𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐅𝐎𝐔𝐑 | loyality.

46 8 2
                                    

VIOLET przez cały czas wpatrywała się w niego nieodgadniętym wzrokiem. Jej błękitne jak szafirki oczy pozostawały lustrem obojętności, dowodem na to, że dziewczyna nie była do końca człowiekiem.

— Dowódcy bardzo Cię chwalili — oznajmił w końcu Major, przerywając męczącą go ciszę. Dziewczyna prawie nigdy nie zaczynała rozmowy, chyba że ją o to poproszono.

Violet lekko skinęła głową. — Przez te cztery lata wykazałaś się swoimi umiejętnościami, siejąc nie lada zamęt na arenie międzynarodowej. Przywódcy innych krajów zaczęli się tobą bardziej interesować — dodał Major, unikając wzroku dziewczyny.

— To dobrze?

— Kapitan Calvi powiedziałby, że nawet świetnie. Zyskaliśmy nową...broń, którą moglibyśmy siać niepewność w przyszłych bitwach — westchnął Major, poprawiając swoje ciemne włosy.

Za każdym razem kiedy znajdywał się w towarzystwie dziewczyny, z dnia na dzień coraz mniej przypominającą istotę ludzką o własnych uczuciach, czuł w sercu drażniące ukłucie bólu i poczucia winy.

— Nie wiedziałam. To dobre wieści — potwierdziła blondynka. On za to doskonale wiedział, że dziewczyna nie ma pojęcia o tym, co się z tym wiązało.

— Willy Tybur chciałby Cię zobaczyć na swoim przyjęciu.

Violet podniosła na niego wzrok. Jej brwi lekko się zmarszczyły, jednak po chwili kiwnęła głową, bez pytań i sprzeciwu.

— Nigdy nie byłam na przyjęciu — oznajmiła.

— Rozmawiałem o tym z Kapitanem Calvi i  Generałem Magath'em, oboje są przekonani, że podołasz zadaniu — odparł Major. — Zaznaczyli też, że zostałaś zwolniona z obowiązków wojskowych do czasu jego występu w Liberio i masz pomagać w szpitalu.

— Tak jest — jasnowłosa kiwnęła posłusznie głową. Major przez chwilę wpatrywał się w nią smutnym wzrokiem.

Za to Violet siedziała wyprostowana jak struna, gotowa na rozkazy.

Nie umiała tego zrozumieć, ale zawsze gdy się pojawiał, odczuwała spokój. Wiedziała, że przy nim wszystko robi dobrze i nie musi się obawiać kary. Wpatrywała się w jego jadeitowe oczy jak zahipnotyzowania, kiwając posłusznie głową na wszystko, co jej mówił.

xxx

Szpital kojarzył się wszystkim z nieszczęściem.
Prawie każda osoba omijała to miejsce szerokim łukiem, starając się ignorować pacjentów na deptaku — w ten sposób łatwiej można było zdusić poczucie winy.

Bardzo dużo ludzi tak robiło. W całym Liberio a nawet poza nim, śmierć była tematem tabu.
Ludzie ignorowali ten temat, licząc że tym zdobędą więcej czasu na świecie.

Violet szła korytarzem, oprowadzana po całym budynku. Pielęgniarka, zajmująca się dziewczyną była młodą kobietą, której zmęczenie i ciężka praca spędzała urodę z twarzy.

Miała na imię Milith, jej matka była Erdianką, ona sama zaś opłaciła studia sprzedając rośliny lecznicze. Jej włosy, hebanowe jak noc, zawsze miała spięte w luźny kok, schowany pod białym czepkiem. Kobieta poruszała się z gracją, pewnością siebie, ale nie brakowało jej skromności – prawie wszyscy w szpitalu ją znali.

Jasnowłosa zanotowała, że to była ta sama kobieta, która zajmowała się nią po powrocie z wojny.

— Pamiętaj, póki nie będziesz gotowa, nie podejmuj się żadnym akcjom ratunkowym. Nie zostałaś odpowiednio przeszkolona medycznie, a szpitala nie stać na straty — jej głos był stanowczy, ale nadal melodyjnie rozbrzmiewał w pustym korytarzu.

Violet uważnie obserwowała kobietę, starając się poruszać się tak jak ona, jednak wytrenowany krok żołnierza jej ma to nie pozwalał. — Większość tych pacjentów cierpi na zespoły stresu pourazowego oraz nie rozmawia. Do niczego ich nie namawiaj, No chyba że do przyjęcia leków — skinęła głową, po czym skręciła w lewo, otwierając drzwi do jednego z pokoi.

Całe pomieszczenie było skąpane w popołudniowym słońcu, szklane pojemniki po lekach mieniły się jak najprawdziwsze brylanty. Po środku stała rudowłosa dziewczyna, patrząca na Violet swoimi zielonymi oczyma.

Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, pokazując swoje dołeczki, po czym wstała i się przywitała.

— Lilith Roux. My się przypadkiem kiedyś nie spotkałyśmy? — Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, energicznie wyciągając rękę w stronę jasnowłosej. Violet odrazu się odsunęła, sięgając po broń, jednak jedno spojrzenie Milith sprawiło, że spuściła wzrok i delikatnie dygnęła.

Lily parsknęła śmiechem, wracając do ścielenie łóżka.

— Violet, panienka Roux będzie Ci towarzyszyć,   dawać rady lub po prostu czuwać nad porządkiem — wtrąciła Milith, odwracając się w stronę drzwi.

Dziewczyna powędrowała wzrokiem za kobietą. Przez chwilę się w nią wpatrywała, próbując zmusić ją do zostania. Milith szybko zniknęła za drzwiami.

— Evergarden, prawda? — młodsza uśmiechnęła się przelotnie. — Dobrze, że postanowiłaś nam pomóc, tyle mamy roboty!

— Nie postanowiłam pomóc — słowa Violet zadziałały na entuzjazm dziewczyny jak woda na ogień. Lilith spojrzała na blondynkę z lekkim przekąsem, ale po chwili przywołała uśmiech na usta. — Rozkazano mi.

— Dobrze, w takim razie dobrze, że reprezentujesz cnoty mareńskiej armii, o ile tak to można nazwać — dziewczyna podeszła do Violet i wzięła ją za rękę. Blondynka cała się spięła, nie spodziewając się kontaktu fizycznego.

Lilith pociągnęła jasnowłosą w głąb pokoju, poruszając się pewnym, lekko skocznym krokiem. Zachowywała się jak uradowany ptaszek, widzący wschodzące słońce.

— Sprawdzałam naszego pacjenta. Pan Kruger. Przeważnie się nie odzywa, a jeżeli już to jest to prośba o wyjście na dwór. Nie sprawia problemów — oznajmiła Lilith, odsłaniając okna.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
VIRENT VIOLAE                attack on titan. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz