Rozdział V

12 3 0
                                    

Przemierzając kanały w końcu doszło do momentu w którym brakło nam jedzenia. Mimo że nie głodowaliśmy, nasze zapasy wystarczyły nam już tylko na kilka przystanków. Porcje dzieliliśmy na przystanki bo nie mogliśmy określić dnia ani nocy. Przystanki robiliśmy gdy bestie padały ze zmęczenia, wtedy mieliśmy czas na trening czekając aż odpoczną. Mimo wielu popełnianych błędów radziłem sobie coraz lepiej. Jedynym sposobem na uzupełnienie zapasów było opuszczenie kanałów. Co też mieliśmy w planie, a w zasadzie Umej. Nasz lider nie raz już przemierzał trasę która przyszło nam pokonać. Znał każde aspekty tej trasy, mimo to nigdy nie wracał tak małą grupą. Co zmusiło go do kombinowania. Wiedział że przed nami jest miejsce w którym będzie mógł wyjść na zewnątrz. Jednak zanim byśmy tam dotarli mogło by nam zabraknąć jedzenia. Przed ostatnim przystankiem Umej podjął decyzję że gdy bestie opadną z sił on ruszy dalej sam. Mieliśmy zatrzymać się na kolejnym rozwidleniu, lecz nie mogliśmy opuszczać tunelu w którym się znajdujemy. Myślałem że chodzi o to byśmy się nie zgubili jednak chodziło o co innego. Gdy wierzchowce położyły się ze zmęczenia on wyruszył w samotną podróż. Zabrał ze sobą dwie sakwy ze złotem i wyruszył skacząc za pomocą swoich podmuchów. Nawet pod dłuższej chwili słyszałem świst powietrza i czułem podmuchy wiatru. Zjedliśmy ostatni nasz posiłek i mieliśmy odpoczywać. Zważając na brak prowiantu zdecydowaliśmy się odpuścić treningi.

Stwierdziłem że to doby czas by wypytać Ralgora o jego życie. W obawie że może być to dla niego drażliwy temat zapytałem najpierw o coś innego.
- Wytłumaczysz mi jak to jest że możesz przeciąć kogoś w zbroi?
- Co tu tłumaczyć jestem mutantem.
- Ale nie rozumiem. Przecież inna bron nie jest w stanie zrobić czegoś podobnego.
- A kiedy ostatnio ostrzyłeś swoją broń?
- No.. w zasadzie to chyba nigdy. - I tu Ralgor mnie zaskoczył.
- Myślisz że czemu nie pozwalam ci zmienić tego toporka na jakieś tam miecz.
- Mówiłeś mi że zmienię styl walki i będzie mi... - Przerwał mi.
- Tak wiem co mówiłem. Ale zastanów się blokujesz drzewnia ataki, trenujemy dzień w dzień a topór nie jest tępy. Czy ty czasem myślisz młokosie?
- Kowalstwo to bardzo ciężki fach. Niektóre bronie są takie jak twoja, ale większość jest słaba łamie się i tępi. Istnieją jednak kowale którzy potrafią zrobić broń w której zaklęta jest magia. Ta broń potrafi być silniejsza niż nie jeden czarodziej. Coraz mniej już takich broni jaki i kowali. Większość z nich było wcielanych do Królestwa albo Imperium w czasie wojny. Tych co się stawiali zabijano by druga strona nie miała szansy przekonać ich do siebie. Kowale stworzyli też zakon Pękniętej stali zajmowali się oni poszukiwaniem i niszczeniem magicznego oręża. - wtrącił Montiush.
- Po co niszczyli te bronie?
- Siały zbyt wielkie spustoszenie na polach walki. Wyobraź sobie wprawionego woja z taką bronią i do tego darem. Kilku albo kilkunastu takich potrafiło dziesiątkować armie. W taki sposób postał wyścig zbrojeń, w końcu kowale się zbuntowali. Bali się też że zostanie wyprodukowane w końcu wystarczająco dużo broni i nie będą już przydatni. Co mogło by zadecydować o ich życiu. Wielu z nich straciło życie, ale udało się im stworzyć zakon który zmienił oblicze wojny. - Kontynuował.

Wojna na tą chwilę nie interesowała mnie tak bardzo jak siła Ralgora. Który mimo bycia mutantem wydawał się być równie potężny co Culia lub nawet Umej. Jego rany się regenerowały się a w ich miejsce wyrastały kości które tworzyły zbroję nie do przebicia. Do tego jego ręka która tak wiele potrafił zdziałać. W końcu zebrałem w sobie wystarczająco wiele odwagi by zadać mu pytanie.
- Wytłumaczył byś mi jak to jest z tym kikutem? - Spojrzałem na Ralgora który nie wydawał się zachwycony moim pytanie. Montiush zaśmiał się co zburzyło moją pewność siebie. Jego śmiech wprowadził mnie też w zakłopotanie spodziewałem się nie miłej rozmowy.
- Rękę straciłem na pierwszym treningu szermierki. Myślałem że umrę jednak rana się zaleczyły, a mojego kikuta wyrosłą dziwna kość. Potem walcząc dostawałem w tego kikuta broniłem się czasem nim, aż w końcu wyrastające kości zrobiły z niego potężną broń. Nie wiem kiedy to się dokładnie zacząłem nim walczyć, wiem tylko że moje ciało lubi gdy cierpię. - Tym razem to Ralgor się zaśmiał. Wpatrując się w swoją ostrą kończynę która przerażała swoim wyglądem.
- Czy te kości to twoja zbroja? - Spytałem niepewnie.
- Sam widzisz że zatrzymują niektóre ataki ale nie wszystkie. Na szczęście regeneruje się i po każdym ciosie moje ciało się wzmacnia. Jednak nie zawsze tak było gdy zaczynałem obrastać w kości przeżywałem męczarnie. Świeże kości były moimi słabymi punktami które okropnie bolały.
- Walczyłeś na wojnie?
- Nie, po prostu byłem gladiatorem w tym przeklętym Imperium.
- Pochodzisz z imperium?!
- Daj już spokój nie lubię o sobie rozmawiać. Kładźmy się spać musimy wypoczywać.
Ralgor mimo swojej szorstkiej natury i bycia wymagającym nauczycielem, zaskoczył mnie tym że się otworzył. Nie spodziewałem się odpowiedzi jednak ciekawość była silniejsza ode mnie.

Culia jako jedyna rzadko rozmawiała z nami. Podczas podróży głównie spędzała czas z Umejem albo samotnie. Szlifowała swoją moc i ćwiczyła przeróżne kombinacje z nią związane. Jednak kanały skutecznie jej to ograniczały. W kanałach nie była wstanie korzystać ze swojego daru. Wydaję mi się że mogło być to jej powodem smutku. Swoje treningi zamieniła na zaprzyjaźnianie się z bestiami i dbanie o nie. Czesała je i drapała gdy te odpoczywały. Czasem rozmawiała z Montiusem, a Ralgora unikała tak jak by się go bała. Kolejny przystanek nie był przystankiem na rozwidleniu. Niestety mimo szczerych chęci nie dotarliśmy do tego miejsca. Zaczęły się ciężkie chwile, złośliwości i ogólne zmęczenie grupy. Każdy przechodził to w swój sposób na szczęście kolejny przystanek to przystanek przy rozgałęzieniu. Wtedy też dowiedzieliśmy się czemu Umej nalegała abyśmy nie wychodzili do okrągłego pomieszczania które prowadziło do kolejnych tuneli. Sufitem okrągłego pomieszczenia była krata. Gdy zbliżaliśmy się nic nie słyszeliśmy, jednak ze snu wybudziły nas rozmowy ludzi. Nasilające się rozmowy i ogólne dźwięki targu nie dawały nam spać. Czekaliśmy cierpliwie gdy nagle usłyszeliśmy Umeja który przytargał dwa wory. Posililiśmy się i ruszyliśmy z nim po resztę prowiantu. Bestie i Montiush zostały, przynieśliśmy resztę worków które nasz dowódca zostawił przy drabinie na powierzchnię. Stwierdził też że szczury musiały podwędzić kilka z nich. Zrobiliśmy sobie trochę dłuższą przerwę, ruszyliśmy dopiero gdy byliśmy pewni że nikt z góry nas nie zobaczy. Nie rozumiałem jak Umej umie połapać się w tych wszystkich tunelach.

W drodze do kolejnego rozstaju ponownie zacząłem temat kowalstwa.
- Czyli mój topór ma jakieś magiczne moce?
- Daj mi go – Odpowiedział mi Montiush wyciągając ręke, wiec podałem mu topór.
- A czemu pytasz? - Dołączył się Umej.
- Byłem ciekaw jak silna jest moja broń.
- Nie wygląda na potężną jeżeli o to pytasz. Rodzajów kowalstwa jest bardzo wiele. Większość ogranicza się jednak do wykuwania dobrej broni która nie zawiedzie woja. Żeby zaklinać uzbrojenie trzeba znać kogoś z rasy Tarbilów.
- Kim są Tarbilowie? - Odpowiedzi na moje pytania przynosiły tylko kolejne pytanie. Okazywało się że wiedza jest studnią bez dna. Dopiero teraz zrozumiałem jak ważna i potrzebna jest.
- Tarbilowie to pradawna rasa niestety nie wiem jak wyglądają ale łączy ich wszystkich spokojna natura. Walczą tylko w samo obronie ale walka z nimi to pewna śmierć. Są nieśmiertelni w sensie takim że się nie starzeją lecz można ich zabić. Podobno mogą rozmawiać z duchami, a nawet zaklinać je w broni. W taki sposób powstaje broń z magicznymi właściwościami. Przynajmniej tak mówią legendy, nie znam nikogo kto spotkał by Tarbila, podobno Ci którzy ich zobaczą giną.
Co przeczyło by ich spokojnej naturze, ale to tylko plotki. Jednak nie tylko oni potrafią wykuwać takie bronie, kiedyś kowale wykradli ich wiedzę. Spotkał ich okropny los, wolałbym o tym nie rozmawiać. Słyszałem też o istotach które tworzyły broń z kończyn wojowników. Wydaje mi się to jednak być tylko mitem.
- Twoja broń nie jest magiczna. - Montiush oddał mi topór który ze smutkiem schowałem.
- Dobrymi kowalami są krasnoludy ale ich broń jest droga. - Dołączył się Ralgor.
- Jeżeli znajdziesz mi krasnoluda który jeszcze jest kowalem to kupię ci beczkę piwa. Co ja mówię piwnice pełną piwa. - Zaśmiał się Umej. - Oni teraz zajmują się tymi swoimi wynalazkami.
- ŁADUJ! WAL! - wybuch śmiechem Montiush. - Myślą że to będzie przyszłością zabawne.
Rozmawialiśmy tak jeszcze o wynalazkach krasnoludów i kowalstwie innych ras. Nic nie rozumiałem z rozmów o tych wynalazkach. Dowiedziałem się że nie zostało już zbyt wielu dobrych kowali. Większość to partacze albo oszuści, którzy żerują na niewiedzy kupców. W tych czasach dobry sprzęt pozyskuje się z poległych rywali.

Dalsza część podróży to ćwiczenia z Ralgorem i medytacje z Umejem. Pewnego dnia usłyszeliśmy też głosy z drugiego końca tunelu. Nie przejęliśmy się tym zakładając że to szczury nas śledzą. Byliśmy w błędzie minęliśmy kolejne rozgałęzienie i nasza podróż miała kończyć za kilka przystanków. Jednak gdy my wypoczywaliśmy w kanale słychać było stukot kopyt. Zebraliśmy się by uniknąć rozlewu krwi. W końcu nasze wierzchowce jednak odmówiły współpracy. Brak wypoczynku źle na nie wpływał, byliśmy zmuszeni czekać na rozwój sytuacji. W oddali widzieliśmy palącą się pochodnie jednak nic poza tym. Wiedzieliśmy że jedynym sposobem na uwolnienie się od ogona była walka z nieznajomymi. Raz już pokonaliśmy szczury więc kolejne starcie z nimi powinno wyglądać podobnie. Czekaliśmy z bronią w pogotowiu, nasze bestie głośno dyszały zagłuszając rozmowy nieznanych nam rywali. Gdy zbliżyli się dość blisko naszym oczom ukazali się trzej rycerze. Dokładniej rzecz ujmując paladyni, pędzili na koniach w czarnych zbrojach. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości, jeden z nich zdjął hełm. Miał blond włosy sięgające mu do barków. Spłoszył konie wyciągnął miecz półtoraręczny z pochwy i głośno się przedstawił.
- Jestem Falvbir Paladyn broniący Imperium. Poddajcie się, a nikomu nie stanie się krzywda.
- Co robimy? - Zapytał Ralgor biorąc głęboki oddech.
- My tylko tędy przejeżdżamy. - Odpowiedział równie głośno Umej.
- Przemierzacie kanały bez zgody Imperatora, jesteście uznani za szpiegów. Oddajcie się w niewolę.
- Uciekajmy bestie zatrzymają ich na jakiś czas. Umej poszukajmy innej drogi. - wtrącił Montiush.
- Jeżeli zostawicie tu bestie zostanę razem z nimi – napomkneła Culia.
- Nawet jeżeli uciekniemy i schowamy się w Imperium, Paladyni zaczną nas szukać, a trójką mamy jeszcze szansę. - dodał Ralgor
- Powtarzam ostatni raz! Poddajcie się albo pojmiemy was siłą!
- Nie mamy wyboru, będziemy walczyć. - Szepnął do nas Umej - Będziemy się wycofywać aż zaatakują. Starajcie się nie oberwać, nie musimy ich zabić wystarczy że zmęczmy na tyle mocno by nie mogli podjąć pościgu.
- Przecież spłoszyli konie – Wtrąciłem się. - Mamy szansę uciec.
- Z tego są znani, konie wracają po gwiździe, a my będziemy mieli większe kłopoty. Nie dajcie się zabić, Ralgor ustań z bestiami z przodu

Bestie stały w przednim rzędzie razem z naszym największym wojownikiem. Paladyni zrozumieli nasze przemanewrowanie. Jeden z nich wbił ręce w podłoże i wyciągnął je obwiedzione skałami. Teraz miał dwie maczugi zrobione z bruku. Trzeci z nich przemienił się w ogra rozciągając i rozrywając zbroję. Widocznie była przygotowana specjalnie na taką okazję. Odsłonił klatkę brzuch i pewnie plecy ale stawy i wszystko od pasa w dół miał osłonione. No prawie, jego stopy urosły do takich rozmiarów że zbroja nie wytrzymała. Głośno zaryczał i cała trójka ruszyła biegiem w naszą stronę. Blondyn przeciągnął dłonią po swoim ostrzu, te zaświeciło się złotym blaskiem. Umej klęknął za jedną z bestii złączył ręce i cisnął nią w naszych rywali potężnym podmuchem. Wtedy też ruszyliśmy z kontrofensywą. Ogr złapał bestię z którą poleciał do tyłu. Paladyni polecili na ściany tunelu, między nimi przebiegły bestie by zając się ogrem. Ralgor zajął się szermierzem, my z Umejem zaatakowaliśmy tego z maczugami. Trafiałem go ale to nie robiło to na nim wrażenia, młot Umeja czasem naruszał przeciwnika, mimo to rywal dawał radę i nadal stał niewzruszony. Zbroje tych paladynów wyglądały identycznie. Były czarne co utrudniało walkę przy świetle pochodni. Próby pchnięcia nim w ściany tunelu kończyły się fiaskiem, co mogło sugerować że są zaklęte. Bestię dzielnie walczyły z Ogrem i skutecznie go zatrzymywały. Wierzchowiec którym cisnął Umej już nie żył, na szczęście dziko podobne stworzenie było nieprzebijalne przez szpony ogra. Pierwszy raz też widziałem jak Ralgor daje z siebie sto procent przy szermierce. Ich szermierka skupiała się głównie na unikach. Broń jasnowłosego paladyna raniła nawet rękę zmienioną w ostrze, przebijał kości i ranił Ralgora. Analogicznie broń Ralgora z łatwością radziła sobie ze zbroją raniąc wroga. Umej zorientował że ich walka może skończyć się po pierwszym błędzie.
- Sadeviania kupuj czas. - szepnał mi gdy razem zdyszani staliśmy obok siebie czekając na kolejny ruch przeciwnika.
Paladyn ruszył w naszą stronę przeciągając maczugą po ścianie tunelu. Jego maczuga nabrała kolców. Umej wybiegł mu naprzeciwko jednak zamiast zadać cios wyskoczył w powietrze obrócił się głową do dołu i dłonią wywołał podmuch unoszący go pod sufit. Rywal nie miał czasu na reakcję. Trafiłem zdezorientowanego rywala jednak ten nawet tego nie odczuł. Maczuga przeleciała mi przed twarzą, kolejny cios zmusił mnie do przewrotu w bok. Zatrzymała mnie ściana, szybko wstałem i odbiegłem. W tym czasie przeciwnik odwrócił się by spojrzeć na Ralgora i Umeja. Znowu wykorzystałem chwilę nie uwagi i trafiłem w głowę. Musiałem go zamroczyć bo machał chwilę maczugami na oślep. To uniemożliwiało mi podejście do niego. Gdy się otrząsną rozłożył ręce i krzyknął. - CHWAŁA IMPERIUM NIECH ŻYJE... - Ralgor odrąbał mu głowę. Ruszyliśmy do Umeja który nie radził sobie z szermierzem. Unikał i odskakiwał nawet nie próbując atakować. Otoczyliśmy jasnowłosego mimo to nie poddał się i walczył do momentu w którym Ralgor przebił go na wylot i rzucił nim o glebę. Przed tym jego miecz trafił mnie w tors raniąc mnie dość poważnie. Chciałem trafić go w rozcięcia które zrobił wcześniej Ralgor. Udało mi się to jednak skróciłem zbytnio dystans. Od razu Culia zabrała mnie do tyłu w bezpieczne miejsce. Montiush od razu zaczął opatrywać moją ranę. Krwawienie nie ustawało w końcu straciłem przytomność.

Przebudziłem się na dwóch trupach paladynów które były związane i ciągnięte przez dziko podobną bestię na której siedział Ralgor. Nadal znajdowaliśmy się w kanałach ,nigdzie też nie widziałem swojej broni. Próbowałem go wołać jednak nie miałem siły krzyczeć. W końcu mnie usłyszał, albo po prostu sprawdzał czy nie spadłem. Zatrzymał się i zeskoczył by do mnie podjeść. Pochylił się nad mną sprawdzając ranę, zdjął opatrunek po czym zrobił grymas.
- Nie wygląda to dobrze – Niestety nie mogłem się podnieść ani nawet oderwać głowy.
- Wygraliśmy? - Spytałem resztkami sił.
- Tak tylko nasze bestie umarły no i ty jesteś ranny. - Na nowo opatrzył ranę co strasznie bolało.
- Gdzie reszta? - Wyszeptałem.
- Pojechali koniami po prowiant. Niedługo wyjdziemy z tych kanałów wytrzymaj jeszcze trochę.
- Koniami... - Zacząłem kaszleć krwią, Ralgor wycierał moją buzię szmatą.
- Tak wystarczyło gwizdnąć aby wróciły pamiętasz? Nie mów nic więcej i tak cud że żyjesz.

Wrócił na wierzchowca i ruszyliśmy dalej. Znowu zasnąłem, budzono mnie tylko by podać mi coś do zjedzenia, ale po tym od razu zasypiałem. Nie wiele nawet z tego pamiętam. Chyba muszę się przyzwyczaić że tak często mnie ranią. Spałem albo leżałem bezwładnie odczuwając straszny gorąc. Aż obudził mnie blask słońca. Byłem przywiązany do drewnianego podestu, pędziłem aż się kurzyło. Czułem się już znacznie lepiej jednak wciąż mnie bolało. Na wieczór dojechaliśmy do strumyka przy którym zrobiliśmy przerwę. Moi kompani położyli mnie w wodzie, Culia myła mój tors. Spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem co zostało odwzajemnione. Następnie chlapnęła mi w twarz śmiejąc się że jestem pechowy, kazała mi się cieszyć że moje ciało się regeneruje. Po paru dniach czułem się już dobrze mogłem jechać na koniu wraz z Montiushem pilnującym bym nie spadł. Jednak nie byłem wystarczająco silny by wrócić do treningów szermierki. Mimo moich chęci Ralgor nie chciał mnie nadwyrężać. Kazał mi odpoczywać twierdząc że już nie wielu rzeczy jest mnie wstanie nauczyć. Tłumaczył mi że teraz muszę wyrobić sobie swój styl walki i nauczyć się na swoich błędach. Na noc przywiązywano mnie do drzewa. Tłumaczyli to tym że majaczę przez sen i boją się że mi odbije. Nie chcieli też dopuścić do sytuacji w której znikam jak ostatnim razem. Nie trenowałem puki nie dotarliśmy do karczmy. Zajęło nam to tylko kilka dni, więc daleko od Imperium nie byliśmy. Zastanawiałem się czy ktoś się o nas dowiedział i czy będziemy ścigani. Na szczęście moje wątpliwości rozwiała rozmowa z Umejem który powiedział że nikt nas nie tropi. Jednak uprzedził że ziemie między królestwem lorda a imperium to okropne miejsce. Siły Lorda i imperatora zmagają się na tych ziemiach każdego dnia. Walczą o wioski często niszcząc je doszczętnie. Mur Imperium uniemożliwia wyprowadzenie się z tych ziem zwykłym chłopom co prowadzi do wybrania jednej ze stron. Montiush wspomniał że wioski dużo lepiej mają z imperium. Nasze siły nie dbają o wioski żerują na nich i często je niszczą. Co krok dochodzi do kradzieży gwałtów i morderstw. Tutejsza ludność przyzwyczajona do tego trybu życia znalazła sposób na przetrwanie. Oddają dzieci które są zapłatą lepszą niż złoto czy prowiant. Obie strony wcielają młodych chłopców do armii. Kobiety czeka zgoła gorszy los, one rzadko kiedy trafiają na dobrą posadę. U lorda mają jednak szansę odkryć swoją moc co zmienia ich życie. Przestają być sługami i niewolniczkami, a zaczynają być wojowniczkami. Zdarza się że kobieta jest lepszym dowódcą niż mężczyzna. Nie wiem jak wygląda to w imperium chociaż jestem tego bardzo ciekaw. Jak wcześniej wspomniałem dotarliśmy do karczmy.

Mała wioska zaledwie parę chat i karczma przy której stały konie i powozy. Karczma była naprawdę wielka nigdy takiej nie widziałem. Wyglądała na drogą i dostojną, nam jednak to nie nie imponowało szukaliśmy schronienia na jedną noc. Podjeżdżając do karczmy nie spotkaliśmy żywej duszy. Prócz kundla który szczekał i skakał do Umej do momentu w którym nie został złapany za pysk i rzucony o drzewo. Pod karczmą było pełno koni i trzy karawany. Znaleźliśmy miejsce dla naszych wierzchowców poświęcając cudze. Nakarmiliśmy nimi naszą bestię. Obawiałem się że w środku mogą znajdować się kolejni paladynii. Tym razem mieliśmy Culię która w końcu mogła użyć swojej magi. Otworzyliśmy drzwi do karczmy, cała sala zamarła. Cisza głucha cisza, słychać było tylko nasze kroki. Szliśmy między stolikami kierując się do baru. Goście karczmy spuszczali wzrok i chowali głowy pod kapturami. Nasza obecność na pewno nie podobała się większości. W prawym rogu pod schodami siedziała grupa rycerzy zajadali się pijąc wino. Wydali mi się naszym przyszłym problemem. Nasze łachmany miały się ni jak do szat w które ubrani byli inni z gości. Wyglądaliśmy jak plebs który przyszedł żebrać o jedzenie.

- Szukamy noclegu. - Zapytał grzecznie Umej potrząsając sakiewką ze złotem.
- Tu go nie dostaniecie. - Odparła mu gruba gospodyni.
- Zapłacimy.
- Nie mamy miejsce widzisz te tłumy. Zapytajcie młynarza może pozwoli wam spać w stodole.
- Nie zamierzam spać w stodole. - Odparł jej Ralgor, po czym skierował się do schodów prowadzących na wyższe piętro.
- Wracaj – Umeja zaskoczyła niesubordynacja.
- Sprawdzę czy ta bela mówi prawdę. - Mruknął Ralgor
- Gdzie on idzie? Przecież powiedziałam nie ma miejsc. SŁYSZAŁEŚ DRYBLASIE NIE MA MIEJSC!
Ralgora ciało znowu było osłonięte czarną narzutą która kryła jego mutację. Myślę sam jego wygląd namówił by ją do zwolnienia pokoi. Na schodach Ralgor minął się z rycerzem. Przepchnął go ciałem wgniatając go w ścianę. Po krótkiej chwili słyszeliśmy pękające zamki, skrzypienie drzwi i krzyk gości. Rycerze zasiadający przy stole skierowali się w stronę schodów. Postanowiłem iść za nimi w razie gdyby próbowali zaatakować Ralgora. Przeszkodził mi w tym Montiush.
- Poradzi sobie.
- NIE KŁAMAŁA! Wszystkie pokoje pełne - Wychylił się za balustrady.

 Rycerze stali zaledwie pięć stopni od niego. Zatrzymali się barykadując zejście. Ralgor zrzucił swoje okrycie odsłaniając swoje zmutowane ciało. W tym momencie goście zaczeli opuszczać gospodę. Ralgor nie czekał długo, nagle jednym kopnięciem zwalił wszystkich ze schodów. Spadający rycerze obijali siebie nawzajem łamiąc przy okazji balustradę.
- COŚ TY NAROBIŁ – Darła się gospodyni. - Halband przyjdź tu!
Za jej plecami znajdowały się drzwi, zapewne prowadziły do kuchni. Sugerował mi to zapach który się stamtąd wydobywał. W drzwiach ukazał się wielki gruby koleś z tasakiem w ręce. Ledwo przecisnął się przez próg. Ubrany był jak typowy rzeźnik ubrudzony krwią nawet jeszcze świeżą. Wyszedł z kuchni i ustał koło wieśniaczki. Oboje wpatrywali się w rycerzy który podnosili siebie nawzajem z ziemi. Od razu po tym zrobili miejsce dla naszego wojownika który wrócił pod bar.
- Zrób coś – Wrzasnęła gospodyni trącając Halbanda.
- A co ja mogę. - rzekł zmarnowany grubas. - Czym mogę wam służyć przybysze?
- Szukamy noclegu – Umej znowu zatrząsnął sakiewką.
- Ta armia siedzi tu od paru dni, grożąc nam że nas spalą. Kasę przepili w drugiego dnia. Jeżeli nie zniszczysz mojej gospody możesz spać za darmo. Tylko pozbądź się tego bydłą.
- Tamci? - Spytał Ralgor wskazując na rycerzy których zrzucił ze schodów, gospodarz pokiwał tylko głową potwierdzając. - Który z was jest przywódcą?
Nagle jeden z tłumu ze świeżą raną na twarzy podszedł do Ralgora i spojrzał mu w oczy.
- Ja jestem. - Ralgor nabił go na swoją naostrzoną rękę przebijając pancerz, podniósł do góry.
- Powiedz swoim łamagom że muszą zmienić karczmę bo tu grozi im niebezpieczeństwo. - Ich przywódca pluł krwią przed siebie, Ralgro rzucił nim pod nogi jego towarzyszy którzy zabrali go i uciekli z gospody. Dostaliśmy ich pokoje, gospodarz nie chciał zapłaty. Mimo to Umej dał mu kilka monet twierdząc że mu przydadzą się bardziej.

Zjedliśmy kolację która była naprawdę dobra, w końcu zjadłem ciepły posiłek. Obżerałem się jedzeniem aż mi się cofnęło i musiałem wybiec na podwórze. Tam też zobaczyłem grupę grajków zmierzających w naszą stronę. Śpiewali i grali radośnie na swoich instrumentach. Naszą wieczerza przerodziła się w biesiadę. Cała karczma bawiła się w najlepsze popijając wino. Umej zabrał mnie i Culię w ustronne miejsce i przedstawił nam swój plan.
- Słuchajcie mamy szanse na stworzenie kilku mutantów zasilających nasze szeregi. Culia pójdziesz po truciznę, a ty Sadevianie pozbieraj butelki które walają się pod nogami widzimy się zaraz przy wierzchowcach. Widzimy się za chwilę na zewnątrz.
Zabrałem się za zbieranie butelek wyniosłem ile mogłem utrzymać w rękach. Zbijając po drodze kilka które wyślizgnęły mi się spod pachy. Na zewnątrz Umej przelał truciznę do butelek, niestety wystarczyło zaledwie na cztery flaszeczki. Umej kazał nam polewać bawiącemu się gronu. Cierpki nie przyjemny smak miał przypominać im smak wina. Ich stan upojenia miał im pomoc w wypiciu tej okropnej cieczy. Tak więc też uczyniliśmy mimo moich wątpliwościom wszystko poszło zgodnie z planem. Nikt nie protestował, a nasz wywar szybko się skończył. Bawiące się towarzystwo chciało więcej i było rozczarowane jego brakiem. My zaś położyliśmy się spać, wiedziałem że rano czeka nas pracowity dzień pełen wrażeń. Nam w jaskini podawano znacznie więcej tego płynu zastanawiałem się czy tak mała ilość będzie skuteczna i czy to ma sens.




Dusze konających (Beta - W trakcie tworzenia)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz