Nie zwróciłam uwagi na to, ile czasu minęło od mojego telefonu do Lidki. Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos.
- Ania...? - ściszony głos gdzieś obok mnie wdarł się do mojej głowy.
- Yyy... Tak, tak... - przeszedł mnie wewnętrzny dreszcz, który przywołał mnie do rzeczywistości.
- Co się stało? - usiadła obok mnie, a ja przeniosłam wzrok na nią.
- Możemy nie tu? - nie chciałam martwić dziewczyn, wolałam, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób.
- Chcesz iść do kroplówki? - zapytała od razu, jakby odczytała to w moich oczach.
- Tak - powoli wstałam i poszłam w stronę restauracji.
Słyszałam, że Lidka idzie za mną, więc zwolniłam kroku, żeby mogła mnie dogonić. Chciałam na spokojnie z nią porozmawiać, ale czułam, że po kilku słowach rozpłaczę się jak dziecko, a mimo to potrzebowałam z kimś porozmawiać o tym, a wiedziałam, że Lidka wszystko zrozumie. Dotarłyśmy na miejsce i niemal w tym samym momencie usiadłyśmy przy jednym ze stolików. Widziałam, że jest zmartwiona i chciałaby wiedzieć, co się stało, ale nie chciała mnie pospieszać. Nie czułam się gotowa na tę rozmowę, ale nie wiedziałam co innego mogę zrobić, żeby sobie ulżyć. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam w oczy kobiety.
- Wiktor miał NZK - zaczęłam i poczułam jak łzy zbierają mi się w oczach - Nie wiem dlaczego, ale jestem niemal pewna, że nowy lekarz maczał w tym palce. Jest łudząco podobny do Stanisława, co samo w sobie jest już przerażające. Widziałam jak wychodził z sali zaraz przed tym, jak serce Wiktora się zatrzymało, widziałam go, byłam tam, to nie może być przypadek - tłumaczyłam pozwalając łzom spłynąć.
Widziałam zaszokowanie na twarzy szatynki. Starała się poukładać sobie to wszystko. Mówiłam tak chaotycznie, że mogła nie zrozumieć o co mi chodzi, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać.
- Czekaj, czekaj, czy Ty mi właśnie powiedziałaś, że w szpitalu pracuje sobowtór Potockiego? Dobrze zrozumiałam? - mówiła bardziej przerażona niż ja.
- Tak, właśnie to ci powiedziałam. A i jeszcze, że najprawdopodobniej przez niego Wiktor musiał być reanimowany - wyjaśniłam z nadzieją, że zrozumie.
- Dobra, a co z Wiktorem? - była przejęta, nawet bardzo przejęta.
Patrzyłam jej w oczy, układając sobie w głowie co mam powiedzieć. Chwilę mi to zajęło, jednak po kilku minutach wzięłam wdech i zaczęłam wyjaśniać jej stan Wiktora. Widziałam wyraz ulgi na jej twarzy gdy dotarło do niej, że Wiktor żyje.
- Ale wiadomo już, co dokładnie się stało? - przerwała mi w momencie, gdy zaczynałam mówić o sobowtórze Potockiego.
- Nic nie wiadomo, ale ja naprawdę jestem niemal pewna, że to robota tego lekarza. Jak inaczej wyjaśnić to, co się tam stało? - starałam się znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- No dobrze, rozumiem cię, ale nie rozumiem jak można być takim człowiekiem, żeby chcieć zniszczyć komuś życie - nie wiedziałam czy była świadoma tego, że to powiedziała zamiast pomyśleć, ale ceniłam jej szczerość.
W tym momencie usłyszałam dźwięk wezwania. Spojrzałam przepraszająco na kobietę i wyciągnęłam radio.
- 27S! Wezwanie mamy - oznajmiłam I zaczęłam się zbierać - Przepraszam cię Lidka, ale muszę lecieć - uśmiechenęłam się blado i poszłam do karetki.
Sonia i Basia już na mnie czekały, więc wsiadłam, szybko podałam Soni adres i pozwoliłam na to, żeby pochłonęły moje myśli.
- Pani Doktor... - usłyszałam za sobą głos Basi - Wszystko w porządku?
- Tak, tak - odpowiedziałam bez ani chwili namysłu - tylko się zamyśliłam.
- Na pewno? - nie uwierzyła mi do końca, sama bym sobie nie uwierzyła.
- Tak, na pewno. Naprawdę tylko się zamyśliłam - miałam szczerą nadzieję, że mi uwierzyła, nie chciałam jej wszystkiego tłumaczyć, a na pewno nie przy Soni.
- No dobrze Pani Doktor - czułam, że i tak mi nie wierzyła, ale po tobie jej głosu wnioskowałam, że mi odpuściła.
Dojechałyśmy pod podany adres. Gdy tylko karetka się zatrzymała wysiadłam z niej i ruszyłam w stronę drzwi. Stanęłam przed nimi i zapukałam dość mocno, bo nie widziałam dzwonka. Po chwili drzwi otworzyła mi roztrzęsiona dziewczyna.
- Co się stało? Gdzie znajduje się poszkodowany? - próbowałam uzyskać najważniejsze informacje.
- W... w salonie - wyjąkała dziewczyna, wyraźnie przestraszona - Ja... ja nie chciałam... on chciał mi zrobić krzywdę... - tłumaczyła dość zmieszana.
- Dobrze, zaprowadzisz mnie? - Poprosiłam bez zbędnych pytań.
Dziewczyna zaprowadziła mnie do salonu, gdzie na podłodze leżał mężczyzna, mocno uciskając krwawiącą ranę na brzuchu. Uklęknęłam przy nim i poprosiłam go, aby zabrał ręce z rany, żebym mogła ją ocenić. Poprosiłam Sonię, żeby zajęła się opatrzeniem rany, a po tym zebrała parametry razem z Basią i podały płyny. Dziewczyna, która nas wezwała, tłumaczyła się po cichu, żeby mężczyzna tego nie słyszał. Przerażało mnie to, co słyszałam z ust przerażonej dziewczyny, więc szepnęłam do ratowniczek, że zaraz wracam, wzięłam dziewczynę i wyszłam z nią do drugiego pomieszczenia. Przez chwilę w milczeniu patrzyła na mnie, nie wiedząc co ma mówić, więc zaczęłam pierwsza.
- Chciał cię skrzywdzić, tak? - upewniłam się, żeby podjąć odpowiednie działania.
-T...Tak... - Szepnęła wycierając łzy, a ja poczułam falę nieprzyjemnych wspomnień.
- Policja się tym zajmie, ale będziesz musiała zeznawać - złapałam jej ramię delikatnie - obiecuję, że nic ci nie zrobi, ale teraz muszę do niego wracać, masz do kogo zadzwonić, żeby do ciebie przyjechał?
- Do mamy... Jest w pracy, ale powinna przyjechać... - odpowiedziała i sięgnęła po telefon, a ja w tym momencie wróciłam do Basi i Soni.
Pacjent był już opatrzony i podłączony do kroplówki.
- Dziewczyny zabieramy go, Sonia idź po nosze - rozkazałam, po czym monitorowałam pacjenta.
Po chwili przyjechała mama dziewczyny i policja, więc zabrałyśmy pacjenta i wróciłyśmy do bazy. Na szczęście obyło się bez niespodzianek po drodze, więc zdałyśmy pacjenta, a ja wróciłam do socjalu, gdzie nadal siedziała pogrążona w myślach Lidka. Usiadłam na kanapie obok niej, czym wyrwałam ją z zamyślenia. Kobieta spojrzała na mnie jeszcze trochę nieobecnym wzrokiem, a ja tylko wymusiłam blady uśmiech.
- Już jestem, możemy wracać do sprawy tego nowego lekarza - Powiedziałam, a mój głos w połowie się załamał.
- Hej, Anka, co jest? - zapytała zaalarmowana tym.
- Nie, nic, ciężkie wezwanie - wyjaśniłam, lekko mijając się z prawdą. - Lepiej powiedz co o tym sądzisz.
- Szczerze nie wiem co mam o tym myśleć. Stanisław nie żyje, a ty nagle w pracy natknęład się na jego sobowtóra, przecież to nie jest normalne - mówiła wszystko na raz, przez co musiałam się skupić, żeby za nią nadążyć.
- Też nie uważam tego za przypadek czy coś, ale też niemożliwe jest, żeby był to Stanisław, bo przecież Wiktor sam wystawiał kartę zgonu - powiedziałam zamyślona, po czym poczułam potrzebę pójścia do Wiktora. - Lidka dziękuję, że przyjechałaś, ale chyba muszę iść do Wiktora - przytuliłam ją i powoli wstałam.
- Jasne, leć, jak coś to dzwoń o każdej porze - powiedziała, a ja zaraz po tych słowach wyleciałam z bazy i ruszyłam na szpital.