V. Płyń razem z tym, kochanie

37 6 10
                                    

Trzynastogodzinna podróż pod tytułem "tylko nie pierdolnij na zawał" właśnie zakończyła się sukcesem. Stoję pośrodku lotniska, z walizką w dłoni. Ludzie mijają mnie, jakbym była duchem. Właściwie to wcale mi to nie przeszkadza, ale bardziej trafnym określeniem mojego aktualnego stanu jest to, że nic do mnie nie dociera, bo właśnie walczę z nadchodzącym atakiem paniki. Kolejnym w ciągu ostatnich kilku godzin. Kolejnym, którego nikt nie może dostrzec.

Czuję bicie własnego serca w uszach. Mam wrażenie, że przez moje żyły przepływa wrząca lawa, a drogi oddechowe toną w duszącym dymie. Prawie nieświadomie wracam wspomnieniem do ataku, który zaledwie godzinę temu dopadł mnie na pokładzie samolotu. Myślę o tym, jak schowałam się w maleńkiej łazience, budzącej głęboko ukrytą klaustrofobię. Myślę o tym, jak nie mogłam złapać oddechu, jak obraz zamazywał mi się przed oczami i nie mogłam dostrzec własnego odbicia w lustrze, którego tak bardzo nienawidzę, ale wtedy jego widok wydawał się być odległym marzeniem. Powoli czuję, jak tracę czucie w kończynach, a to oznacza jedno. Za chwilę wszyscy dowiedzą się, że znów nie daję sobie rady.

Chcę się poddać. Naprawdę. Chcę. Się. Poddać. Ale wtedy mój kciuk styka się z niewielkim uwypukleniem na środkowym palcu, a wspomnienia ożywają. Wyobrażam sobie strukturę małej, atramentowej chmurki, która zdobi mojego palca. Jest miękka, lekka, bezpieczna. Otula moje ciało tak, jak zawsze robiły to jego ramiona, gdy czułam się źle. Choć to wspomnienie jest fałszywe, wtłaczam je do mojego umysłu, jak kolejną dawkę tlenu. Wraz z każdym następnym oddechem, czuję rosnącą ulgę.

Jest lepiej.

Wspomnienie o nim znów mi pomogło.

– Noemi? Noe, gdzie jesteś? – Jak zza mgły dociera do mnie głos Isaaca. Moje ciało automatycznie zwraca się w jego kierunku, jakby ten gest był wyuczony. Stale czuję nasilone drgania dłoni i powoli zanikającą panikę. Jest lepiej. Przynajmniej tak próbuję sobie wmówić. Nie mogę sobie pozwolić na chwilę słabości. Nie teraz. Może wieczorem, gdy będę sama.

– Już idę – mówię pod nosem, ale wątpię, by dotarło to do moich towarzyszy. Kroczę na miękkich nogach w stronę dwóch mężczyzn, wlepiających we mnie powściągliwy wzrok. Od kilku godzin, o ile nie tygodnia, wyglądają tak, jakby właśnie patrzyli na ostatniego żyjącego osobnika gatunku będącego na wyginięciu. Powinni zająć się sobą i Galilee, a nie dwudziestotrzyletnią wariatką z wiecznymi atakami paniki. Na samą myśl o tym przewracam oczami i zaczynam wcielać się w swoją nową rolę.

– Mam nadzieję, że Louis załatwił nam dobre lokum. Kości zestarzały mi się o dobre dziesięć lat przez te niewygodne fotele. Chodź, Galilee. Te tumany pewnie nawet nie wiedzą, gdzie jest wyjście.

– Nie jestem Galilee!!! – krzyczy gniewnie dziewczynka, na co wszyscy wybuchamy śmiechem.

– Dobrze, słoneczko – chichoczę, pochylając się po Lilee, by usadowić ją sobie na biodrze.

– Czy wujek Louis po nas przyjechał? Ostatnio przywiózł mi misia polarnego. Nazwałam go Koda. Chcę powiedzieć wujkowi Louisowi, że Koda to Koda! Dawno go nie widziałam. Tatooo! Czy wujek Louis po nas przyjechał?! Proszę, powiedz, że tak. Powiedz, że tak. Powiedz, że tak... – mamrocze szarooka pod nosem, zaciskając mocno oczy i krzyżując palce u obu dłoni w geście nadziei. Kręcę głową, próbując powstrzymać śmiech. Napotykam oczy Isaaca, wpatrzone we mnie z ogromną intensywnością. Ma zmarszczone brwi i wydaje się w ogóle nie słuchać córki.

– Mówiłam ci, że jest zbyt rozpieszczona – mamroczę cicho, by odwrócić jego uwagę od mojej osoby, a mężczyzna tak jakby wybudzony z letargu, uśmiecha się szeroko i całkowicie ignorując moje słowa, odpowiada Galilee:

Niebo między Nami | Dylogia Nocnego Nieba #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz