ROZDZIAŁ 7

20 2 0
                                    

- Pożegnałaś się z nim żółwikiem. ŻÓŁWIKIEM!

Victor od kilkunastu minut śmiał się ze mnie.

-Zestresowałam się!- wykrzyczałam wkurzona nie tyle co reakcją chłopaka, a moim zachowaniem.- Victor! To nie jest śmieszne!

Chłopak jedynie zaczął się jeszcze głośniej śmiać, tak że musiałam aż oddalić telefon od ucha by nie ogłuchnąć.

- Dobra, dobra, już przestaję.

Nie przestał.

- Victor?- zapytałam, po czym wzięłam głęboki oddech.

- Hm?

- Co tam u moich rodziców?

Chłopak momentalnie ucichł. Zaczynałam żałować, że zadałam to pytanie. Panująca między nami cisza nie zwiastowała nic dobrego. Rodzice byli od zawsze specyficzni, ale Victor miał za każdym razem coś do skomentowania na ich temat. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ za każdym razem mówił prawdę. I ja się z nim zgadzałam.

- Nie możemy nadal się z ciebie śmiać?- zapytał, chociaż wiedziałam, że i on stracił nastrój do żartów.

- Ja chce wiedzieć, Victor. Cokolwiek- odpowiedziałam zrezygnowana.- Nie zadzwonili do mnie ani razu, nie napisali. Cieszę się, że ich tu nie ma, naprawdę. Jednak z drugiej strony to nadal moi rodzice i zawsze będę chciała żeby się mną zainteresowali. Dlatego muszę wiedzieć co u nich.

- Bez obrazy, ale jesteś dla nich zbyt dobra, Char- usłyszałam głośne westchnięcie Victora.- Ciężko wyjaśnić to przez telefon.

- Co?

Przez chwilę zapadła między nami cisza, którą przerwał Victor zrezygnowanym głosem.

- Są dziwni.

- To tyle?- przerwałam, po czym prychnęłam. To, że rodzice byli dziwni to nie była żadna nowość.

- Dziwniejsi niż zwykle.- Chłopak poprawił się, przez co wzbudził moją ciekawość.- Od kiedy wyjechałaś zostałem częściowo ich kierowcą. Zauważyłem, że rozmawiają specyficznymi hasłami. Jakby coś ukrywali. Do tego zaczęli często spotykać się na spotkania biznesowe z rodzicami tego idioty Lucasa.

- Jak to?- zapytałam zduszonym głosem.

Rodzice zawsze rozmawiali o pracy. Jednak to co streścił mi Victor wydawało się podejrzane. Przez moją reakcję na bankiecie podobno ich opinia została pogorszona. Zdziwił mnie więc fakt, że zainteresowałaby się nimi tak wpływowa rodzina. Bardziej niż nasza. Świat bogatych tak nie wyglądał. Zaczęłam rozważać, że powód wysłania mnie do cioci był inni niż myślałam.

- Raz byłem w rezydencji, bo pani West zaprosiła mnie na obiad. Akurat twoi rodzice odprowadzali państwa Green do wyjścia. Uśmiechali się i nadwyraz przyjaźnie się pożegnali.

Constance i Robert Abrams nigdy nie żegnali się przyjaźnie. Nawet z dobrymi znajomymi.

- Muszę kończyć, Victor- powiedziałam cicho, chociaż wiedziałam, że chłopak mnie usłyszy.- Trzymaj się.

Victor nie zdążył nic odpowiedzieć, bo od razu się rozłączyłam. Potrzebowałam przemyśleć to wszystko, dlatego też zaczęłam cieszyć się na bieganie z Aidenem.

Dla kogoś z zewnątrz może było to normalne zachowanie, jednak ja wiedziałam że nie było. Rodzice nikomu nie okazywali pozytywnych emocji, nawet własnej córce.

Spojrzałam na godzinę, która poinformowała mnie, że była już prawie szósta rano. I tak nie mogłam spać, więc wczesna rozmowa z Victorem nie przeszkadzała mi. W nowym Jorku było koło godziny dziewiątej, więc chłopak zaczynał zaraz pracę.

When the sun comes down [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz