Rozdział VIII

14 3 1
                                    

Ze snu wybudziło mnie skrzypienie drzwi, spojrzałem na nie i ujrzałem mężczyznę. Ledwo widziałem, ale był naprawdę postawny. Złapał mnie za nogę i wyciągnął na korytarz, tam przy drzwiach stali adepci w moim wieku. Każdy w pantalonach przy drzwiach swojej izby. Chciałem wrócić po topór i ciuchy jednak mężczyzna mnie zatrzymał, zamknął drzwi na klucz i pchnął mnie na nie rzucając wrogie spojrzenie.

Zaraz na korytarzu rozległ się donośny głos.
- W stronę wyjść ZWROT! - Każdy obrócił się w moje prawo, tylko nie ja.
- Na zewnątrz biegiem, MARSZ!
Ruszyli popychając mnie w stronę wyjścia. Dołączyłem do grupy lekko zagubiony, wybiegliśmy za mury pałacu. Tam grupa się zatrzymała, na czoło naszej kolumny podjechał rycerz na białym koniu.
- Za mną biegiem, MARSZ!

Ruszyliśmy, tępo było dla mnie zabójcze. Biegliśmy naprawdę szybko, a koń ciągle się oddalał.
Wielu wśród nas wymiękało, mi udało utrzymać się w połowie całego tego chaosu. Niektórzy potykali się o nierówności, a inni o tych co już leżeli. Bieg nie trwał długo ale dał mi w kość. Dobiegliśmy na polanę na której czekały na nas koszyki z jedzeniem. Czekały na nas bułki, kiełbaski, warzywa i owoce. Każdy kto dobiegał rzucał się na jeden z koszyków i zjadał całą jego zawartość, dopiero później brał się za kolejny. Sam zjadłem jeden cały i połowę drugiego, bułeczki były jeszcze ciepłe, a warzywa i owoce świeże. Wszyscy który skończyli kładli się na polanie i odpoczywał po wykończającym biegu.

Leżąc oglądałem piękny krajobraz, góry łąki i wioski w oddali. Spoglądając czasem na dobiegających którzy dojadali resztki. Koszyków niestety nie starczyło dla wszystkich, pewnie każdy powinien zjeść jeden. Może to dość samolubne, a może to część sprawdzianu naszej woli walki. Mamy motywację w biegu, ostatni może nie dostać śniadania. Osobiście postanowiłem się porządnie najeść, bolał mnie z tego powodu brzuch.

Po chwili odpoczynku do rycerza dołączyło jeszcze kilkunastu innych. Przywiązali rumaki do jedynego drzewa na polu i dowodzący krzyknął.
- ZBIÓRKA – Grupa od razu powstała i podbiegła ustawiając się w szeregu.
- Dobierzcie się w pary! - Każdy szukał sobie osoby, rozglądałem się próbując zagadać jednak bezskutecznie. W końcu chuderlawy blondyn zapytał czy chce być z nim bo jesteśmy podobnego wzrostu, zgodziłem się nie wiedząc co nas czeka.
- Dziś będziemy ćwiczyć zapasy! Powalamy przeciwnika, dajemy mu wstać i wznawiamy walkę. Nie chce widzieć udawanych walk ani przerwy na odpoczynek. Na polu walki nigdy tego nie uświadczycie. Znajdźcie sobie trochę miejsca i niech poleję się krew!

Po jego ostatnim słowie chłopak z którym byłem w parze rzucił się na mnie. Chwilę się szarpaliśmy ale zaszedł mnie za plecy i rzucił na glebę. Nie sądziłem że w tak chudym ciele może być tak wiele siły. Pozbierałem się i stanąłem jeszcze raz do walki, tym razem złapał mnie za rękę i przerzucił przez plecy. Uderzyłem tak mocno że mnie zatkało, nie mogłem zabrać oddechu. Leżałem nieudolnie próbując nabrać powietrza. Pomogło mi w tym uderzenie bicza, mimo bólu w końcu mogłem oddychać. Powstałem lecz nie na długo zaraz znowu zostałem rzucony o ziemię. Pozbierałem się wziąłem głęboki oddech i wystawiłem dłonie przed siebie tak jak mój przeciwnik. Zobaczyłem uśmiech na jego twarzy, puścił mi oczko i ruszył w moją stronę. Byłem już nieźle poobijany, nie raz zdarzyło mi się siłować ze starymi kumplami. Na zawszę będę miał ich w swojej pamięci, wybacz mi Bullay. Jednak nigdy nie walczyłem z tak dobrym przeciwnikiem.

Mimo że byłem silniejszy szybszy i bardziej doświadczony niż kiedyś nadal czułem się dość słaby. Szermierka i zapasy chyba nie mają ze sobą nic wspólnego, liczyłem że będę mógł zemścić się w swojej dziedzinie. Chwyciliśmy się za dłonie i zaczęliśmy przepychać, postanowiłem zrobić krok w bok. Przeciwnik poleciał do przodu złapałem go w locie za pleców i rzuciłem tak jak on mną wcześniej. Mój rywal wstał otrzepał z piachu i pokazał gest ręką zapraszający do kolejnego starcia. Powoli zbliżałem się próbując wyłapać co planuje zrobić.

Jednak tego się nie spodziewałem, rywal kopnął mnie w brzuch. Zwymiotowałem połowę tego co zjadłem.
- Następnym razem się tak nie przejadaj. - Przytrzymywał mnie gdy ja wymiotowałem.
- TE WY TAM! DLACZEGO NIE WALCZYCIE? - Zwrócił się do nas jeden z rycerzy.
- On zwraca posiłek! Chyba się przetrenował!
- MIĘCZAKI! Jak skończy macie wracać do walk!
- Klęknij i pluj co jakiś czas. Kup nam jeszcze trochę czasu, nie chce mi się tobą już rzucać.
- Rozwalił bym cię, dopiero się rozgrzewałem. - Mój oponent zaśmiał się i poklepał mnie po plecach, ja zebrałem ślinę i plunąłem pod siebie.
- Może kolejnym razem, wstawaj poudajemy jeszcze chwilę i zaraz powinien być koniec.
Wstaliśmy chwilę udawaliśmy nie wykorzystując już siły. Chwilę później zarządzono zbiórkę i wróciliśmy biegiem na dziedziniec.

Tam przyszedł do nas nasz mistrz szermierki. Udaliśmy się do zbrojowni gdzie wszyscy ubraliśmy lekką zbroję. Dostaliśmy drewniane miecze i ustawiliśmy się na dziedzińcu. Jednak mistrz wyciągnął mnie na bok i zawołał jednego z jego adeptów.
- Jultun! Do mnie! - Ten przybiegł i klęknął na kolano. - Za mną!

Dusze konających (Beta - W trakcie tworzenia)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz