Do lasu wjechali w końcu nasi przyszli przeciwnicy. Było ich jednak trochę więcej niż tuzin, niestety nie zdążyłem policzyć. Gdy ostatni z nich przekroczył linię drzew, drogę z dwóch stron odcięły im korzenie które wyrosły na wysokość wielbłądów i koni. Gdy tylko łotry zorientowały się że to pułapka, Umej zrzucił wszystkich z siodeł i spłoszył zwierzęta potężnym podmuchem. Fala była tak mocna że łamała mniejsze drzewka i gałęzie. Spadający rycerze ranili się swoim orężem. Niektórych z nich stratowały też kopyta. Przystąpiliśmy do walki dopiero gdy nasze bestie wróciły do nas. Wkroczyłem do bitwy zaczynając od dobijania tych którzy leżeli ranni na ziemi. Jeden z wojów których zaatakowałem przy stole rozpoznał mnie i przerwał walkę z bestią by ruszyć w moją stronę. Sięgnąłem po włócznie która leżała przy jednym z wcześniej zabitych najemników.
Cisnąłem w biegnącego ku mnie rywala który odbił ją z łatwością tarczą. Postanowiłem nie czekać i też ruszyłem do ataku. W odległości trzech łokci nasze bronie pierwszy raz się zderzyły, konsekwencją mojej szarży było zderzenie się z tarczą przeciwnika. Jego masa odrzuciła mnie do tyłu, szczęśliwie upadłem na martwe ciało które zamortyzowało moje plecy. Z opresji uratował mnie Ralgor który zaszedł przeciwnika od tyłu i przepołowił jego ciało swoją ręka. Z okrzykiem na ustach ruszył na kolejnych. Podniosłem się z ziemi i podążyłem jego śladami. Dojrzałem zuchwałego jegomościa który próbował przebić dziko podobną bestię od boku. Wydał mi się łatwym celem i tak też było. Cios pod kolano zwalił go z nóg, kolejne pionowe uderzenie rozłupało mu czaszkę. Poczułem dziwną radość z tego co przed chwilą zrobiłem. Niestety mój zachwyt przerwał nabiegający od mojego boku łotr z kiścieniem. Zamachnął się zanim go zauważyłem. Czułem że nie zdążę się obronić przed tym uderzeniem. Starałem się jak najbardziej odsunąć i uchylić by przyjąć jak najmniej obrażeń. Tym razem uratowała mnie bestia która przepołowiła jego ciało swoim ogonem podobnym do labrysu. Kiścień spadł obok mnie nie raniąc mojego ciała. Rozejrzałem się dookoła, na polu bitwy panował chaos. Ralgor mordował łotrów bez opamiętania przyjmując kolejne uderzenia które nie robiły na nim wrażenia. Mimo tego jego ciało krwawiło i wyglądało na ranne. Umej bronił Culii która wyglądała na wyczerpaną. Ledwo stała na nogach opierając się o drzewo. Nasz lider ciężko dyszał ale nadal miał siłę ciskać wrogami w powietrze rozbijając ich o drzewa. Bestie zaś radziły sobie całkiem nieźle prócz tej z mackami na twarzy i odwłokiem. Ta zaś już nie żyła, z jej odwłoka wychodziły małe stworzenia do złudzenia przypominające ją. Nasi rywale próbowali sobie z nimi radzić jednak nie szczególnie im to wychodziło. Mimo strat wybili je wszystkie.
Moją orientację w terenie przerwał nabiegający łotrzyk z dwoma krótkimi mieczami. Po paru wymianach zostałem draśnięty w prawy bark. Ciężko było mi podnosić prawą rękę wyżej niż nad poziom klatki piersiowej. Siła moich ciosów drastycznie spadła co też zauważył mój przeciwnik. Złapałem topór w obie dłonie by mieć nad nim większą kontrolę. Lewa ręka nadal bolała aczkolwiek byłem wstanie używać jej w walce. Zmiana taktyki przyniosła dobre rezultaty w końcu odbiłem lewy miecz przeciwnika po czym wbiłem mu się w szyję. Uważam że miałem szczęście, o mały włos prawa ręka nie przebiła moich płuc. Po trafieniu rywala poczułem lekkie okucie, kto wie co stało gdybym trochę wolniej wyprowadził ten cios. Czułem potworne zmęczenie, a moje ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Szukałem kolejnych wrogów którymi mógł bym się zając. Na moje szczęście ostatnich napastników Ralgor szlachtował odcinając im kończynę po kończynie. Po wszystkim Montiush wyskoczył z krzaków bijąc brawo.
- BRAWO BRAWO!! DALIŚCIE RADĘ! - Wrzasną, przedostając się do nas przez zarośla.
- No już wystarczy ! Zbierać bronie szykować się i wierzchowce!. - Odparł Umej
Culia upadła na ziemię Umej od razu się nią zajął. Podbiegłem chcąc pomóc, z jej nosa leciała krewa. Jej ciężki oddech był niepokojący, nachyliłem się nad nią i zostałem odepchnięty.
- No już rób co mówię! Nic jej nie będzie.
Wróciłem na pobojowisko i podnosząc napotkaną broń. Wszystko przywiązywałem do bestii które zajadały się ciałami zmarłych. Ralgor czasem podchodził i rozcinał pancerz z którym sobie nie radziły. Chciałem zebrać zbroje by okryć swoje ciało lecz Ralgor wybił mi ten pomysł z głowy. Stwierdził że źle dobrana zbroja będzie mnie tylko ograniczać. Nie pozwolił mi też zmienić broni twierdząc że zmiana mogłaby mnie osłabić. Jednak nie pozostawił mnie bez niczego. Znalazł pancerz ochraniający moje przedramiona oraz spodnie. Spodnie miały metalowe płyty na udach i piszczelach, były lekko za duże jednak Ralgor i na to znalazł sposób. Związał je sznurkiem by mi nie spadały. Całkiem nieźle potrafił sobie radzić jedna ręka i ostrzem. Naprawdę chciałbym kiedyś być tak potężny jak on. Montiush opatrzył mi ranę stwierdzając że w takim tempie regeneracji to zbędne. Nim się ściemniło wszystko było przygotowane by ruszyć do podróży. Culia o własnych siłach wsiadła na wierzchowca. Ja tym razem dzieliłem wierzchowca z Montiushem. Dotarliśmy do końca lasu droga dalej prowadziła przez szczere pole. Umej zarządził przerwę tłumacząc dlaczego w miejscu walki tego nie mogliśmy zrobić. Przygotowaliśmy szałas w którym wszyscy położyliśmy się spać. Obudziłem się nad ranem cholernie głodny. Mimo kolacji którą jedliśmy mój brzuch domagał się dwóch porcji. Przy śniadaniu Umej znowu skrzyczał mnie za moje występki w karczmie. Tym razem delikatniej i bez rękoczynów. Pragnął bym przysiąg że więcej tego nie zrobię, przysiągłem. Myślałem że gdy przyjdzie mi zabijać będę czuł niesamowity smutek. Mimo tego co w ostatnim czasie się działo przeszywała mnie obojętność. Prawie udało mi się już zapomnieć o zdradzie jakiej dokonał Bullay.
Ta podróż wzmagała we mnie ciekawość tego światem. Nigdy przedtem nie myślałem nawet o wyprawach. Teraz przeżywam coś co nawet mi się nie śniło. Chciałem wykorzystać wszystkie kolejne długie dni podróży na naukę. Im więcej widziałem tym więcej miałem pytań na które odpowiedzi szukałem u moich kompanów. Którzy może i nie byli najlepszym źródłem wiedzy mimo to dowiedziałem się kilku interesujących faktów. Cesarstwo Portatów wierzy że są państwem wybranym. Uważają że kiedyś otworzą się wrota do raju tak jak tysiące lat temu. Nie wiele wiedzieli jednak czy prawdą jest że tysiące lat temu otworzyły się jakieś wrota. Podobno cesarstwo było przeciwko wszelkim wojnom. Mieszczaństwo jednak było podzielone w tym temacie. Bogate osobistości które są u władzy mawiają na siebie „kapłani". Modlą się do rzeźb i posągów prosząc o dobra i przepraszając za przewinienia. Twierdzą że magia to dar który tysiące lat temu przyszedł wraz z otwarciem się bram. To wszystko sprawiło że stali się słabi i podatni na najazdy i rabunki. Ci którym ten sposób na życie nie przypadł do gustu wzięli cesarstwo za rogi. W wielu miastach panuje dana sekta która nim rządzi. Wszystkie te sekty ze sobą współpracują dla korzyści materialnych. Nie prowadzą między sobą wojen o władzę. Oficjalnie przy władzy są kapłani z dalekiego południa. Sekty posługują się herbem cesarstwa by nie wzbudzać podejrzeń. Portatów wyróżnia wolność której mamy nie doznać w Imperium Paladynów. O te imperium muszę jeszcze wypytać. Portatowie to otwarci ludzie dla których magia i wszelkie mutacje traktowane są jak dar. Z tym że nie wolno się tym afiszować. Umej wyjaśnił mi też jak magia wpływa na ludzi. Okazuje się że wykorzystywanie swoich zdolności męczy nas równie mocno jak wysiłek fizyczny. Moc której używamy jak i ilość wpływa na nasze zmęczenie. To by wyjaśniało wyczerpanie Culii po odcięciu drogi dla naszych wrogów.
Dowiedziałem się też że im więcej korzysta się ze swojego daru tym silniejszy jest i mniej siły nas kosztuje. Umejowi przychodzi z łatwością i wcale nie wygląda na zmęczonego. Podczas podróży wypytywałem o te wszystkie rzeczy. Wciąż ćwiczyłem z Ralgorem, w końcu udało mi się też go trafić co nie zrobiło na nim wrażenia. Trafienie te sprawiło że Ralgor stwierdził że teraz mogę się czuć jak jego prawdziwy uczeń. Myślałem że byłem nim od początku jednak byłem w błędzie. Po trafieniu intensywność treningów znacznie się zwiększyła. Mój trener dawał mi w kość, ćwiczyliśmy do oporu oczywiście mojego. Moje umiejętności szermierskie znacznie się polepszyły, liczyłem że w niedalekim czasie będę mógł je pokazać moim rywalom. Walka mieczem i toporem pozwalała mi lepiej zrozumieć to jak bronić się i kiedy atakować. Ciężkie treningi pozwoliły mi zapomnieć o dawnych przyjaciołach i tym co się ostatnio w około mnie działo. Skupiony byłem na swoim rozwoju. Cała podróż przebiegła dość gładko. Nikt z nas nie zapisywał dni które spędziliśmy w podróży, taką radę dał nam Umej. Miało to powodować że podróż jest przygodą. Wprowadzało to też złudzenie że wędrowaliśmy dłużej niż nam się wydawało. W ciągu wyprawy pod mury Imperium zdarzyła się jedna dziwna sytuacja której nikt z nas nie rozumiał i o której nawet nie rozmyślaliśmy.

CZYTASZ
Dusze konających (Beta - W trakcie tworzenia)
FantasyŚwiata może i nie uratowałem ale nie na tym mi zależało. Moja przygoda nauczyła mnie odnaleźć siebie w tym brudnym świecie. Śmierć i ból znajdziemy za każdym rogiem, ale odnaleźć sens w tym wszystkim?. Opowiem wam historię jak ze zwykłego chłopca st...