Chapter 50

110 6 23
                                    

- I jak gotowa? - zapytał Garreth, kiedy Josephine skończyła swoją motywującą przemowę. Wszyscy wyszli z szatni, zostawiając ich dwójkę samą. - Znasz już zasady. Unikasz tłuczków, kafle cię nie obchodzą, szukasz tylko złotego znicza i masz go złapać. To proste, dasz radę. - Położył rękę na jej ramieniu, chcąc dodać otuchy, ale wzmógł w niej tylko niepokój. Uśmiechnął się szeroko i wyszedł z szatni, by przygotować się do gry.

Ezra wplotła palce w swoje kruczoczarne loki, które zdążyły nieco odrosnąć. Te specyfiki od współlokatorek naprawdę przyniosły zamierzone efekty. Za chwilę miała wsiąść na miotłę i zmierzyć się z krukonami w swoim pierwszym w życiu meczu quidditcha. Cała szkoła miała ją oglądać, w tym nauczyciele. Powinna teraz wsiąść na miotłę, zagrać najlepiej jak potrafiła, ale był jeden problem - nie potrafiła. Była kłębkiem nerwów, stres pożerał ją żywcem i w tym wypadku pożarcie przez akromantulę wydawało się naprawdę kuszące. Wątpiła jednak, aby Harribel na to pozwoliła, własnoręcznie wydarłaby ją z paszczy stwora.

Słyszała te narastające krzyki ekscytacji ludzi na trybunach, czego kompletnie nie rozumiała. Gdyby chociaż grała... na przykład z pierwszoklasistami, a nie tak zapalonym graczem jak Clopton, i tak miała szczęście (względne), bo gdyby trafiła na Imeldę, rzeczywiście mogłaby tego nie przeżyć. Wyczuła za sobą czyjąś obecność, spięła się, choć wiedziała, że to tylko Garreth na pewno czegoś zapomniał z szatni albo przyszedł sprawdzić czy z tych emocji Ezra przypadkiem nie zemdlała. Odwróciła się z grymasem na twarzy, który dopiero odpuścił, gdy uzmysłowiła sobie, kogo ma przed sobą.

- Co ty tu robisz?

- Słyszałem od Sebastiana, że grasz dzisiaj - powiedział, nieco skruszonym głosem, jakby żałował, że tu przyszedł. Za późno, by się wycofać, upominał siebie.

Ezra oparła ręce o biodra, kręcąc głową. Nie urodziła się wczoraj i doskonale zdawała sobie sprawę, jak wygląda obecnie relacja chłopaków. Ostatnio Sebastian nakreślił jej, że po wyjściu z Krypty pokłócił się z Ominisem o to, jak ją potraktował. Na sercu Ezry zrobiło się lżej, gdy taki Sebastian walczył o jej honor z własnym przyjacielem, którego przecież znał dłużej. Dobrze, że oparcie miała chociaż w takim pociesznym człowieku jak Sallow.

- Nie rozmawiasz z Sebastianem - skwitowała, od razu ujawniając jego kłamstwo. - Podsłuchiwałeś.

Ominis pokiwał głową, nieco się rumieniąc, jak małe dziecko przyłapane na robieniu psikusów. W pewien sposób było to urocze, ale Ezra nie chciała dać się drugi raz zmanipulować chłopakowi. Nazwał ją problemem, zmieszał z błotem i podkreślił, jak niewartą jest osobą w jego ślepych oczach.

- Tak... Chciałem ci życzyć powodzenia.

- W co ty pogrywasz, Ominis?

Miała dość tych gierek, intryg i robienia z niej idiotki. Kiedy pocałował ją w pokoju wspólnym Ślizgonów czuła, że znalazła kogoś, kto rozumiał jej duszę, serce i ciało. Bez zbędnych słów, jakby odnalazła brakujący fragment swojego jestestwa. A on tak boleśnie sprowadził ją na ziemię.

- W grę, w którą zdaje się przegrywam - westchnął, ukrywając twarz w dłoniach, które po chwili przesunął na włosy, zaczesując je do tyłu. - Im bardziej staram się trzymać od ciebie z daleka, tym bardziej chcę wracać.

- Przestań się mną bawić - mruknęła, stając tuż przed nim.

Jej nagłe pojawienie zaskoczyło Ominisa, przez co kolejne słowa umknęły mu z głowy. Zapomniał po co tu przyszedł. Nie mógł pozwolić, aby Sebastian ją skrzywdził i poświęcił, jak planował. Chociaż w oczach gryfonki to Ominis uchodził teraz za czarny charakter, to chciał ochronić ją przed negatywnym wpływem Sallowa. Nie zdołał ocalić Aileen, przez co nigdy nie wybaczył sobie tego, że ją stracili. Ale Ezrę dało się jeszcze uratować.

Ancient Magic | Ominis GauntOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz