Przyglądaliśmy się z Gimriim stoisku z biżuterią i czekaliśmy na zamieszki które mieli wywołać nasi przyjaciele. Nagle bracia Kinzol i Kanazi rzucili się sobie do gardeł co rozjuszyło tłum. To był nasz sygnał byśmy mogli zakraść się do stoiska którego pilnował jeden z wartowników naszego miasteczka. Ja miałem za zadanie przekraść się obok niego i ukraść jak najwięcej się da, a Gimrii miał mnie osłaniać. Gdy szamotanina braci przeniosła się na odległość 3 łokci od straganu postanowiłem podbiec i spróbować zabrać coś cennego. Wykorzystałem nieuwagę wartownika i zabrałem dwie garści błyskotek co nie przeszło uwadze sprzedawcy, który od razu wykrzyczał „ZŁODZIEJ ŁAPCIE GO, GOŃ GO NO CO TAK STOISZ !.". Uciekałem w stronę Gimriiego, który dobiegał już do skrzyżowania na którym czekał na nas nasz dowódca Bully. Za winkla skrzyżowania do którego zmierzaliśmy wyszli wartownicy którzy ruszyli w naszą stronę. Pomyślałem „co za nie nieszczęście". Gimrii wyciągnął młot spod swojej szaty zamachnął się i powalił jednego z nadbiegających oponentów, uderzeniem w hełm który z impetem odleciał. Chwilę później ktoś z tłumu podstawił mi nogę straciłem równowagę i upadłem upuszczając zawartość rąk. Obróciłem się na plecy, nad mną stał już strażnik podnoszący halabardę. Udało mi się przetoczyć na bok by uniknąć uderzenia. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Uderzenie halabardy w ziemię wywołało pisk w moich uszach. Zamroczony wyciągnąłem topór z pochwy i od razu wyprowadziłem atak w napastnika który zablokował go drzewcem. Rozejrzałem się przerażony a z każdej ze stron nabiegali wartownicy i rycerze. Gimrii dzielnie walczył leczy rywali było zbyt wielu. Nagle z tłumu usłyszałem krzyk prawdopodobnie jednego z rycerzy „Rzuć topór i poddaj się" co też uczyniłem. Strach nie pozwalał mi stanąć do walki. Mimo że wiele razy ćwiczyłem i walczyłem teraz czułem się bezsilny i sparaliżowany. Gimrii wykrzykiwał moje imię dzielnie walcząc. W ostatnich chwilach przed moim schwytaniem spoglądałem na przyjaciela który traci życie od miecza rycerza który jednym precyzyjnym cięciem odcina mu głowę która wyleciała lekko w górę, a jego tłuste cielsko powoli upadło na bruk. Ja zaś zostałem ogłuszony i straciłem świadomość.
Ocuciłem się w klatce na rogu targu, byłem w samych portach. Bardzo bolała mnie głowa, gdy się za nią złapałem czułem że z lewej strony leci mi krew. Spływała mi po twarzy lecz zaczynała już zasychać. Leżąc w celi odczuwałem tylko strach i rozpacz. Wiedziałem że będę skazany następnego dnia tak jak to zazwyczaj się odbywało. Nie raz widziałem jak rycerze odcinają głowy na „placu jeńców". Za dnia zwykły deptak lecz gdy słońce zaczyna zachodzić zamienia się w miejsce sądu ostatecznego. Zdarzyło mi się przynieść coś do zjedzenia dla skazańców którym nic nie przysługiwało. Liczyłem że któryś z moich kolegów po mnie przyjdzie i spróbuje mnie uratować albo przyniesie coś do jedzenia. Nie byłem zbyt dobrze pilnowany przez straże, lecz gdy chodzili po targu zwracali uwagę i odganiali osoby które kręciły się przy klatce. Głównym powodem odpędzania tłumów od klatki był samosąd oraz obelgi, plucie, bicie i tym podobne. Czas dłużył mi się niemiłosiernie w końcu doczekałem się wizyty Bullya. Podchodząc do klatki spluną mi pod nogi patrząc pogardliwe.
- Bullay! Przyszedłeś po mnie. - Ucieszył mnie jego widok siadając w klatce.
Bullay złapał się krat oparł o nie czoło i cicho wyszlochał – zabiłeś go.
- Nie.. nie miałem jak mu pomóc. - odpowiedziałem zszokowany.
- ZABIŁEŚ GO! Nawet nie spróbowałeś mu pomóc! - Wykrzyczał.
- Było ich zbyt wielu. - Wstałem by zbliżyć się do druha.
- Odsuń się od skazańca – Wykrzyczał wartownik który zobaczył naszą rozmowę.
- Miałeś tylko uciec on cię osłaniał. Naraził się... - Łzy spływały mu po twarzy.
Wypowiedź przerwał mu wartownik który złapał Bullaya za ramię i odepchnął od krat – Kazałem ci się oddalić wykonuj polecenia bo skończysz jak on. Gdyby twój przyjaciel nie rozrabiał mógłby uniknąć kary.
- Nie jest moim przyjacielem – Po tych słowach spojrzał na mnie i odwrócił się uciekał w tłum.
- BULLAYYY!! - Mój przerażony krzyk przerwał wartownik który uciszył mnie uderzeniem w kraty.
- Usiadłem w klatce i zacząłem szlochać.
Czułem się jeszcze gorzej. Wiedziałem że jestem już stracony nawet jedyni przyjaciele odwrócili się ode mnie. Na ulicach Krytwed mawiają że tacy jak ja kończą tylko w dwóch miejscach. Jestem w jednym z nich. Byłem szlają już od dwóch lat mimo że sobie radziłem chciałem tylko przeżyć.
CZYTASZ
Dusze konających (Beta - W trakcie tworzenia)
FantasyŚwiata może i nie uratowałem ale nie na tym mi zależało. Moja przygoda nauczyła mnie odnaleźć siebie w tym brudnym świecie. Śmierć i ból znajdziemy za każdym rogiem, ale odnaleźć sens w tym wszystkim?. Opowiem wam historię jak ze zwykłego chłopca st...