Nie toń.
Walcz.
Choć ten jeden raz nie poddawaj się.
Weź wdech.
Bardzo głęboki wdech. Nawet jeśli pali. Nawet jeśli kłuje.
Zrób to.
Nie toń.
Jestem duchem. Nie czuję. Nie mówię. Nie oddycham. Bytuję. Jestem otoczony murami, ale mnie nie ma.
Zostało tutaj moje ciało, a dusza wyszła razem z nią przez drzwi tego baru.
Nie ma mnie, jest tylko ona.
Tylko ona, ale nie ja.
Moje myśli to ona. Nie ma nic poza nią.
Nawet nie poczułem jej zapachu. Nie zostawiła za sobą choćby jego wspomnienia. Nie dotknąłem jej, a była tak blisko.
Nie mogę pozwolić, by znów odeszła.
Wychodzę drzwiami baru, choć mam wrażenie, że to mała dziura w ścianie wykuta dla myszy. Ktoś za mną krzyczy, gdy klamka uderza z ogromną mocą w mur budynku. Bardzo możliwe, że zdemolowałem piękną kamienicę i dostanę za to sowity rachunek.
Świat faluje, a mnie wciąż brakuje tchu. Muszę ją odnaleźć. Ona nie może znów odejść.
A jeśli to była zjawa? Co jeśli miałem halucynacje?
Rozglądam się gorączkowo po opustoszałej ulicy. Nie czuję swojego ciała. Nie czuję także palenia mięśni, gdy przez kolejne pół godziny biegam po okolicy, szukając jej ducha.
Jej ducha. Bo chyba właśnie tym się okazała, prawda? Duchem przeszłości w mojej popierdolonej teraźniejszości.
Kulę się pod murem w jednym z parków. Zaczyna wschodzić słońce. Która jest godzina, że wschodzi słońce? Czuję powiew powietrza, a w niej intensywną woń waniliowej kawy. Żółć gwałtownie podchodzi mi do gardła. W kolejnej sekundzie wymiotuję w pobliską rabatę.
Czuję, że moje dłonie stają się mokre. Spoglądam na nie i widzę kilka kropel. Dotykam twarzy i dopiero wtedy zauważam, że płaczę. Przykładam dłoń do ust, gdy niekontrolowany szloch wyrywa mi się z gardła. Klęczę w opustoszałym parku, pośród znienawidzonej woni waniliowej kawy i wymiocin, opłakując starą miłość. Jakie to poniżające. Coś rozrywa moją klatkę piersiową i czuję się tak, jakbym przeniósł się w czasie. Choć prawdą jest, że to uczucie nigdy nie zniknęło, ono przez ostatnie lata było po prostu uśpione, a jej widok sprawił, że rozbudziło się na nowo. Zdecydowanie silniejsze niż wcześniej.
Nie wiem kiedy, ani w jaki sposób tu docieram, ale wieki później budzę się we własnej sypialni. Czarny sufit zieje do mnie pustką, a ja podświadomie wciąż widzę konsetalcje, które zamalowałem kilkoma warstwami ciemnej farby dwa lata temu. Przewracam się na bok, zanim w moich oczach pojawią się łzy. Zapobiegawczy zabieg. Ostatnio wiele z nich stosuję w swoim życiu. Ten jednak nie pomaga. Słona ciecz w ogromnych ilościach gromadzi się pod powiekami i gwałtowną falą łez zalewa moje policzki. W ostatniej chwili wychylam się poza łóżko i wymiotuję.
– Czasem zastanawiam się, skąd w tobie tyle skłonności autodestrukcyjnych. Ale potem przypominam sobie, że w nas obu płynie ta sama krew. Jesteśmy tak samo popaprani.
Przymykam oczy, słysząc ten głos. Nagle wszystkie moje pytania o to, jakim cudem jestem tu, gdzie jestem, uzyskują odpowiedź. I wcale nie czuję w związku z tym ulgi tak wielkiej, jak powinienem. Ale czuję wdzięczność, a to chyba ważniejsze. Przynajmniej tak próbuję sobie wmówić.
CZYTASZ
Niebo między Nami | Dylogia Nocnego Nieba #2
Storie d'amoreKażdy z nas ma w sobie uśpionego potwora, który czasem krzyczy wniebogłosy, czasem płacze w głuchej ciszy nocy, a czasem śmieje się naszymi ustami. Gdy ocean staje się gładką taflą, można w nim ujrzeć niebo. Jest nieskończonym ciągiem barwnych obłok...