Kto by pomyślał, że zwycięstwo może przynieść tyle emocji. Ten, oto tylko mógł, pił i się śmiał.
Violet siedziała nieruchomo w wagonie przeznaczonym dla Wojowników i Generałów.Jak można było się cieszyć z tego, że się nie zginęło? Minie parę miesięcy, a Ci sami ludzie znowu pójdą w bój.
Wojna była uzależniająca. Tak samo jak alkohol, wyniszczała organizmy, zmieniała ludzi nie do poznania — a mimo tego wszyscy, którzy wiedzieli jak bardzo jest wyniszczająca, wracali do niej jak nałogowcy.
Kolejny wrzask tryumfu, echo odpowiadające salwie śmiechu. Jasnowłosa przeniosła wzrok na Zeke'a, który powoli raczył się zimną whisky.
— Chcesz spróbować? — zapytał z uniesionymi brwiami, kiedy zobaczył wzrok dziewczyny.
Violet się wyprostowała, kręcąc głową.— Nie. Major mi nie pozwala.
— Sztywniak z niego, nie? — westchnął Zeke, odkładając szklankę na stół.
— Nie wiem, co to oznacza. — oznajmiła powoli Violet.
— To oznacza, że nie da się z nim dobrze bawić. — odezwał się opryskliwie młody mężczyzna, z włosami zaczesanymi do tyłu. — Pewnie wyrośniesz na taką samą osobę.
— Porco!
— To źle? — Violet zapytała powoli, nie bardzo orientując się w sytuacji. — Major jest bardzo ważnym człowiekiem i dobrym przywódcą.
— Tak Ci powiedzieli, czy sama tak uważasz? – Zeke uniósł wysoko brwi. — Ty ty też jesteś dobra. Mogłabyś się postarać o awans.
— Dlaczego? Jestem bronią.
— Ona to powtarza jak zaprogramowana. — westchnął poirytowany Porco i przysunął do siebie whisky Zeke'a, wypijając ją do dna.
— To się zmieni. — mruknął bardziej do siebie, poprawiając okulary.
Violet popatrzyła na mężczyznę, jakby czekając na wyjaśnienie tych słów. Jednak gdy nie przyszło, przeniosła wzrok na swoje kolona.Jechała w ciszy, oglądając widoki spowite wieczorną ciemnością. Księżyc powoli rzucał swój delikatny, srebrzysty blask na okolice.
Violet wyobrażała sobie, że wszystko co teraz widzi, staje w ogniu. Co by było, gdyby wojna się nie skończyła? Gdyby Mare nie zdołało odzyskać fortu Slava? Czy teraz te lasy, porozrzucane wioski zamieniło się w popiół przez ludzką rękę, a nie czas?
Przymknęła delikatnie oczy. Major by wiedział co powiedzieć. On zawsze wiedział wszystko — ona nie wiedziała nic. Dlatego wziął ją pod swoje skrzydła.
Kątem ucha Violet słyszała, jak Zeke i Porco wymieniają swoje uwagi na temat wojny, jak żołnierze w sąsiednim wagonie wykrzykują mantry, jak General Magath próbuje ich uciszyć.
Potem pozwoliła by ramiona Morfeusza zabrały ją do odległej krainy, a jej ręka zjechała na rękojeść pistoletu. Na wszelki wypadek.
xxx
— Evergarden, pobudka! — jeden z Kapitanów szturchnął dziewczynę kolbą pistoletu. Violet automatycznie się poderwała, salutując ręką w górę. Parę podkomendnych parsknęło śmiechem, po czym skierowało się do wyjścia. — Jesteśmy już w Liberio. Zabieraj bagaże i wyjdź z pociągu. — dodał ostro, po czym wyminął dziewczynę.
— Tak jest, panie Kapitanie! — oznajmiła Violet, jej głos nie posiadał ani krztyny barwy emocji. Kiedy mężczyzna ją wyminął, szybko sięgnęła po swój plecak, po czym wymaszerowała z wagonu.
Stacja była pełna. Żołnierze niekiedy walali się miedzy sobą, ktoś coś do kogoś krzyczał, ktoś przeklinał, a mareńscy strażnicy zaganiali Erdianów przed bramy, niczym rolnik zaganiający bydło.
Violet szybko wtopiła się w grupę. Parę osób rzuciło jej krzywe spojrzenia, nie widząc opaski na jej ramieniu. Jasnowłosa zacisnęła palce na ramieniu plecaka, ruszając przed siebie.
Żony z płaczem witały mężów, dzieci witały ojców. Tych samych, którzy wrócili z rzezi.
Violet przepychała się przez tłum rodzin, płaczących ze szczęścia albo z żałoby, szukając wzrokiem wysokiego mężczyzny o ciemnych włosach. Szukała szmaragdowych oczu, błyszczących smutnym blaskiem za każdym razem, gdy ona się pojawiała.Tylko że wtedy Violet nie rozumiała co to smutek. Nikt jej nie nauczył, jak ona sama ma go odróżnić.
Dziewczyna stawiała mocne kroki. Obserwowała, jak ludzkie twarze wykrzywiają się na różne sposoby. Ona na razie tego nie potrafiła, bo nikt od niej nie oczekiwał tej umiejętności.
Kiedy uwolniła się od zgiełku, wzięła głęboki oddech. Rozejrzała się ostatni raz i już miała ruszać przed siebie, kiedy ktoś na nią wpadł.
— Okropnie Panią przepraszam! — wykrzyknął blondwłosy chłopiec, poprawiając plecak.
Violet widziała go parę razy w wojskowych bazach, jego brat starał się o Tytana Zwierzęcego.Stała w ciszy wpatrując się w niego bez słowa.
— Nic Pani nie boli? Nie uderzyłem Pani? — zapytał z nieśmiałym uśmiechem. Violet powoli pokręciła głową.
— Nie.
— Jeszcze raz przepraszam! — oznajmił, po czym ruszył przed siebie. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem i wróciła do rozglądania się.
Rodziny, kompletne lub nie, powoli wracały do domów. Na głównej ulicy Liberio powoli robiło się pusto, aż w końcu Violet została sama.
Słońce schowało się za linią ziemii. Zawiał chłodny wiatr. Dziewczyna poczuła w środku dziwne uczucie. Przez chwilę stała zaniepokojona, bojąc się, że coś jej dolega.
— Violet. — odezwał się dobrze znajomy jej głos. Głos, któremu była posłuszna, głos, za którym podążała jak wierny pies. — Wróciłaś.
CZYTASZ
VIRENT VIOLAE attack on titan.
Fanfiction𝐖𝐇𝐄𝐑𝐄 𝐕𝐈𝐎𝐋𝐄𝐓 need to rethink her whole life, just by meeting bunch of suicidal friends from the place everyone called hell. and realize that the whole time her life was one. COVER BY ME! - fanart from pinterest. eren jeager x oc polish la...