1. Ta jedna noc

547 24 4
                                    

-Dyrektorze, minął już prawie miesiąc, a Potter się jeszcze nie obudził. Jest jeszcze jakaś szansa? -Zapytał nauczyciel.

Starszy spojrzał posępnie.

-Nie wiem Severusie. Poppy nie może jeszcze ocenić dokładnej przyczyny, nie mówiąc już o czasie wybudzenia.

-Więc co będzie z Czarnym Panem? Dobrze wiesz, że powrócił, mroczny znak tego dowodzi. Że jeszcze ludzie nie wiedzą, nie znaczy, że się nie dowiedzą. Ministerstwo węszy.

-Nie martw się mój przyjacielu. Harry się obudzi, wiem o tym. -Uśmiechnął się miło, zerkając na zegar. -Jak wstanie to nam wszystko opowie.

Było już dawno po ciszy nocnej. Dwójka mężczyzn zastanawiała się co mają teraz począć. Harry Potter, jedyny który może pokonać Lorda Voldemorta leżał w śpiące spowodowanej nieznanym skutkiem najprawdopodobniej jakiejś z klątw. Po woli zbliżał się rok szkolny, a przyjaciele złotego chłopca byli święcie przekonani, że on siedzi teraz bezpiecznie u swojego wujostwa na Privet Drive 4.

Ale zacznijmy od początku. Od tamtej feralnej nocy, od której wszystko rozpoczęło się na nowo. Od dnia, w którym największe zło od czasów Grindelwalda ponownie postawiło jakże zniekształconą stopę na ziemi. Od dnia 24 czerwca 1995 roku na cmentarzu w Little Hanglenton przy rodzinnym grobie Riddle'ów.

<o>

-Glizdogonie, zabij niepotrzebnego! -Rozległ się kasandryczny głos, a chłopak w żółtej szacie upadł na murawę trącony niewybaczalnym zaklęciem, Avadą Kedavrą.

-Cedrik, NIE!

Chłopak nie mógł nic zrobić. Przyszpilony do kamiennego pomnika, rozpaczliwie drgał patrząc na rytuał.

-Teraz ty, Harry. -Śmierciożerca kulawo podszedł do niego i rzekł. -Krew brutalnie odebrana.

Były huncwot przysunął tępy nóż i głębokim ruchem rozciął jego przedramię. Szkarłatna ciecz ciekła żywym ciurkiem pokrywając ubranie. Niewykluczonym było, że jedna z żył chłopca została przecięta. Rana naprawdę nie wyglądała za ciekawie, pomijając narzędzie sprawcze, które wcześniej odcięło dłoń Petera.

W tym samym czasie abominacja człowieka wypełzła z kotła w akompaniamencie pisków niewinnych dusz brutalnie zamordowanych przez zdeformowanego człeka.

-Panie. -Zgarbiony poplecznik nawet nie ważył zerknąć na jego twarz. Zbyt bardzo obawiał się kary ze strony swojego lorda. Padł mu do stóp i błagał o litość.

-Wstań Glizdogonie. Podaj mi rękę. -Nakazał. -Nie tą! Drugą. -Wskazał zdrową dłoń.

-Ależ Panie-Głos mu drżał przed obawą straty kolejnej części ciała.

-Zamknij się! -Czarnoksiężnik podwinął jego rękaw, pod którym znajdował się mroczny znak.

Jedyna oznaka tego, że kiedyś służyło się Voldemortowi. Przeklęty pakt z diabłem w ciele człowieka. Można by powiedzieć, że tylko głupcy nabierali się na ofiarowanie swojego ciała i duszy jednemu człowiekowi. Lecz jednak nie. Wiele osobistości z całej Wielkiej Brytanii i Europy zjeżdżały się tylko po to by służyć czarnoksiężnikowi.

Tom Riddle, kiedyś znany pod tym imieniem był majestatycznym mówcą o poglądach poprawiających życie nie jednej osobie. Łasił swoją wiedzą i przekonaniami. Ale to minęło. Teraz można było jedynie podziwiać jego potęgę, która i tak przepadła, gdy zaledwie roczne dziecko zniszczyło na proch wielkiego Czarnego Pana. -Ach, czuję tę moc!

W paru sekundach przed jego obliczę zjawiła się grupa zakapturzonych postaci w maskach. Voldemort spojrzał na nich z jadem w jakże wężowych oczach. Nic już nie przypominało tego dostojnego młodzieńca sprzed lat.

-Przestań! -W pewnym momencie odezwał się Złoty chłopiec. Zapomniany przez swojego największego wroga ponownie zwrócił uwagę wszystkich. Voldemort jakby pchnięty psychopatyczną siłą podbiegł do niego i nienaturalnie dotknął czoła chłopca, rażąc dotykiem.

-Walcz ze mną, Harry! Stań do pojedynku! -Wrzeszczał szaleńczo.

Potter chwiał się na nogach podnosząc różdżkę. Chciał odegrać się za wszystkie śmierci dokonane przez tego potwora, a zwłaszcza nie dawną śmierć Cedrika, który niczemu nie winiąc oddał życie żadnemu celu. Przerażający lęk odbijał się w jego zielonych oczach. Jego wszystkie dotychczasowe sny spełniły się i to w najgorszej postaci.

-Avada Kedavra!

-Expelliarmus!

Powietrze rozcięły dwa rażące promienie.

-Mój panie. -Zaczął jeden z popleczników czarnej magii.

-Nie przeszkadzaj mi Lucjuszu. To chwila mojej chwały! -Ryknął.

Wokół walczących pojawiła się tarcza chroniąca przed wszelkimi czarami z zewnątrz. Voldemort nie przewidział, że bliźniacze różdżki połączą się w czarze Priori incantatem ,który był swoistą próbą woli.

-Harry,

-Poradzisz sobie,

-Dasz radę,

-Synu.

Dookoła odzywały się dusze zmarłych z ręki Czarnego Pana, dopingowały chłopca, w jakże nierównym pojedynku. Młody Potter, co raz bardziej kłaniał się na kolanach. Zadany ból i wcześniejsze obrażenia dawały o sobie znać. Przez ostatnie parę miesięcy naprawdę dużo przeszedł. Najpierw smoki, potem trytony i druzgotki, a teraz on...

-Harry! -Rzekła dusza jego matki, Lily Potter. -Weź puchar, to świstoklik i uciekaj.

-Harry, weź moje ciało! -Z innej strony słyszał Diggory'ego. Puchona z 7 klasy, czy raczej już byłego puchona.

-Przetrzymamy go. -Powiedział łagodnie jego ojciec, James. -Idź mój jedyny synu.

Chłopak ze łzami w oczach kiwnął głową zgadzając się. Nie mógł powiedzieć, że nie chciałby jeszcze popatrzeć na widok jego rodziny, ale teraz ważyło się nie tylko jego życie. Cały magiczny świat był zagrożony, tylko z jego powodu.

Odskoczył spod śmiercionośnego promienia i przywołując świstoklik przeteleportował się wraz ze zwłokami na boisko quidditch'a gdzie już czekał tłum wiwatujących kibiców.

Dalej tylko można zgadywać co się stało. Każdy świadek mówił co innego. A że to Potter umarł razem z Diggory'm, a to że zemdlał podczas rozpaczliwego płaczu nad ciałem drugiego. Jeszcze inni słyszeli, że zanim zemdlał wykrzyczał coś straszliwego, lecz nikt nie wiedział co. Tylko nieliczni wiedzieli co nadeszło.

On powrócił. 


///Witam w moim nowym opowiadaniu. Lecz nie wiem jak będę to wstawiać pomimo, że mam trochę na zapas.  Mam nadzieję, że się przyjmie :D Życzę miłego dnia/nocy. ///

Białe róże [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz