Rozdział 9

880 36 0
                                    


Macy

Nie mogłam otrząsnąć się z początkowego szoku, wywołanego postacią Williama. Jego wygląd zupełnie nie pasował mi do łagodnego głosu i szczerego uśmiechu, którym mnie obdarzył. Mimo wszystko nie ufałam mu ani trochę. Doskonale znałam ten typ i przyrzekłam sobie, że będę się od takich facetów trzymać z daleka. 

Nie chciałam być jednak niegrzeczna i wyjść na szaloną, dlatego posłusznie przekroczyłam próg gabinetu i usiadłam na przeznaczonym dla mnie miejscu. Rozejrzałam się nieco i zaskoczona zauważyłam, że gabinet prezesa stylem mocno różnił się od reszty budynku. Było tu dużo drewna i skóry, a biurko i biblioteczka wyglądały, jak z poprzedniej epoki, co nadawało całości nie tylko luksusu, ale także elegancji. 

Nie chciałam nawet myśleć, ile kosztuje krzesło, na którym właśnie usiadłam. Było tak miękkie, że dosłownie miałam wrażenie, jakbym siedziała na chmurce. Chociaż nigdy tak naprawdę się to oczywiście nie wydarzyło. Mężczyzna i kobieta bacznie mnie obserwowali, ale gdy zauważyli, że zwiedziłam wzrokiem całe pomieszczenie, rozpoczęli rozmowę. 

William wziął do ręki wysłane przeze mnie CV, przypadkowo strącając z biurka swój długopis. Złapałam go w locie, nie pozwalając mu upaść i oddałam do rąk własnych prezesa. Gdy nasze palce się zetknęły, miałam wrażenie, jakbym dosłownie dotykała najdelikatniejszej skóry w swoim życiu. Na moment nasze oczy się zetknęły, na co zareagowałam nie inaczej, jak purpurą na policzkach. 

Mężczyzna wyglądał na zaintrygowanego całą sytuacją, a ja nie potrafiłam rozgryźć, o co może mu chodzić. Rekruterka odnotowała coś na swojej kartce, a ja przełknęłam ślinę tak głośno, że słyszał mnie chyba cały budynek. Ta sytuacja wydawała mi się coraz dziwniejsza i skłamałabym, gdybym powiedziała, że czułam się komfortowo. 

Milczeliśmy już dobre pięć minut, a nasze spotkanie z boku musiało wyglądać, jak jakiś słaby pokaz pantomimy. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, wykonać jakiś ruch, bo inaczej całkowicie utoniemy w niezręczności. Gdy miałam już wstawać i zbierać swoje rzeczy, pewna, że cała ta maskarada to tylko głupi żart, prawnik odezwał się i przeszedł do serii podstawowych pytań.

- Co skłoniło Panią, by wysłać do nas CV?

Wiedziałam, że moja odpowiedź go nie usatysfakcjonuje i przekreślę nią jakiekolwiek swoje szanse na pozostanie w tym gabinecie na dłużej niż kolejne 5 minut. Było mi wstyd za to, co zaraz powiem, wiedziałam, jak bardzo jestem w dupie i jak bardzo potrzebuję jakiejkolwiek pracy, ale nie mogłam postąpić inaczej. Wzięłam głęboki wdech i odparłam.

- Chce Pan znać prawdę?

- Oczywiście, brzydzę się kłamstwem, no może, wyłączając z tego salę sądową – lekko się zaśmiał.

- Właściwie to nie wiem, dlaczego wysłałam do Państwa swoje CV. To było sobotnie popołudnie, a ja jak zaprogramowana maszyna odpowiadałam na każde zgłoszenie, które miało w nazwie słowo asystentka, prawa ręka, pomoc i sekretarka. Nie wczytywałam się tak naprawdę w żadne głębiej. Nie interesowało mnie, co to za firmy, czym się zajmują ani co najbardziej absurdalnego należeć będzie do moich obowiązków. Nie znam się na prawie, nie licząc oglądania serialu „Prawnik z Lincolna". Po prostu potrzebuję teraz jakiejkolwiek pracy, bo jestem na dobrej drodze, żeby wylądować pod mostem, z wyrzutami sumienia, że przeze mnie i to jaką jestem porażką, mój ojciec nie będzie mógł się dalej leczyć. Niedawno straciłam pracę, a przez chorobę taty musiałam rzucić studia, więc nie jestem najbardziej rozchwytywaną osobą na rynku pracy. Nie sądziłam, że znalezienie pracy w Nowym Jorku będzie tak trudne. Właściwie Pana kancelaria jest pierwszym miejscem, które odpowiedziało w ogóle na moje zgłoszenie – przedstawiłam ze smutkiem w głosie. – Myślę, że na mnie już czas, i tak wystarczająco dużo go Panu zmarnowałam.

Gdy już chwytałam za klamkę, usłyszałam za sobą głos pełen współczucia, które nie brzmiało, jakby było na pokaz.

- Na co choruje twój ojciec?

- Rak drobnokomórkowy, IV stadium.

Black lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz