ROZDZIAŁ 6

29 2 1
                                    

Gdy tylko przekroczyłam próg domu, dotarł do mnie zapach świeżo zmielonej kawy.

-Smacznego- powiedziała ciocia gdy tylko usiadłyśmy przy stole.

Kicia zdążyła w tym czasie na nowo pokazać swoją prawdziwą naturę i zaczęła biegać wokół stołu, niecierpliwie czekając aż na podłodze pojawi się jedzenie. Nałożyłam na talerz małe naleśniki, po czym dobrałam do nich świeże maliny i sos czekoladowy.

Dużo sosu.

Ostatni raz taki posiłek jadłam kilka lat temu, gdy rodzice przynajmniej w małym stopniu pozwalali mi cieszyć się dzieciństwem. Co prawda to bardziej dziadek przymuszał ich do tego, ale dopóki nie miałam tak wielu zakazów, nie miałam na co narzekać.

W rezydencji musiałam dobrze pilnować diety. Posiłki, które miały więcej kalorii nie były dopuszczalne. Jadłam takie tylko na spotkaniach z Victorem, o których rodzice nie wiedzieli.

Spojrzałam się kątem oka, czy ciocia nie patrzyła na mnie karcąco przez dobranie takiego dodatku na talerz, lecz ta jednak uśmiechnęła się tylko pod nosem.

- Ciociu?- zapytałam po chwili. Ciocia skierowała spojrzenie w moją stronę więc kontynuowałam.- Znasz znaczenia snów?

- Czytałam to i owo, nawet całkiem niedawno- Odpowiedziała.- Co takiego ci się śniło? Mam nadzieję, że nie koszmary.

- Nie, nie do końca- zamyśliłam się.- Uciekałam przed powodzią. Myślałam, że mi się udało, ale nagle znalazłam się w jakimś pomieszczeniu, które zalało się wodą i...

- I?- zapytała ciocia z zaciekawieniem, po czym wzięła łyk swojej kawy z ogromnego kubka.

- Ktoś mnie uratował. Wyciągnął do mnie rękę i wydostał mnie.

Ciocia odłożyła swój kubek, po czym westchnęła.

-Nie jestem pewna, ale powódź oznacza problemy, z którymi sobie nie radzisz i próbujesz przed nimi uciec. Ktoś cię jednak uratuje.

Pokiwałam powoli głową, na znak że rozumiem, chociaż musiałam w spokoju wszystko przeanalizować od początku.

-Czy...- zaczęła ciocia, lecz zauważyłam, że była lekko zestresowana.- Czy wszystko w porządku?

Tak dawno nie słyszałam tego pytania.

-Tak, jest okej- odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. W tamtym momencie sama nie potrafiłam zrozumieć stanu w jakim się znalazłam, a co dopiero opowiadać o tym innej osobie. Wiedziałam jednak w głębi serca, że Teresa Hughes była osobą godną zaufania.- Dziękuję za śniadanie. Pomóc ci posprzątać?

- Idź lepiej się szykuj...- powiedziała, znowu radośnie się uśmiechając. Zauważyłam jednak, że próbowała ukryć tym zmieszanie.-... na randkę- dopowiedziała z chichotem, myśląc, że tego nie usłyszę.

- Ej, słyszałam to!

- No co?- odpowiedziała ciocia, robiąc minę niewiniątka.- Od razu zauważyłam, że spodobałaś mu się.

- Nie mam siły tego komentować- stwierdziłam, odchodząc od stołu i kierują się w stronę mojego pokoju. Zanim zdążyłam zamknąć drzwi usłyszałam jeszcze zdanie cioci, na które bez świadków mogłam się uśmiechnąć.

- Leci na ciebie! I to dosłownie!

***

Nałożyłam na siebie spódniczkę i biały top. Przebierając się, skarciłam się w myślach za wyjście do ludzi w takim stanie. Moje włosy były potargane, do tego nie miałam na sobie żadnego makijażu. Mimo, że rodzice byli w Nowym Jorku, po drugiej stronie Stanów Zjednoczonych, nadal myślałam jak zareagowaliby na moje zachowanie. Co jakiś czas sprawdzałam mój telefon, z nadzieją że napisali do mnie. Tak niestety nie było.

When the sun comes down [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz