie bliżej było mi do Harvey Spectera, który po prostu robił to, co każdy człowiek kocha najbardziej. Wygrywał i to często we wspaniałym stylu, nie pozostawiając żadnej wątpliwości przeciwnikowi, że nigdy nie był nawet blisko pokonania go.
Oczywiście, wiedziałam, że zawód prawnika nie jest tak pasjonujący jak chciał nam to wmówić serial, bo fikcja zawsze pozostanie fikcją. Ale była to również jedyna rola w społeczeństwie, w której potencjalnie widziałam siebie. Bez problemu wyobrażałam sobie siebie udowadniającą w sądzie swoje racje. Wciąż nie zdecydowałam czy wolałabym być adwokatem czy może pracować w prokuraturze, ale na to miałam jeszcze trochę czasu. Jeszcze zawsze pozostaje opcja bycia notariuszem: można z tego nieźle zarabiać. A bądźmy szczerzy, każdy chciałby nieźle zarabiać. Pieniądze szczęścia nie dają, ale to co sobie za nie kupisz już jak najbardziej.
A jednak: siedząc na podstawach prawoznawstwa miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Pal licho, że profesor wyglądał, jakby miał być martwy od conajmniej trzech dekad. Kto wymyślił, że wykład z gościem, który ma tak monotonny i usypiający głos będzie o cholernej dziewiętnastej w poniedziałki? Po całym dniu zajęć, skupienie się na zajęciach było niemożliwe. Jedno jest pewne, ktokolwiek był odpowiedzialny za ten plan zajęć, szczerze mnie nienawidził. I z wzajemnością.
Jeszcze jak na złość Torre napisał, że nie da rady mnie odebrać. Z całym szacunkiem, ale nie obchodziło mnie, że musiał zostać dłużej obgadać coś z Xavim Hernandezem. Gdyby miał spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych, też miałabym to w dupie. Mógłby mieć nawet spotkanie z samym duchem świętym, wciąż nie obchodziłoby mnie to ani trochę. Tyle dobrego, że napisał, że ogarnął mi, że któryś z chłopaków z drużyny po mnie przyjedzie. Normalnie zapytałabym kto konkretnie, ale w tym momencie było mi wszystko jedno: byleby przewiózł mnie z punktu A do punktu B.
Jak mówiłam: co do zasady nie jestem wymagającą osobą.
— Zaraz chyba tu wykituje — jęknęła Cordelia, moja nowa kumpela od narzekania na życie.
Dziewczyna była moją platoniczną bratnią duszą, choć na początku w ogóle się tego nie spodziewałam, a wręcz przeciwnie: myślałam, że co jak co, ale my się nie polubimy. Delia byla tak elegancka jak wskazywało na to jej pełne imię. Spodziewałam się dziewczyny z kijem w dupie, która patrzy na każdego z wyższością. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale prawda jest taka, że chcąc nie chcąc, robiłam to dość często i co więcej: rzadko się myliłam. Ale w tym przypadku w ogóle nie trafiłam. Czarnowłosa była faktycznie kimś, kogo moznaby pomylić z arystokracją, jeśli chodzi o jej prezencję. Miała styl w klimacie Blair Waldorf i właściwie była ikoną też tak jak ona. Ale wystarczyło pogadać z nią pięć minut, żeby wiedzieć, że to komik w ukryciu i również tak jak ja zawodowy narzekacz na uczelnie, choć tak naprawdę uwielbiałysmy nasz kierunek i nie zamieniłybyśmy go na żaden inny. Pomarudzić jednak sobie trochę trzeba, tak dla zasady.
— Stara, a ja razem z tobą — mruknęłam, podpierając twarz dłonią, żeby nie upadła na blat przede mną.
Pablo Torre zabiję cię za tę wczorajszą imprezę. Dobrze wiedział drań, że następnego dnia mam zajęcia, a i tak namawiał mnie, jakby to była sprawa życia i śmierci. Cóż, ja teraz miałam sprawę śmierci, bo życie uleciało ze mnie całkowicie w czasie tego wykładu.
CZYTASZ
DRIVE | PEDRI [zawieszone]
Fanficoveranalyze again, would it really kill you if we kissed? FELICIA RODRIGO była kuzynką Pabla Torre i jego główną fanką numer jeden (szczególnie gdy zgodził się współdzielić z nią mieszkanie w Barcelonie, gdzie przyjechała na studia.) Również za jeg...