Wróciłem wielkimi drzwiami na korytarz. Czekali tam na mnie rycerze, blokując przedostanie się gdziekolwiek. Pomyślałem że wygrana na arenie wcale nie uchroni mnie przed śmiercią. Wszyscy stali z tarczami i mieczami w rękach. Ustałem w pozycji bojowej i czekał aż któryś z nich zaatakuje.
- Tylko spokojnie, mamy doprowadzić Cię do Lorda w jednym kawałku. - Odezwał się rycerz po lewej stronie. Wcale mnie to nie uspokoiło. Czułem że to może być podstęp, pozostałem nadal czujny.
- W takim razie prowadź.
- A więc za mną. - Odwrócił się i zrobił krok po którym krzyknąłem.
- Oni też mają iść przed mną!
- Nie możemy spuścić cię z wzroku.
- W takim razie nigdzie nie idę. - Nastąpiła niezręczna cisza.Jeden z nich schował broń, na co gwałtownie zareagowałem odwracając się do niego z toporkiem. Cała reszta zasłoniła się tarczami i zrobiła kilka kroków do tyłu.
- NIE CHCEMY ROZLEWU KRWI! - Tym razem odezwał się rycerz po prawej stronie.
- Pójdziemy przodem, ale jeden z nas ciągle będzie odwrócony.
- Przystanę na te propozycję. - Nie byłem pewien czy to dobra propozycja.
Udaliśmy się na zewnątrz gdzie czekała kolejna grupa rycerzy. Ten z którym rozmawiałem gestem ręki pokazał by schowali broń. Ustali w szyku, a mój rozmówca zwrócił się ku mnie.
- Gdy staniesz przed Lordem pamiętaj by klęknąć i nie spoglądać na niego puki ci nie pozwoli.
Nie zdążyłem mu nic odpowiedzieć. Poczułem ścisk na barkach, moje nogi oderwały się od ziemi. Byłem w powietrzy, trzymało mnie wielkie ptaszysko. Wznosiliśmy się coraz wyżej. Nie wiedziałem nawet skąd nadleciał. Dopiero w powietrzu zauważyłem wielkie pazury który trzymają mnie nie raniąc mojego ciała. W końcu podlecieliśmy do balkonu na tyle pałacu.
Zwierzę wylądowało na balkonie, chwilę przed lądowaniem upuszczając mnie szybkim ruchem. Nie udało się złapać równowagi i padłem na ziemię. Podniosłem się by się rozejrzeć, jednak jego duże skrzydła zamknęły mnie w pułapce. Zostałem otoczony ścianami ze skrzydeł. Bestia patrzyła przed siebie jakby kogoś oczekiwała. Po dłuższej chwili położyłem się chcąc odsapnąć chodź na moment.
Nie wiem ile to trwało ale nagle ptak rozłożył swoje skrzydła. Ja zerwałem się z ziemi, kątem oka dostrzegłem stojącą przed nami postać. Klęknąłem rzucając przed siebie broń. Usłyszałem trzepot skrzydeł i ryk zwierzęcia które mnie tutaj przyprowadziło.
- Zabójca kata, nieumarły jak mam się do ciebie zwracać? - Usłyszałem niski męski głos.
- Sadevian, tak na mnie mawiają.
- Kiedyś walczyłem z katami. Wiec jestem pod wrażeniem że udało ci się zabić jednego z nich. Podobno przysiągłeś mi służyć. Nadal jesteś mi wierny?
- Nadal przysięgam być wierny Panie. - Zacząłem strasznie się pocić.
- Cieszę się bo słyszałem że jesteś Haronem. Gdybyś był kobietą odrąbał bym ci głowę. Wyrocznia straszyła mnie Haronką która doprowadzi do mojej śmierci. Ty na szczęście jesteś mężczyzną. Wstań bym mógł Ci się przyjrzeć.
Wstałem i wyprostowałem się by w pełni ukazać moją posturę. Moim oczom ukazał się niski rudzielec bez ręki. Jego włosy były niemal czerwone. Miał na sobie ciemno zielone luźne ciuchy, które deformowały jego sylwetkę. Koszula pozbawiona była rękawów, ślady przy barkach wskazywały na to że zostały wyrwane. Jego kikut kończył się na połowie bicepsa. Wyglądał dość młodo, ale to pewnie przez brak zarostu.
- Wyglądasz na zaskoczonego, spodziewałeś się kogoś innego?
- Ni.. Nie Panie. - Głos mi zadrżał, czułem jak cały się trzęsę. Nie wiem co mnie tak przerażało, jego wygląd nie wzbudzał przerażenia. W normalnych warunkach zaśmiał bym się z takiego przeciwnika. To chyba cała ta otoczka i legendy krążące o lordzie powodowały mój strach.
- Zawahałeś się. To normalne widzisz moją ludzką formę. Pewnie macie o mnie inne wyobrażenie. Chodź wejdziemy do środka. - Wyprostował rękę ku wnętrzu, sugerując że mam wejść pierwszy.
Od razu po przekroczeniu progu przyglądałem się wielkiej komnacie. Mógłbym przysiądź że wielkość tej komnaty porównywalna była do połowy piętra. Na środku rozłożony był wielki dywan, który prowadził nas do tronu lorda. Po jego bokach usadowione były zdobione filary. Zdobienia przedstawiały cierpiących ludzi, ich twarze ręce i ciała. Mimo swojego piękna wyglądały dość makabrycznie. Pomieszczenie wypełnione było stołami, krzesłami i miejscami do treningów. Nie miałem czasu się przyglądać reszcie szczegółów. Sufit był bardzo wysoki, widniały na nim malunki wojowników. Zapatrzyłem się w nie, przez moment stanąłem w miejscu.
Gdy on przystał, ukląkłem znowu wpatrując się w ziemię.
- Wstań nie musisz za każdym razem klękać. - Podniosłem się i dziwnie się czułem patrząc na niego z góry. - Jak ci się podoba moja samotnia?
- Pięknie tu.
- Zazwyczaj spotykam się tu z Legiantami i posłańcami. Naciesz tu oczy, bo drugiego razu może nie być. - Rozglądałem się podziwiając witraże, malunki na suficie i ścianach.
Wpatrując się w cuda które mnie otaczały nie zauważyłem kiedy Lord usiadł na tronie.
- Mam nadzieję że już ci wystarczy. Podejdź. - Zrobiłem jak kazał. - Teraz możesz klęknąć.
Padłem na kolano jak rozkazał. Zacząłem rozmyślać o tym by zapytać o Umeja. Udowodniłem że się nie mylił stając w mojej obronie. Może udało by się uwolnić go z celi.
- Widzisz Saretanie, jestem czystej krwi Gatlavem. Czyli prawowitym władcą tych ziem, przed przybyciem ludzi to my władaliśmy tymi ziemiami. Wy Haronowie nie mieliście złych zamiarów. Nic prócz pomocy duchom was nie obchodziło. Przynajmniej tak głoszą legendy i mity. Inne rasy chciały nas poznać, spoufalały się z nami, ale nie ludzie. Podstępne ludzkie ścierwo splamiło naszą rasę. Spowodowało że nasz dar stał się naszym przekleństwem. Dzięki temu że jestem ostatnim z rodu Gatlavów, mogę kontrolować swoje mutacje. Mogę w dowolnym momencie zmienić się w każdą ze swoich form. Ludzka słaba natura odebrała tą możliwość moim pobratymcom. Bestie i mutanci stali się gorsi bo ludzie się ich bali. Wielu z nich było silniejszych od tych śmiesznych magów. Wojny, prześladowania i podziały, wszystko to sprawiło że straciliśmy władzę nad naszymi ziemiami. Podzieliliśmy się ale nie po równo. Ludzie i mieszańcy zagarnęli sobie najwięcej. Mam zamiar przywrócić ten świat do pierwotnego staniu. Pomożesz mi w tym?
- Tak Panie. - Zgodziłem się nie rozumiejąc o co właściwie walczymy.
- Mianuję Cię na Hordanta po powrocie z południa. Na razie będziesz Nartatem, pomożesz jednemu z moich najlepszych dowódców przebić się przez zaporę wroga. Mój brat podzielił nasze ziemie, stwierdził że ludzie i Gatlavowie powinni żyć w harmonii. Przez takie myślenie w końcu nas wybiją. Strach motywuje ich do pozbawiania nas życia. Nie rozumieją naszej natury. NIE ROZUMIEJĄ ŻE BESTIE TO NIE ZWIERZĘTA! Czy mojemu bratu się to podoba czy nie, spełnię ostatnie życzenie mojego ojca. Liczę że mi w tym pomożesz. Dwaj nieumarli dowódcy powinni sobie z nim poradzić. Nieprawdaż?
- Zrobię co w mojej mocy, będę walczył do ostatniej krwi mój Panie. Tak jak przysiągłem.
- Świetnie, przydzielę Ci piętnastu mutantów i piętnaście bestii. Oprócz nich wybierzesz sobie dziesięciu najemników z wierzchowcami. Masz kogoś kogo chciałbyś mieć jako swojego zastępcę.
- Tak Panie, Ralgor brał udział w wyprawach Umeja.
- Wspaniały wojownik, mam nadzieję że razem będziecie nie ustraszeni. A więc zrobisz tak. Udasz się na piętro mutantów i wybierzesz sobie tych których ze chcesz. Zostaną naznaczeni, a ty w tym czasie wyruszysz po bestie, tam też wybierzesz sobie swojego wierzchowca. Gdy zbierzesz swoją trzydziestkę, trzeciego dnia ruszysz do Leyteg na południe, tam zastaniesz swojego dowódcę. Tormard Nieumarły powie ci co dalej. Zrozumiałeś?
- Tak Panie.
- Znakomicie! Możesz odejść. - Niewstałem z kolan, opuściłem głowę by oddać szacunek.
- Panie, Umej stanął w mojej obronie bo wierzył w mój dar. Udowodniłem że się nie mylił, co mógł bym jeszcze zrobić by został uwolniony?
- Umej trafił tam za to że zaatakował Legianta. To nie dopuszczalne, musiałem go za to skazać. Nawet jeżeli miał rację nie powinno dojść do takiej sytuacji. Jeżeli na południu udowodnisz mi że się nie mylił co do Ciebie, wypuszczę go.
- Dziękuję Panie. - Odwróciłem się i skierowałem w stronę balkonu.
- Jeszcze jedno Nieumarły! - Odwróciłem się, a w moją klatkę wbił się mój toporek. - Nigdy nie zostawiaj broni, bo możesz słono za to zapłacić.
Złapałem za trzonek i gdy już miałem go wyrwać Lord znowu się do mnie zwrócił.
- NIE! Tylko nie na dywanie zrób to na balkonie. - Wcale nie patrzył na mnie, wpatrywał się w moje ostrze. Po chwili rzucił nim we mnie. Zakryłem twarz dłonią w którą wbił się mój sztylet.
- Bywaj zdrów Sadevianie. - Pomachał mi i usiadł na tron.
Nie byłem wstanie nic mu odpowiedzieć przez tkwiący w mojej klatce topór. Wyszedłem na balkon i wyciągnąłem bronie z mojej klatki i ręki. Stałem w kałuży krwi i czułem się dość kiepsko.
Po chwili wpatrywania się w piękny krajobraz, przyleciał ten sam wielki ptak. Bestia zabrała mnie na plac na którym stała tylko jedna osoba. Nim zlecieliśmy niżej wielkie zwierze dwa razy okrążyło pałac. Już w oddali dostrzegłem że to Ralgor, zdradziła go jego charakterystyczna zbroja, którą obdarowało go jego ciało. Od razu po wylądowaniu oparłem się o przyjaciela. Ciężko było złapać mi oddech, moja klatka przy każdej próbie bolała mnie coraz bardziej.
- Może udajmy się do mojej kwatery, odpoczniesz.
- Ni.. Nie mamy – Głęboki oddech. - Czasu.
- Co powiedział Ci Lord?
- Sadevianie! - Krzykną ktoś wychodzący z pałacu.

CZYTASZ
Dusze konających (Beta - W trakcie tworzenia)
FantasyŚwiata może i nie uratowałem ale nie na tym mi zależało. Moja przygoda nauczyła mnie odnaleźć siebie w tym brudnym świecie. Śmierć i ból znajdziemy za każdym rogiem, ale odnaleźć sens w tym wszystkim?. Opowiem wam historię jak ze zwykłego chłopca st...