Gdybym mógł narysować własną mapę świata uwzględniłbym tam: mamę, tatę, Syriusza, Remusa i siebie. Gdyby świat dałby mi szansę. Narysowałam bym mapę i chronił jak skarb. Nigdy nie pościł. Lecz świat nie dał mi ani kartki ani ołówka. Na dodatek zabrał i mamę i tatę, Syriusza i Remusa. Zostałem sam bez mapy i moich kontynentów.
Patrzyłem w ścianę mojego obskurnego pokoju. Gdy po jakimś czasie z transu wybudziło mnie głośne chrapanie. Wstałem i popatrzyłem na godzinę. Świetnie piąta nad ranem. Tym razem mój wzrok spadł na kufer obok. Oraz stosy ułożonych książek i starych ciuchów kuzyna. Hogwart. Stolica mojego kraju*. Podniosłem stosy książek i ciuchów wkładając je do kufra. Już jutro znowu jadę do mojego Hogwartu. Jednak nie czułem tego co zawsze. Delikatny ból dotykał moje serce gdy spoglądałem na zdjęcie w ramce z moją dawną dwójką znajomych, a raczej przyjaciół, którzy stwierdzili, że gdy Voldemorta już nie ma nie trzeba trzymać się z kimś kto zapewni im bezpieczeństwo i sławę. Bo tak jak szybko rzuciłem zaklęcie avady tak moi znajomi się ode mnie odsunęli. To nie tak, że uważałem ich za ważny element swojej mapy. Może to właśnie z tego powodu nie było mi dane jej napisać czy narysować.
Sięgnąłem po paczkę papierosów. Kilka szlugów walało się po dnie. Wyciągiem jednego i zapaliłem. Gdybym miał komuś powiedzieć czmeu palę. Nie odpowiedziałbym. Sam nie wiem dlaczego. Może są ucieczką albo głupią wymówką. Jednak jedno było pewne one zawsze były.
Wziłem kufer i gasząc papierosa zszedłem na dół. Sprawdziłem godzine i było już grubo po szóstej. Gdzie ten czas tak szybko leci. Nie ważne. Czekałem na autobus który zabierze mnie na moją ostatnią podróż do stolicy mojego kraju. Gdy podejchał duży niebieski autobus wsiadłem do niego. Teraz już tylko na pociąg.
Gdy byłem na miejscu, obserwowałem szczęśliwe dzieci i ich rodziny. Dawnych znajomych którzy nie mogli doczekać się powrotu. I jego. Niestety nawet on nie podszedł i nie rzucił chociażby jedną obelgą w moją stronę. Był cichy, a ja dla wszystkich byłem przezroczysty. Wsiadłem do najbliższego przedziału i nie zwracając uwagi na ludzi odplynelem w świat swoich myśli.
Po pewnym czasie nawet nie zauważyłem jak ktoś wszedł do przedziału.
-Mogę się dosiąść?- zapytał. Oh wow. Pewnie siadaj może herbatki do tego?
-Tsa siadaj, może jakieś cześć Malfoy?- zapytałem dokładnie obserwując poczynania drugiego.
-Mhm hej Potter, teraz lepiej?- zapytał zakładając nogę na nogę i wlepiając te swoje cholerne szare oczy we mnie.
-No o wiele. Czemu akurat mnie spotkał zaszczyt siedzenia z tobą?- zapytałem ponownie, a jego mina cóż.. ciężko opisać co w ogóle przypominała.
-Byłeś blisko.- odparł krótko.
-Tak świetnie jak zawsze.- stwierdziłem co szczerze było prawdą. W poprzednich latach duzo razy "byłem blisko" Malfoya. Ciągle bójki, awantury i wyzwiska bajka poprostu.
-Widać, że się za mną stęskniłeś, a teraz tak na poważnie.- zrobił minę jakby miał mi zaraz wyjechać z tekstem "od tego zależy twoje przyszłe życie". - Chcę... Zawiesić broń. Wiesz albo całkowicie ją zakończyć. Myślę, że te wszystkie lata były nie potrzebne. Ja sam byłem uparty i głupi. Więc zacznijmy od początku. Jestem Draco. Draco Malfoy.- powiedział wyciągając do mnie dłoń. Ja natomiast czułem się jakby ktoś mi właśnie powiedział, że zabił mi całą rodzinę ale wygrałem pięć milionów dolarów. Gdy już chciał zabrać rękę złapałem ją i powiedziałem.
-Z przyjemnością. Mów mi Harry Potter.- dodając szczery uśmiech. Dziwiąc zarówno jego jak i mnie. Tak dawno się nie uśmiechałem, że szczerze sprawiło mi to lekkie trudności.
-Milo mi panie Potterze.- Zaczął się śmiać. Tak poprostu. Niestety ja chiwle potem do niego dołaczylem i również śmiałem. Poczułem się jakbym zonwu miał 11 lat i jechał pierwszy raz do Hogwartu.
Resztę drogi spędziliśmy na obgadaniu wszystkiego i niczego tak naprawdę. Draco okazał się świetnym towarzyszem do rozmów. Nigdy nie pomyslałbym, że aż tak spodoba mi się wizja spędzania czasu z nim. W połowie drogi usiadł obok mnie. Po jakimś czasie zasnął. Byłem w tedy w stanie zobaczyć każdy jego najmniejszy szczegół na twarzy. Miał strasznie delikatną cere. Natomiast pod jego oczami znajdowały się sińce nic dziwnego, że zasnął.
Gdy w końcu dojechaliśmy nie mogłem odpędzić od siebie myśli, że w Gryffindorze nie było nikogo kto chciałby być ze mną w pokoju.
-Harryyyy Haloo! Mówię do ciebie!- krzyknął mi do ucha zrezygnowany Malfoy.
-Oh przepraszam.- powiedziałem, zawstydzając się, że znów muszę myśleć i to jeszcze w takim momencie.
-Nie ważne powiedz lepiej o czym myślisz?- zapytał. Wyglądał jakby nie przyjmował odmowy. O tobie kurwa.
-O tym, że nie zbyt mi się widzi wracać do wieży gryfonów.- Powiedziałem a on spojrzał się na mnie jak na debila.
-Em wiesz, że nasz rocznik wracający dokończyć naukę po wojnie nie ma domów. Było nas poprostu za mało i Mcgonagall postanowiła, że będziemy mieli pokoje dwu, trzyosobowe.- Moja mina musiała wyglądać okropnie. Bo znów czułem się jakby ktoś wyszarpal cząstkę mnie na ktorą tyle czekałem, ale cieszyłem się, że nie będę dzielił pokoju z na przykład Ronem.
-Boze to z kim ja będę mieszkał!?- krzyknąłem chyba za głośno bo dostałem kuksańca w bok od Draco.- Sorki..
-No oczywiście, że ze mną.- Powiedział dumnie po czym zrozumiał co powiedział i chciał się zacząć tłumaczyć.- Znaczy jeśli chcesz znaczy no bo wiesz i ja- nie dane było mu skończyć ponieważ z radością mogłem mu powiedzieć.
-Merlinie dziekuje Draco jesteś najlepszy. Chętnie będę miał z tobą pokój!!- W tedy pomału czułem, że mogę dostać kawałek mapy.
Draco uśmiechnął się czule do mnie po czym ruszył w stronę Hogwartu. Ja również ruszyłem w stronę wspomnianego wyżej budynku. W mojej głowie było tylko jedno "mam cholernego przyjaciela", a na twarzy szeroki uśmiech .
------------------------------------------------
930- słów
Książka to nie będzie może one shot ale będzie miała kilka rozdziałów przypuszczam 5.*Harry uważa Hogwart za dom i miejsce gdzie czuję się bezpiecznie. Dlatego porównałam go do stolicy jego kraju.
CZYTASZ
Pokonać(pokochać) wroga. // Drarry
FantastikKażdy z nas jest inny. Czasem są dni w których wątpimy w siebie, a czasem są te gdzie ktoś wyciąga Ci pomocną dłoń a jedyne co musisz zrobić to ją przyjąć. Taki dzień miał Harry Potter.