LORELEI NIE SĄDZIŁA, ŻE TEGO WIECZORU BĘDZIE MIAŁA OKAZJĘ ZŁAPAĆ JEFFREY'A – no i właściwie tak się nie stało. Zanim zdążyła zauważyć znalazła się w ciemnej uliczce, z dwójką raczej podejrzanych ludzi, z czego jednej ani raz w życiu nie widziała. Stała tak, jej szybszy oddech powoli się uspokajał, zaś jego miejsce prędko zajęła irytacja.
Zamiast ponownie wybuchnąć w kierunku niejakiej Jane, obserwowała mimikę twarzy Liu która z kolei wyrażała raczej mieszane uczucia. Z jednej strony wymalowana była ulga przeplatana z nutą radości, toć przecież kobieta niegdyś była bliską mu znajomą, nie dziwne też, że dobrze było ją widzieć w całości. Z drugiej strony okoliczności ich ponownego spotkania po latach były nieco inne niż mógł przypuszczać, choć w sumie czego tak naprawdę mógł się spodziewać? Była ona kolejną osobą której Jeffrey jedynie zawadzał i blizna na jej ramieniu ewidentnie na to wskazywała. Powinien był się spodziewać, że jeśli już doszłoby do ich spotkania, to właśnie w takiej sytuacji.
Granatowowłosa mimowolnie zerknęła ponownie na kobietę, lustrując ją od stóp do głów. Jej styl mogła określić raczej jako gotycki, co – czego nie mogła zaprzeczyć – pasowało do brązowookiej i całej aury, która za nią podążała. Czarna, aksamitna sukienka idealnie komponowała się z podobnego koloru rękawiczkami, ciemne kabaretki owijały się wokół jej nóg, a srebrna, ciężka biżuteria zajmowała palce i szyję. Sama Lorelei musiała przyznać, że wyglądała bardzo dobrze w takim wydaniu. Poruszała się z niemałą gracją, nawet podczas biegu, który Delafontaine wcześniej miała okazję ujrzeć – jej ruchy były eleganckie i by być szczerym dawno nie widziała takiej osoby. W myślach uznała, że podobał jej się taki widok.
— Wciąż Cię to trapi, hm? — Jane nagle mruknęła w stronę Woods'a, który mimo wszystko zatracił się w swoich myślach na jej widok. Jej pytanie wyrwało go z chwilowego otępienia a jego wzrok szybko stał się bardziej żywy.
— Nie spodziewałem się... — zaczął. — Że zobaczę Cię tutaj. — Liu parsknął, po czym przetarł dłonią twarz – ciężko było stwierdzić czy był to ruch spowodowany zmęczeniem czy zmieszaniem. Na twarzy ciemnowłosej natomiast można było dostrzec cień uśmiechu, który utrzymał się przez dłuższą chwilę.
— Ja również. — odpowiedziała, rzucając okiem na Lorelei. — Zawsze raczej wolałeś robić wszystko sam, i to cud, by ktoś Ci pomógł. — stwierdziła, posyłając brązowowłosemu jednoznaczne spojrzenie, którego zdaje się Lorelei nie zrozumiała. Zielonooki jedynie powrócił do swojej kamiennej mimiki, jaką właściwie starał się utrzymywać przez cały wieczór i zerknął na zielonooką. Mała gadka najwyraźniej nie przypadła jej do gustu bo stała z założonymi rękami i oczekiwała jakichkolwiek wyjaśnień, a jej wzrok wyrażał jedynie, że bez nich Woods powinien spać z jednym okiem otwartym.
— Tak długo próbuję go złapać... — Jane zaczęła. — I gdy w końcu miałam go na wyciągnięcie ręki, pojawiliście się wy. — dokończyła, w jej głosie o dziwo nie można było wyczuć tak wielkiej ilości gniewu. Wyjaśniała to spokojnym tonem, być może cała nienawiść w jej ciele zarezerwowana była jedynie w stronę groźnego mordercy.
CZYTASZ
𝗜𝗧 𝗚𝗘𝗧𝗦 𝗪𝗢𝗥𝗦𝗘 ; homicidal liu
Fanficlorelei delafontaine zbyt dosłownie wzięła do siebie przysłowie ❝wróg mojego wroga to mój przyjaciel❞. ❝eisoonu, 2022/23❞