-Harry Potterze, nie masz dużo czasu. Inni się martwią. -Zagadała śmierć. -Uważam, że moja propozycja jest najrozsądniejsza.
Poza murami umysłu minęły już trzy tygodnie, śmierć co raz częściej mu to wypominała. Prawie co dziennie zjawiała się by porozmawiać i wytłumaczyć trudne do zrozumienia przez ludzki umysł pojęcia. Harry wciąż nie wiedział, czym jest śmierć, ale nie miał pretensji. Przez ten czas polubił tą nie groźną zjawę, jeśli nie groźnym można nazwać stworzenie zabierające duszę. Jednak niezbyt często wspominała swoją "pracę" więc zapytał się o to.
-Wiesz, to nie do końca tak, że ja zabieram duszę. Ja im pomagam, wiele z nich gubi się po drodze do swojego przeznaczenia. -Odetchnęła ciężko. -Nie jest miło patrzeć na śmierć, ale takie jest życie na każdego przyjdzie czas.
-Rozumiem. A jeśli mogę zapytać, czy zdarzyło się komuś uciec przed śmiercią?
Żółte ślepia spojrzały na niego, a źrenice skurczyły mrocznie. Harry cofnął się nieznacznie.
-Tak. -Wysapała. -On tu jest.
Skierowała czarną szatę na jego czoło. -W tobie.
-C-co?
-To chyba czas, aby coś ci pokazać. -Ponownie zamachnęła rękawem tak jak w dzień ich pierwszego spotkania.
-G-gdzie jesteśmy? -Zapytał rozglądając się. Było jasno, słońce tego dnia naprawdę dawało popalić. Zeschłe drzewa tańczyły w rytm szumu wiatru, a niektóre z nich groźnie kłaniały się nad jednym domem, który widocznie od lat był opuszczony. Po wyblakłych od słońca ścianach pną się bluszcz, doszczętnie niszcząc urok tego miejsca.
Miasteczko samo w sobie było bardzo spokojne. Gdzie nie gdzie kręciło się kilka dzieciaków wraz z rodzicami odświętnie ubranych. -Musieli wracać z pobliskiego kościoła. -Pomyślał i spojrzał na niewielki budynek. Obok niego znajdował się także mały cmentarzyk. Potter uznał to za mało znaczną wiadomość, nawet nie wiedział, gdzie się znajduję.
Chłopak przeszedł, przez skrzypiącą furtkę i spoglądając na zarośnięty chodnik doszedł do drzwi. Pchnął spróchniałe drewno i wszedł. Nie spodziewał się widoku dosłownego pobojowiska. Większość mebli było poprzewracanych i jeszcze ten okropny smród czegoś zgniłego.
-Co to za dom? -Zapytał sam siebie. Nie spodziewał się odpowiedzi, która jednak nadeszła.
-Zbyt młody by pamiętać. To twój dom rodzinny, Harry. -Odezwał się głos znikąd. Śmierć mówiła zgaszonym tonem. -Tu umarli twoi rodzice.
-Moi rodzice?
-Widziałeś ich ostatnio, mam rację?
Kiwnął głową. Nie mógł się odezwać, przybity i ze łzami w oczach wspinał się po schodach, by zobaczyć pokój, w którym zginęła jego matka. Przypomniał sobie wszelkie zdjęcia Lily, była taka piękna. Przyklęknął przy kołysce i załkał głucho.
Gdy po paru minutach otworzył oczy ponownie był w szarym pokoiku, a obok stała zjawa.
-Nie twoją winą było to co się stało. Nie Voldemorta, nie Dumbledora. To był tylko łańcuch zdarzeń i chęć zbyt wielkiej ambicji.
-O czym ty mówisz?! Przecież to Voldemort zabił mi rodziców. To wszystko jego wina! -Wykrzyczał młody Potter. Jego zachrypnięty głos był przesiąknięty żalem i goryczą.
-Był tylko chłopcem, takim jak ty. Nie kochanym, znającym tylko puste słowa.
-Ale moja matka mnie kochała. To ona mnie uratowała.
CZYTASZ
Białe róże [SNARRY]
Fiksi PenggemarRok 1995, Harry umiera. Żartuje. To nie możliwe, żeby wielki Harry Potter umarł. Największy zbawiciel czarodziejskiego świata musi żyć. Nie tylko po to by wybawić innych ale także by wykonać zadanie polecone od jednej istoty. Dopiero w tedy może um...