Rozdział 12

970 39 0
                                    


Macy

- Jak się czujesz tato? Miałeś dzisiaj jakieś badania?

Zadzwoniłam do ojca, żeby poinformować go, że zamierzam go dzisiaj odwiedzić i spytać, czy nie potrzebuje czegoś szczególnego. Chciałam również wybadać, w jakim jest dzisiaj nastroju, żeby wiedzieć, na co ewentualnie powinnam się przygotować.

- Całkiem nieźle, dzisiaj rano spędziłem trochę czasu w ogrodzie i podglądałem, jak sadzą nowe rośliny. Dasz wiarę, że nawet ten największy gbur spod trójki dał się namówił na pielenie grządek?

Zaśmiałam się szczerze, bo kto jak kto, ale ojciec zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. Przekomarzanie się z innymi pacjentami było chyba najjaśniejszym punktem w jego harmonogramie dnia. 

Czasami czułam się winna, że musiałam oddać tatę do ośrodka, ale sama nie byłabym w stanie utrzymać naszej dwójki, jednocześnie studiując i pracując, a dodatkowo nie umiałabym zapewnić mu takiej opieki, jakiej potrzebował. 

On też to wiedział, ale doskonale zdawałam sobie także sprawę, że czuł się niesamowicie samotny i dobijał go fakt, że co najmniej raz w miesiącu odchodził z tego świata jakiś podopieczny, a na jego miejsce przychodziła kolejna osoba w podobnym do wszystkich stanie. 

Z drugiej strony regularnie zastanawiałam się, czy jakbym nie przerwała studiów, byłabym w stanie mu jakoś bardziej pomóc - wynaleźć lek, odkryć taki zabieg, który pozwoliłby mu wyzdrowieć. Choć głos rozsądku non stop mówił mi, że jedyne, co można dla taty zrobić to być, uśmierzać ból i przedłużać kolejnymi chemiami życie o następne kilka miesięcy.

- Wpadnę dzisiaj do ciebie tatku, masz ochotę, żebym ci coś przyniosła?

- Skarbeczku, niczego nie potrzebuję, wystarczy, że cię zobaczę.

Z domu wyszłam chwilę po 11:00, udałam się do najbliższej stacji metra i udałam się w ponad czterdziestominutową podróż na południe Nowego Jorku. Założyłam swoje słuchawki i odpaliłam Spotify, z którego popłynęły znane mi dźwięki zespołu One Republic. 

Rozejrzałam się po wagonie i jak to miałam w zwyczaju, zaczęłam obserwować otoczenie i zgadywać szczegóły z życia nieznanych mi ludzi. Na pierwszy ogień poszła matka z dzieckiem w wózku. Było widać, że jest strasznie zmęczona, a mimo to uśmiech, którym obdarowywała swojego synka, nie schodził jej z twarzy. 

Targała ze sobą ciężkie zakupy i wyglądała tak, jakby nie mogła w swoim życiu liczyć na niczyją pomoc. Po przekątnej stał młody chłopak, w typie metalowca. Bijąca od niego czerń, idealnie zgrywała się z ostrymi rysami twarzy i śnieżnobiałą cerą. 

Wyglądał na niezadowolonego, że jedzie w tak zatłoczonym wagonie, a dodatkowo miałam wrażenie, że ma nieszczególnie dobry dzień. Wyglądał, jakby opadł z sił i w każdej chwili mógł się przewrócić. 

Na fotelach przede mną siedziała szczęśliwa para, która najpewniej jechała lub wracała z uroczej randki. Ich splecione dłonie i to jak na siebie patrzyli, spowodowało u mnie nieprzyjemny ścisk żołądka. Choć nie powinnam i nie chciałam, to jednak nie mogłam przestać im zazdrościć, że potrafili zbudować tak piękną relację i że mnie nigdy nie będzie to dane.

Gdy dojechałam do ośrodka, na korytarzu spotkałam lekarza, który prowadził mojego tatę. Był naprawdę przystojnym mężczyzną i na oko mógł mieć około 40 lat. Nigdy nie dawał mi żadnych aluzji, ale ja każdorazowo mimowolnie robiłam do niego maślane oczy. Nie kontrolowałam tego, ale podejrzewam, że było spowodowane moim bardzo długim celibatem. 

Black lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz