Momentalnie cała moja radość uleciała. To po co zabierał mnie do samochodu?
James zauważył, że nie podobała mi się jego odpowiedź.
- To nie jest takie proste, Suzie. Sprawdziłem to. Twoja matka potwierdziła, że ten facet to twój ojciec. Zgodnie z prawem trafiłaś do niego. Gdybym cię zabrał... twój biologiczny ojciec pewnie zgłosiłby porwanie. Nie jestem dla ciebie nikim bliskim. I niestety to, że chciałabyś ze mną mieszkać nie ma znaczenia.
- Ale obiecywałeś, że nie odpuścisz! - powiedziałam z wyrzutem, znów zaczynając buczeć. - Obiecywałeś, że nie opuścisz mnie już nigdy więcej - dodałam i zaraz znów mocno się w niego wtuliłam.
Jego równie silna bezradność wymalowana na twarzy była dobijająca... bo oznaczała nasz koniec.
James przygarnął mnie do siebie mocno, a następnie otworzył drzwi swojego samochodu. Chciał, żebym usiadła sama, ale gdy tylko poluźnił swój uścisk, panicznie złapałam się go mocniej, więc tylko westchnął i niezgrabnie zaczął gramolić się do wnętrza auta.
Przez długą chwilę siedziałam okrakiem na jego kolanach i płakałam mu w ramię.
Oboje milczeliśmy.
- Przyjechałeś się pożegnać? - zadałam wreszcie to pytanie, które chodziło mi po głowie od kiedy tylko powiedział, że nie może mnie ze sobą zabrać.
- A tego właśnie chcesz? - Spojrzał na mnie, nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie. Chcę, żebyś mnie zabrał od niego.
- Nie mogę, Suzie. Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że przyjechałem się pożegnać? Nie chcesz się spotykać?
- Chcę... chcę, żeby było jak wcześniej. - Wytarłam nos rękawem.
- Suzie. - Westchnął ciężko, po czym sięgnął do kieszeni i wydobył chusteczki. - Aniołku, też bym tak wolał, ale nic nie możemy z tym zrobić. Co nie zmienia faktu, że możemy się spotykać. Co prawda to może nie być łatwe, bo raczej twój tata nie daży mnie sympatią, ale dla chcącego nic trudnego.
- Ty jesteś moim tatą. - powiedziałam, a James zmarszczył brwi.
Poczułam klapsa wymierzonego w moją pupę, na co pisnęłam zaskoczona i z niezrozumieniem spojrzałam na Jamesa.
- Palisz - rzucił. - A jakie były zasady?
Nie mogłam uwierzyć, że to robił właśnie w tej chwili.
- Byłam zestresowana. Zabrał mnie człowiek, którego nie znam, od mężczyzny, którego... - Przerwałam swoje tłumaczenie i zarumieniłam się na samą myśl o tym, co prawie przez nieuwagę powiedziałam.
James uniósł brew.
- Od mężczyzny, którego...? Którego co? - zapytał, a na jego twarzy zaczął błąkać się uśmiech.
Nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos, choć James z pewnością domyślał się, co prawie powiedziałam.
- Którego co? - zapytał znów, a gdy milczałam, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok z zawstydzenia, znów poczułam klepnięcie w pupę.
- Ała - jęknęłam, choć ten był dużo delikatniejszy od poprzedniego. - Potrafisz sprawić, żebym nagle przestała tęsknić - wymsknęło mi się, na co James dał mi kolejnego klapsa.
- Oddawaj te obrzydliwe fajki. - Wyciągnął w moją stronę rękę, masując jednocześnie drugą moje pośladki.
W pierwszej chwili zamierzałam grzecznie wszystkie mu oddać, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego. Czułam, że mogą mi się przydać, poza tym szkoda było mi wydanych na nie pieniędzy. Nie byłam uzależniona. Po prostu lubiłam czasem zapalić dla uspokojenia nerwów.
- Nie mam. - James westchnął, kręcąc głową. - Wiesz, że nie mam pieniędzy. Wyżebrałam tego jednego szluga od kumpeli - skłamałam.
- Okej. Ale jeśli jeszcze raz zobaczę, że palisz, albo znajdę u ciebie choć jednego papierosa, nie będę już tak pobłażliwy. Zdejmę pasa i...
- Proszę nie mów tak. - Schowałam głowę w rękach i oparłam się o jego ramię. - Nie lubię takiego tonu i... boję się...
James pogłaskał mnie po głowie.
- Nie pal. To nie będzie powodu do strachu.
- Jak sobie wyobrażasz nasze spotkania?
- Będziesz mówić, że chodzisz na dodatkowe zajęcia. Będę odbierał cię ze szkoły, a potem odwoził.
- Ditrih chce mnie przenieść do innej szkoły.
- Co? Do jakiej?
- Nie wiem. Na razie wybiłam mu to z głowy. Uratował mnie tylko i wyłącznie bliski koniec roku.
- To dobrze. Mógłbym szukać wiatru w polu, gdyby nie to, że wiedziałem, kiedy i gdzie masz zajęcia. Swoją drogą powinnaś też dostać za wagary.
- Czyli przyjechałeś tylko...
- Bo zobaczyłem, że opuściłaś lekcje. Domyśliłem się, że to wagary, ale miałem nadzieję, że złapię cię po zajęciach. Musiałem cię zobaczyć. - Położył rękę na moim policzku i delikatnie musnął swoimi ustami mój policzek.
Nie przestawałam czerwienić się na twarzy.
- I tu jest problem. Po zajęciach ma na mnie czekać kierowca ojca. Ma zabrać mnie prosto do domu.
- Jaki on jest?
- Na razie... mam mieszane uczucia. To wszystko wydaje mi się jedynie jakimś koszmarem. Te tłumaczenia... są takie naciągane, ale jestem w stanie uwierzyć, że moja matka nawet jeśli dostawała jakieś alimenty, a Ditrih kłamał, że go nie pozwała, to wszystko przepijała i marnowała.
- On... kłamał?
- Ditrih twierdzi, że nie wiedział o ciąży mamy, ale ta jednak go gdzieś zgłosiła jako ojca i dostał dzięki temu pismo z sądu. Tak też się dowiedział.
- Brzmi naciąganie. - James zmarszczył brwi.
- Zwłaszcza, że Ditrih wygląda na bogatego. Tysiąc, czy dwa nie robiłyby mu różnicy, gdy ma prywatną służbę. - James wlepił spojrzenie w wycieraczkę. - O czym myślisz?
- Chciałbym, żeby to okazało się snem, z którego za moment się obudzę przy tobie.
- Boję się, że nas rozdzieli. A ja tego nie chcę. Dopiero się przyzwyczaiłam i znów wszystko się wali...
- Wszystko się ułoży, Suzie - mruknął. - Ale chyba musimy się już rozstać. Zaraz zgodnie z planem kończysz zajęcia... - wyjaśnił.
- Jeszcze moment - jęknęłam.
- Wiem, Suzie, ale chyba ostatnią rzeczą, której chcemy, to żeby ktoś nas nakrył i narobił więcej kłopotów. Postaraj się wygospodarować sobie jakiś czas, a spotkamy się niebawem.
- Tata namawia mnie do kłamstwa. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- To niezupełnie kłamstwo. Gwarantuję, że zapewnię ci bardzo ciekawe dodatkowe zajęcia. - Odpowiedział mi takim samym uśmiechem. - A teraz już chodź. - Wysiadł ze mną z samochodu.
Nie zdążyliśmy się jednak pożegnać, gdy oboje spostrzegliśmy, idącego w naszym kierunku Ditriha.