Macy
Siedziałam w aucie obcego faceta, w dodatku ranna i modliłam się, żeby nie okazał się niebezpieczny. Chociaż właściwie był moją jedyną nadzieją, bo wciąż nie wiedziałam, gdzie aktualnie się znajduje, nie mogłam się z nikim skontaktować, a wokół widziałam jedynie drzewa i drzewa. Wciąż byłam w szoku po ostatnich wydarzeniach, a dodatkowo przeczuwałam, co ten mężczyzna musiał sobie o mnie i o moich ranach pomyśleć, w końcu był lekarzem i widział, jak wyglądałam. Cieszyłam się jednak, że nie komentował, tylko udawał skupionego na drodze.
Gdy drzewa zaczęły być zastępowane przez wysokie budynki, poczułam ulgę. Może wydawało mi się, że jestem bezpieczniejsza, jeśli wkoło mnie było tętniące życiem miasto? Z drugiej strony facet ani przez chwilę nie dał mi poczuć, że powinnam się go obawiać, chociaż może powinnam? A on zamiast lekarzem, jest seryjnym mordercą?
- Hej – zawołał, budząc mnie z lekkiego snu. Jesteśmy na miejscu. Otworzę klinikę i zabiorę cię od razu do gabinetu zabiegowego, gdzie zdejmę ten prowizoryczny opatrunek i zszyję całość. – Jesteś w stanie sama wyjść z auta? Masz zawroty głowy, chce ci się wymiotować?
- Nie, chyba nie, dam radę – odpowiedziałam nieprzekonana.
- Dobrze, w takim razie daj mi 10 minut i zaczniemy – uśmiechnął się do mnie ze współczuciem.
Gdy czekałam na wejście do gabinetu, rozejrzałam się po korytarzu i stwierdziłam, że to miejsce wygląda na bardzo luksusowe. Nie był to zwykły szpital, do którego przywozili byle kogo z ulicy. Pieniądze dosłownie wylewały się z każdej strony, przez co można było odnieść wrażenie, że samemu jest się niezwykle ważną osobistością.
Wreszcie odważyłam się spojrzeć na swoje rany na dłużej niż sekundę i w świetle dziennym wyglądały nie najlepiej. Ręce były brudne, a rany stosunkowo głębokie, bo nawet przez prowizoryczną opaskę uciskową, wciąż sączyła się krew. Wiedziałam, że są w nich odłamki drewna oraz drzazgi, więc byłam przygotowana na to, że opatrzenie tych ran nie będzie należało do najprzyjemniejszych.
Opuściłam wzrok i spoglądałam w podłogę, próbując ogarnąć swoje myśli i to, co się dzisiaj wydarzyło. Ojciec, zapłata, rak, lekarz, bezsilność, bieg, frustracja, ulica, wypadek. Nie mogłam się zatrzymać, coraz bardziej pogrążałam się w ciemności i gdy ciemno zrobiło mi się także przed oczami, przed upadkiem ochronił mnie lekarz.
- Ej, ej, ej, nie odpływaj – usłyszałam. Choć, daj mi rękę, to tylko parę kroków.
Zgodnie z prośbą, uniosłam swoją dłoń do góry, a jego męska złapała mnie delikatnie. Gdy chciał mnie złapać także w pasie i pomóc przejść, automatycznie wzdrygnęłam się i krzyknęłam.
- Przestań, przestań, nie chcę, nie dotykaj mnie, nie możesz, ja nie chcę – wpadałam w coraz większą panikę, dodatkowo się hiperwentylując.
Ethan od razu ode mnie odskoczył i spojrzał podejrzliwie, ale o nic nie pytał. Próbował mnie uspokoić, mówiąc do mnie łagodnym, ale stanowczym głosem. Tłumaczył, że opatrunek coraz bardziej przesiąkał krwią i mój stan robił się coraz poważniejszy.
Ruszyłam więc naprzód i usiadłam na kozetce. Mężczyzna założył rękawiczki i chyba wciąż mając w pamięci mój niedawny wybuch, poinformował mnie, że musi dotknąć mojej ręki i zacząć działać.
Pokiwałam nieznacznie głową, a on wtedy bez słowa, przystąpił do lekarskich działań. Poruszał się z niezwykłą precyzją, oczyszczając ranę, kawałek po kawałku. Zanim przystąpił do szycia, zaaplikował jeszcze znieczulenie. Cały zabieg trwał może trochę ponad pół godziny, przynajmniej tak mi się wydawało, bo w pomieszczeniu nie było żadnego zegara.
- Gotowe – oznajmił po chwili. Dam ci jeszcze leki przeciwbólowe, bo kiedy zejdzie znieczulenie, możesz odczuwać spory dyskomfort. Powiesz mi, co ci się właściwie stało, może powinienem do kogoś zadzwonić?
- Biegałam – zaczęłam. – Nagle zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem, bo od niedawna mieszkam w Nowym Jorku, i w tych ciemnościach potknęłam się o wystającą gałąź. Potem usłyszałam warkot Twojego silnika i po prostu wybiegłam na drogę, bo inaczej pewnie musiałabym zostać w tym lesie do rana – opowiedziałam z taką pewnością w głosie, że prawie sama uwierzyłam w swoje słowa.
- Rozumiem. Powinnaś bardziej uważać na siebie, zwłaszcza jeśli nie znasz miasta. Miałaś dużo szczęścia, że spotkałaś mnie na tej drodze, teraz praktycznie nikt jej nie wybiera. Tutaj masz leki, bierz je trzy razy dziennie. Powinny ci wystarczyć na pięć dni. Nie musisz się martwić o zdejmowanie szwów, założyłem ci takie specjalne, które same się rozpuszczą po dwóch tygodniach. Staraj się nie moczyć zbyt długo tych rąk, czyść ranę co najmniej dwa razy dziennie i gdyby cokolwiek cię niepokoiło, zgłoś się do swojego lekarza. Obawiam się, że niestety zostaną ci blizny, ale myślę, że nie będzie ich jakoś bardzo widać. Starałem się zakładać szwy jak najgęściej – uśmiechnął się.
- Dziękuję bardzo i przepraszam za kłopot. Mogłabym mieć jednak do ciebie małą prośbę?
- No jasne, o co chodzi?
- Powiesz mi, gdzie tutaj jest najbliższy przystanek, rozładował mi się telefon i...?
- Chyba żartujesz. Jest druga w nocy, nie będziesz wracać do domu autobusem...
- Nie mam kasy na taksówkę, naprawdę, powiedz mi proszę... - wyszeptałam błagalnym tonem.
- Aż tak nisko mnie oceniasz? Myślisz, że pozwoliłbym ci rannej i to w dodatku w nocy, jeździć komunikacją miejską po Nowym Jorku?
CZYTASZ
Black life
Roman d'amourDwudziestotrzyletnia Macy Anderson nie ma w życiu za wiele szczęścia. Właśnie straciła pracę, a demony przeszłości prześladują dziewczynę na każdym kroku. Los jednak stawia na jej drodze przystojnego trzydziestoczteroletniego chirurga i wykładowcę N...