-Dyrektorze! Prędko! -Roznosiły się głosy po korytarzu. Szczęściem było to, że były już wakacje i żaden z uczniów nie kręcił się niepotrzebnie. Byłoby naprawdę problematycznie, gdyby jeden z nastolatków zauważył nieprzytomnego Pottera. I co gorsza dzieci śmierciożerców mogłyby rozsiewać plotkę o ponownym powrocie Czarnego Pana, a wieść o zemdlonym Złotym chłopcu tylko dobiłaby gwóźdź do trumny.
-Poppy co się dzieję? -W sali spotkała trójkę nauczycieli. Akurat byli w gabinecie dyrektora, gdy Pomfrey wpadła spanikowana. Nie mówiąc wiele nakazała biec za nią. Po drodze tłumaczyła, że gdy rano zawitała za parawan Pottera wszędzie był bałagan i rozgardiasz. Zapomniała jednak o jednym fakcie, funkcje życiowe chłopca wróciły do dawnego obiegu. I to był prawdziwy cud.
Wszyscy zaniepokojeni spojrzeli na łóżko pacjenta i zabrakło im tchu. Widok, który ich zawitał był nad wyraz normalny. Żadnego Czarnego Pana, żadnej krwi czy cierpienia. Jedynie Harry skulony w wygodnej dla niego pozie i jego błogi uśmiech rozciągnięty po całej twarzy.
-Wrócił do nas. -Powiedziała z ulgą McGonagall. Głowa Gryffindoru może i była sztywna i restrykcyjna na co dzień, ale naprawdę martwiła się o swoich wychowanków. A szczególnie o tego chłopca, jeszcze przed tym, gdy pokazał się na Privet Drive 4 pilnowała jego nowych opiekunów i przez te lata pluła sobie w brodę, że nie powstrzymała Dumbledora przed zostawieniem tego dziecka w ich rękach. Ci mugole widocznie zaniedbywali go, przecież Lily i James w jego wieku byli przynajmniej o głowę wyżsi. Gdy pierwszy raz pojawił się w Hogwarcie nie spodziewała się, że ten drobny chłopczyk to słynny Harry Potter, spodziewała się małej kopii Jamesa. Zuchwałego uśmieszku, ciągłej wyższości w oczach, a dostała zagubionego i przestraszonego dzieciaka. Nie cieszył się z przyjęcia do Hogwartu jak większość dzieci. -Dzień dobry, panie Potter.
Młodzieniec ziewnął i przeciągnął się ciężko odsłaniając udo. Koszule w szpitalach były bardzo luźne, jemu to jednak nie przeszkadzało, zawsze miał za duże ubrania po kuzynie.
-Dzień dobry, pani profesor. -Uśmiechnął się, jak gdyby nic. -Ładny poranek mam rację?
-Potter! -Odezwał się naczelny postrach Hogwartu. -Ubierz się i porozmawiamy.
Zasłonili kotarę by dać mu chwilę dla siebie. Sami zaś czekali w ciszy myśląc o tym co się właśnie wydarzyło.
Jak mogłem tak pomyśleć o uczniu, ganił się Snape obrzydzony swoją postawą. Jego orientacja wyjawiła się dopiero gdy wyszedł z Hogwartu. I na całe szczęście, jego ojciec nie tolerował odmieńców, pomijając to, że posiadał magię.
Już podczas stażu u innych mistrzów zaczął rozglądać się za ludźmi w jego wieku. Na początku przytłaczało go to, ale po jakimś czasie zaakceptował to, że preferuję obie płcie. Może i nigdy nie był w związku dłuższym niż tydzień, a większość jego spotkań opierała się na jego sławie wśród mistrzów eliksirów. Więc zaprzestał szukać według tych samych zainteresowań. Chodź inne opcje też nie były dobre. Jeden przynudzał, druga ciągle plotkowała, a jeszcze inni robili to dla zakładu. Więc przestał. Oczywiście nie żył w celibacie, zdarzały się jedno nocne przygody, ale tylko tyle. Widok młodego ciała coś w nim poruszył i nie podobało mu się to.
-Witam dyrektorze. -Chłopak przywitał się miło. Wyglądał dużo lepiej niż przed tym jak się tu znalazł. Tak jakby w końcu się wyspał i rozluźnił. -Coś się stało?
-Harry jak możesz o to pytać, byłeś miesiąc w śpiączce. -Rzekła zmartwiona profesorka.
-Wiem. Ale dzisiaj się obudziłem i jest dobrze. -Zapewnił. Chodź wydawało się to dziwne, mówił prawdę. Przez ten okres nie miał żadnych snów o Voldemorcie, a czas spędzony bez Dursley'ów był błogosławieństwem.
CZYTASZ
Białe róże [SNARRY]
FanfictionRok 1995, Harry umiera. Żartuje. To nie możliwe, żeby wielki Harry Potter umarł. Największy zbawiciel czarodziejskiego świata musi żyć. Nie tylko po to by wybawić innych ale także by wykonać zadanie polecone od jednej istoty. Dopiero w tedy może um...