//Dobra teraz rodziały będą pokazywac się stosunkowo rzadziej bo mi się skończył xD Ale piszę!//
Po paru dniach w skrzydle szpitalnym Harry został wypuszczony i skierowany do swojej wierzy. Przez ostatnie trzy tygodnie wakacji miał ruszać się najdalej do biblioteki. Kolację miał jeść w swoich pokojach, a każdy niechciany wypadek miał być zapisywany i odliczany w punktach od początku roku.
Chłopiec modlił się, żeby żaden z tych "wypadków" o których mówiła głowa Gryffindoru nie zdarzył się. Nie chciał pobić rekordu najszybszego odebrania punktów. Co prawda w tym rankingu i tak górował jego dom, ale to tylko z powodu bliźniaków Weasley, którzy na każdym kroku próbowali zażartować nawet za cenę odebrania punktów i szlabanu. Pamiętał jak kiedyś Fred wraz z Georgem opowiadali o incydencie z ich pierwszego roku. Był to jeden z ich pierwszych dowcipów na taka skalę. Bracia opowiadali jak to podpadli dożywotnie, woźnemu Filchowi. Podczas jednej z ciszy nocnych pod osłoną nocy zakradli się do jego biura i rozpylając łajnobombę ukradli mapę Huncwotów.
Pod koniec opowieści Ron dorzucił moment, w którym ich matka dowiedziała się o tym od opiekunki domu. Przez następne wakacje mieli karę na wszelkie psikusy i żarty. I co gorsza quidditcha.
Harry żałował, że tego nie widział. Nie przepadał za mężczyzną i tym bardziej jego kotką. Już na początku swojej nauki zauważył dziwne zapędy Filcha do torturowania uczniów. Przynajmniej teraz nie musiał się nim martwić, bo miał swoją pamiątkę po ojcu i jego przyjaciołach. Peleryna niewidka naprawdę poprawiała życie, nie mógł nawet zliczyć, ile razy udało mu się uciec od mary kolejnego szlabanu u Snape'a. Można było zapytać się kogokolwiek w szkole i każdy odpowiedziałby tak samo. Snape był złem wcielonym. Cynicznym dupkiem bez uczuć. No może nie, czerpał niesamowitą satysfakcję z odbierania punktów jego domowi. To były jego uczucia, bezkresna nienawiść i wrogość do Gryffindoru, a w szczególności do niego, cholernego Harry'ego Pottera, który jest dosłownie taki sam jak jego nie poznany ojciec! Beznadzieja...
Chłopak postanowił westchnął. Miał już dość dręczących go uczuć i niepokoju. Miał zamiar wyciszać się. Chodź nie szło mu to najlepiej. Wieczorem pierwszego dnia, gdy wydostał się spod czujnego oka pielęgniarki, usiadł po turecku na miękkim dywanie w pokoju wspólnym i zamknął oczy. Nie wytrzymał jednak długo. Cały czas coś go rozpraszało. A to ogień w palenisku za mocno żarzył, a to wiatr za oknami za głośno wiał.
Postanowił się przejść. Skierował się do biblioteki, którą miał udostępnioną i żaden z nauczycieli nie musiał go kontrolować. Pomijając dział ksiąg zakazanych, który był dokładnie zapieczętowany przez bibliotekarkę i dyrektora.
-Czy ja tu coś takiego w ogóle znajdę? -Myślał na głos.
Przechodził koło różnorodnych działów od eliksirów aż po legendy i mity. Nigdzie jednak nie widział książek o duszy czy wypoczynku.
-Wypoczynek! No właśnie. -Skręcił w jeden z kierunków labiryntu papieru. Takie samotne przechadzki po bibliotece były dla niego nowością. Tym bardziej odbyte w ciągu dnia. Hermiona byłaby z niego dumna, a Ron co prawda niezwykle zgorszony. Zaśmiał się w duchu. Stanął przed jednym z korytarzy półek wysokich aż po sam sufit. W dziale medycyny i uzdrowicielstwa.
-M,m,m...nic, może w? -Nastolatek rozglądał się czujnie. Może i miał słaby wzrok, ale refleks szukającego znacznie pomagał w przeszukiwaniu. -Jest!
Machinalnie zatkał usta. Widmo spotkania Pani Pince było największą udręką uczniów Hogwartu. Aczkolwiek nie musiał się nią martwić. W te wakacje wyjechała na słoneczne Bahamy, aż trudno było uwierzyć, że kobieta tak zgryźliwa jeździła na wycieczki.
CZYTASZ
Białe róże [SNARRY]
FanfictionRok 1995, Harry umiera. Żartuje. To nie możliwe, żeby wielki Harry Potter umarł. Największy zbawiciel czarodziejskiego świata musi żyć. Nie tylko po to by wybawić innych ale także by wykonać zadanie polecone od jednej istoty. Dopiero w tedy może um...