chwila obecna
Zimna woda smaga moje łydki. Mam zamknięte oczy, ale czuję, jak pierwsze promienie poranka ogrzewają moją skórę. Opieram brodę na ramieniu z dziwnie zakotwiczoną myślą, że jeśli teraz otworzę oczy, zobaczę uśmiech taty i jego błyszczące radością tęczówki. Jednak gdy to robię, jest inaczej. A właściwie to tak jak zawsze. Natrafiam na pustkę.
Czuję niewielkie ukłucie bólu tuż za mostkiem. Znam je dobrze. To zawód. Ale dziś jest zdecydowanie lżejszy.
Kładę się płasko na desce, tak jak najbardziej lubię robić każdego poranka. Od kiedy przeprowadziliśmy się do La Rochelle, przynajmniej raz dziennie odwiedzam tę plażę. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, ale wyrobiłam sobie pewną rutynę, której stale się trzymałam.
Bycie własnym szefem zawsze brzmiało dla mnie jak abstrakcja. Nigdy nie należałam do zorganizowanych osób, ale choroba wymusiła na mnie wyrobienie nawyków, które już teraz przychodzą mi całkiem naturalnie.
Niebo mieni się delikatnym pomarańczem i narastającym błękitem, przyprawiając mnie tym samym o falę wspomnień. Dziwne. Może to był tylko sen? Właściwie to często miewam wrażenie, że to, co wydarzyło się pięć lat temu, było zaledwie jedną nocą, której przyśnił mi się wyjątkowo namacalny koszmar. Najpiękniejszy koszmar w moim życiu.
– Kiedyś w ten sposób się utopisz, Nemo.
Przekręciłam głowę w stronę dochodzącego z oddali głosu.
– Nie ma szans. Zawsze pojawia się to światełko ze statku – odpowiadam, nawiązując do naszej rozmowy ze studio. Stale siedzi mi w głowie. Właściwie to każdego ranka.
– Myślisz o nim.
– Bez przerwy.
– Noe. Nie możesz się tym katować.
– To przychodzi samo. Całkiem naturalnie. Jakby był nieodłączną częścią mnie.
– Jego już nie ma, słońce.
– Ale w jakiś sposób stale zajmuje moje myśli.
– Minęło tyle czasu...
– Isaac – szepczę, czując rozdzierające uczucie w piersi, gdy formuję swoje myśli w kolejne słowa wychodzące z moich ust: – Ja go kochałam. Osób, które kochasz, nigdy nie wymażesz ze swojej codzienności. Oni już zawsze będą obecni.
Czuję łzy pod powiekami. Chcę nauczyć się o nim nie pamiętać, ale on jakby przeniknął przeze mnie. Zapuścił swoje korzenie w każdej najmniejszej komórce mojego ciała i stale wraca. Minęło kilka lat, lecz wciąż jest żywy w mojej pamięci, choć już nigdy nie wrócił w namacalnej postaci.
– To cholernie dziwne budzić się z kolejnego snu, w którym przytulał mnie i zapraszał do tańca na dachu. To cholernie dziwne upominać się za każdym razem, że był tylko snem.
– On nie był snem, Noe.
– Dla mnie był najpiękniejszym, jaki wyśniłam przez całe swoje życie – odpowiadam już lekko, przyglądając się twarzy Isaaca opartego ramionami o moją deskę.
Jego piegi przybrały ostatnio bardzo intensywny kolor, a słońce rozjaśniło blond włosy o kilka tonów. Dołeczek w lewym policzku pogłębił się, a szare tęczówki zaczęły jaśnieć znajomym blaskiem. Nie jestem w stanie zdusić cisnącego mi się na usta uśmiechu.
Isaac Young w końcu jest szczęśliwy.
– Dlaczego tak się szczerzysz? – pyta w końcu.
– Pięknie dziś wyglądasz.
– Oj, nie przesadzaj – śmieje się, przy okazji chlapiąc mnie wodą.
– Nie przesadzam. Z uśmiechem zawsze było ci do twarzy, a od dłuższego czasu wręcz promieniejesz.
Isaac zagryza wargę, by powstrzymać uśmiech, przez co sama unoszę kąciki ust w górę. Spoglądam w dal oceanu, a gdy dostrzegam niewielki ruch paręnaście metrów od nas, podrywam się do siadu. Ten gwałtowny gest powoduje, że ramiona mojego przyjaciela ześlizgują się z deski, a sam poszkodowany zanurza się pod wodą, wzburzając jej gładką taflę. Nie zwracam jednak na to większej uwagi, gdyż w tej chwili absorbuje mnie jedynie widok wynurzającej się po raz kolejny płetwy.
– Cicho... – szepczę, gdy szarooki zaczyna głośno wyrażać swoje oburzenie i dociskam jego głowę z powrotem pod wodę.
Patrzę jak zahipnotyzowana na wielką płetwę cudownego zwierzęcia i napawam się tym widokiem, tak jakbym już nigdy więcej nie miała go ujrzeć. Czuję Isaaca wspinającego się w pośpiechu na deskę za mną, a także jego ramiona oplatające mnie w talii.
– To nigdy nie przestanie mnie zachwycać i przerażać jednocześnie – szepcze chłopak, na co uśmiecham się szeroko.
– Jest piękny.
– Wszystkiego najlepszego, Nemo.
– Nie mam dziś urodzin, Izz – śmieję się cicho.
– Każdy taki poranek jest kolejnym dniem idealnym do świętowania – odpowiada cicho i całuje czubek mojej głowy. Przymykam oczy, wiedząc co dokładnie ma na myśli.
– Jesteś gotowy?
– Na co?
– Na powrót.
Między nami panuje cisza. Oboje wiemy, że nie możemy się wiecznie ukrywać. Choć La Rochelle w ostatnich latach bezapelacyjnie stało się naszym domem, wciąż mieliśmy wiele spraw do załatwienia zarówno w Kalispell, jak również w Seattle. Kiedyś w końcu trzeba stawić im czoła.
– Tak.
– Kiedy wraca Cassas?
– Za tydzień. Pomoże nam się spakować.
– Wiesz, że tu wrócimy?
Nie odpowiada, a płetwa znów ginie gdzieś w głębi oceanu. Uśmiech znika z moich ust, gdy Isaac ześlizguje się do wody, pozostawiając mnie samą na desce, bez odpowiedzi.
– Na pewno? – pyta, gdy jest już paręnaście metrów dalej.
– A dlaczego mielibyśmy nie wrócić? – pytam zdziwiona jego wątpliwościami.
– Bo przed wyjazdem z Seattle zadałaś to samo pytanie, a dziś mijają trzy lata od kiedy mieszkamy w La Rochelle.
Blondyn posyła mi ciepły uśmiech, po czym odpływa w stronę brzegu. Osłupiała spoglądam na plażę, gdzie siedzą moi dziadkowie z małą Galilee, a w głowie huczą słowa Isaaca.
Odruchowo kciukiem pocieram tatuaż na środkowym palcu tak, jakby zarys małej chmurki był moim talizmanem. Young właśnie mi uświadomił, że nie mogę wrócić do Seattle.
***
Witam po dłuższej przerwie!
Rozdział jest krótki, ale takich maluszków zdecydowanie możecie spodziewać się w tej części, choć olbrzymów również nie zabraknie... Na razie musimy trochę poznać obecne życie postaci, a naprawdę wiele się u nich zmieniło, choć pewne rzeczy nigdy nie wychodzą z krwi...
Mam nadzieję, że mimo wszystko spodobał Wam się ten rozdział 🤍
Do zobaczenia (oby) niedługo!
breathofwind_
CZYTASZ
Niebo między Nami | Dylogia Nocnego Nieba #2
RomantizmKażdy z nas ma w sobie uśpionego potwora, który czasem krzyczy wniebogłosy, czasem płacze w głuchej ciszy nocy, a czasem śmieje się naszymi ustami. Gdy ocean staje się gładką taflą, można w nim ujrzeć niebo. Jest nieskończonym ciągiem barwnych obłok...