Rozdział 1

2K 43 2
                                    


Macy

- Jeszcze raz to samo – powiedziałam do kelnera i przesunęłam w jego kierunku swoją pustą szklankę. Za barem stał wysoki chłopak o długich blond włosach. Gdybym spotkała go na ulicy, na pewno powiedziałabym, że surfuje i udziela na plaży lekcji napalonym nastolatkom. Po chwili złapał za butelkę i wlał odrobinę bursztynowego płynu, po czym uśmiechnął się nieśmiało. Na oko był mniej więcej w moim wieku, ale aktualnie byłam zbyt trzeźwa, żeby powiedzieć, że jest w moim typie.

- Gorszy dzień, co? – odezwał się spokojnym głosem.

- Nie zapytam, czy to aż tak widać, bo doskonale wiem, że tak – zaśmiałam się lekko.

- Masz rację, dosyć często mam okazję być świadkiem takich właśnie widoków – odparł z uśmiechem. Facet czy praca? – zapytał?

- Słucham? – zapytałam.

- Co jest powodem twojego smutku. Statystycznie facet i praca to najpopularniejsze dwa, ale może mnie czymś zaskoczysz?

- Dzięki za drinka, ale nie mam ochoty na psychologiczne gierki – odparłam i rzuciłam pięćdziesięciodolarówką na bar. Zgarnęłam torebkę, ale schodząc z wysokiego stołka, chyba nieco przeceniłam swoje siły, bo lekko zachwiałam się na swoich czerwonych szpilkach i siarczyście przeklęłam z bólu. Moje oczy ponownie zaszły łzami, ale mimo wszystko starałam się zachować resztki godności. Gdy byłam już gotowa, by podnieść głowę i stawić czoła światu, przede mną wyrosła przeszkoda, która okazała się wysokim mężczyzną w eleganckim garniturze. Jego zapach obezwładnił moje nozdrza, ale nie przyniósł pozytywnych skojarzeń. Gdy zderzyłam się z jego sylwetką, zaczęłam się histerycznie śmiać – z bezsilności, z tej sytuacji, która była jak żywcem w taniej komedii romantycznej. Na odchodne usłyszałam tylko głośne – wariatka – i pobiegłam w stronę skrzyżowania, by zamówić Ubera. Nie marzyłam o niczym innym, jak tylko o tym, by ten dzień w końcu się skończył.

Ethan

- Pieprzona wariatka – krzyknąłem w stronę baru. Po chwili usłyszałem, jak mój młodszy brat zanosi się śmiechem, więc bez ogródek dodałem – z czego rżysz debilu? Tak, jak podejrzewałem, James nie przejął się moją uwagą, tylko złapał szkło, wsypał lodu i wszystko zalał sporą dawką alkoholu.

- Powiedziałbym coś, ale widzę, że nie jesteś w najlepszym nastroju... Chociaż nie, muszę to powiedzieć, bo się uduszę.

- No dawaj, co takiego fantastycznego masz mi do powiedzenia? – zapytałem z udawaną obojętnością.

- Wyglądasz jak kupa gówna, jakby cię co najmniej walec przejechał, nowa asystentka się nie sprawdziła? – zapytał z autentyczną troską.

- I ta, i poprzednia, i pewnie następna też nie. Żadna z nich nie dorasta Elizabeth do pięt. Kto to wymyślił, żeby zachodzić w ciążę już w wieku 30 lat?

- Stary, może musisz trochę zmniejszyć swoje oczekiwania, a reszta przyjdzie z czasem. W końcu się nauczy, że pijesz tylko czarną kawę, a w południe musisz zjeść kanapkę z tuńczykiem, bo inaczej nie egzystujesz – dodał ze śmiechem.

- Zamknij się! Tu nie chodzi o żadną pieprzoną kawę ani pierdoloną kanapkę z tuńczykiem. Pierwsza kandydatka nie wiedziała nawet, czym się na co dzień zajmuję, a drugiej tak bardzo trzęsły się dłonie, że nie była w stanie uruchomić komputera. Jak ja mam powierzyć komuś takiemu swój kalendarz i opiekę nad całą kliniką?

- Nie przesadzasz? – próbował dodać James, ale nie skończył, bo przerwał mu starszy brat.

- Muszę wracać, jutro od rana mam pacjentów, więc muszę się wyspać – dodał i opuścił żwawym krokiem klub Silent, który zdecydowanie do cichych nigdy nie należał.

Black lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz