2. Aran

35 7 0
                                    

Zsiadając z konia, ujrzałem przed sobą widok wielu zapierający dech w piersiach. Również moim zdaniem, usytuowanie i wygląd zamku rodu Muukalain stanowiło istną perfekcję. Oczywiście widziałem wiele piękniejszych terenów, to jednak ten był atrakcyjny dla oka i najbliżej mego domu. Nie witałem tu zbyt często, raczej podziwiałem budowlę ze wzgórza północnego, stanowiącego teren ćwiczeń bojowych. Również niezbyt chętnie zbliżałem się do owego miasteczka, gdyż wiedziałem, że mimo sojuszu, ojciec nie darzył ich rodu szczególną sympatią. Domyślać się nie musiałem, że z wzajemnością.
— Czy są tutaj jakieś specjalne maniery, którymi powinnam się przejmować? — Zaraz po mojej lewej, ze swojego konia zsiadła Iris.

Była to księżniczka rodu Hardewind, którego królestwo położone było daleko na zachód, zamieszkujące pola łąkowe, posiadające dostępem do morza. Piękna kraina i niezwykle bogata to też ojciec zadbał o sojusz wraz z handlem wodnym. A więc kobieta, córka króla Flyna, przepiękna blondynka z włosami zaplecionymi wraz z kwiatami w warkocze, sięgające aż do ziemi, z rumianą skórą i różowymi ustami oraz ogromnymi, głębokimi niczym ocean oczami, była moją przyszłą żoną.
— Nie, kochana. To królestwo kobiet — zaśmiałem się.
— Nie do wiary, że istnieje przyzwolenie na takie prawo.
— No cóż. To spadkobiercy ziem leśnych. Ich przodkowie byli zdobywcami. Mają bardzo dobrą armię, która na pewno nie później niż za miesiąc, wróci z tarczą z bitwy o Fáros. A ich prawo rozprawiało o ważnej roli kobiet w polityce już od dawien dawna.
— Chcesz mi powiedzieć, że to nie tylko te tereny zamieszkują? — Zdziwiła się, obserwując dokładnie, jak służki otwierały okiennice i podlewały wybujałe kwiaty oraz bluszcze zwisające na kilka metrów w dół z bocznych wieży zamkowych.
— Ojciec tak twierdzi. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, zapytaj Odyna, to on ma w przyszłości poślubić Emilie, córkę Roba.
— Chcąc niechcąc, będziemy rodziną. — Zauważyła, a do mnie właśnie w tej chwili dotarła ta prawda. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałem.
— To dlatego ojciec chciał przyśpieszyć ten proceder...
— Słucham? — Iris od razu spojrzała na mnie z zaciekawieniem. — O czymś nie wiem?
— Mój ojciec ma po prostu dziwne pomysły strategiczne. — Westchnąłem i wystawiłem ramię do kobiety, a ta chwyciła mnie i razem ruszyliśmy w kierunku bramy.
— Jakie? — zaśmiała się, jednocześnie z pasją pochłaniając widok kobiet siedzących na schodach i wyszywających złote hafty.
— Cóż, to nieistotne — mruknąłem, mając nadzieję, że blondynka zapomni o poruszonym przeze mnie temacie. Chcąc otrzymać lepszy rezultat, podszedłem do jednego ze stoisk na rynku i kładąc na drewnianym stole jedną złotą monetę, wybrałem przepiękną, różową lilię. Oderwałem od niej łodygę, a kwiat wpiąłem we włosy Iris. Dziewczyna zarumieniła się i zaczęła pokazywać mi wiele szczegółów w budowli zamku, o jakich zdawałem sobie sprawę, ale chciałem, aby czuła się ważna i wysłuchana.

Jedynie ród Muukalain był w pełni otwarty na kobiety, tak słyszałem. Przynajmniej z tych rodzin, o których miałem jakieś pojęcie. Cała reszta trzymała się tradycji. Temat ich poglądów nie należał do łatwych. Poza tym uczony byłem przez ojca powściągliwości. Nie rozmawiałem o polityce, a przynajmniej starałem się tego nie robić w obecności Iris. Nie tylko dlatego, że mogła donosić ojcu, ale też ze względu na fakt wielu rzeczy, których po prostu by nie zrozumiała. Nie interesowała ją wojna, prawa społeczne, bezpieczeństwo królestwa czy pieniądze. Czasem miałem wrażenie, że była ona tak delikatną istotą, że takowe tematy by ją po prostu przygniotły, pokruszyły.

Przed samymi drzwiami do królestwa, odwracając się w kierunku prawego dziedzińca zamku, rzuciła mi się w oczy pewna postać, stojąca przy balustradzie krużganka. Jej kremowa, niepasująca do okazji suknia oraz spięte w koka, czarne włosy jeszcze bardziej wprawiły mnie w osłupienie. Czyżby to była Mokoš, księżniczka z dalekiej północy oraz była już w tej chwili, niedoszła żona księcia Ericka? Z jakiej racji miała wolny wstęp do zamku, a dodatkowo nawet nie stosowała się do etyki ubioru na dworze królewskim? Ojciec opowiadał mi wiele o rodzie Muukalain, wiele o ich lekkoduchu i irracjonalnych postawach, a jednak byli w stanie mnie zaskoczyć, a gotowy byłem na wiele. Szybko odwróciłem wzrok i przyjąłem obojętną postawę, aby nie zwrócić na siebie uwagi Iris.

Sala balowa, w jakiej miała odbyć się uroczysta kolacja, możliwie nie różniła się zbyt nadto od tych, na których już w swoim życiu gościłem. A jednak zapachy świeżej dziczyzny, słodkich jagód, palące się świece oraz wrzaski i śmiechy, wprowadziły mnie w zupełnie inny stan. Jakbym magicznie przeniósł się w daleki wymiar. W moim domu, w królestwie Tapperhetów jadano w ciszy zwykłe posiłki, a co dopiero kolacje żałobne. Nim zdążyłem ochłonąć, za plecami usłyszałem jakąś dyskusję, a po chwili do pomieszczenia wpadła księżniczka Kasandra. Z ciekawości rozejrzałem się po sali, w końcu trafiając na stół całej rodziny gospodarzy, którzy patrzyli na rudowłosą karcącym spojrzeniem. Mimo to szybko wrócili do wcześniejszych czynności jakby przyzwyczajeni do...
— Gwiazda wieczoru. — Parsknęła lekko złośliwie Iris i ruszyła w przeciwległym kierunku, gdzie mój ojciec rozstawiał po kątach Odyna.

Nie mogłem się powstrzymać. Zawsze taki byłem. Może to cecha wojownika, może dobrego władcy, którym miałem nigdy nie zostać, ale musiałem wiedzieć. Niewiedza stanowiła przekleństwo.
— Rozumiem, że odpowiednie szaty tutaj również nie obowiązują... — Zaczepiłem dziewczynę, zwracając uwagę na jej satynową, leśno-zieloną suknię.
— Mogę być ubrana na tęczowo, a w środku dalej krwawić — odpowiedziała z wymalowaną na twarzy wrogością do mojej osoby. Widziałem, że nie była zadowolona z zajęcia przeze mnie jej cennego czasu.

Nie rozumiałem, skąd brały się te negatywne emocje. Czy nie należałem do zbyt lubianych osób w jej kręgu, czy może ona osobiście pawała do mnie jadem? A może jej rude, falowane włosy spływające po ramionach niczym języki ognia, działały odstraszająco.
— To tyczy się również Mokoš? — Przyglądałem się bacznie Kasandrze, której twarz z niezrozumienia w oczach przerodziła się w irytację, a następnie znużenie.
— To jej sprawa jak przeżywa żałobę.
— Dlaczego u was panuje taka wolność? Nie boicie się złego odbioru? Wrogiego nastawienia do waszej kultury? Wykluczenia?
— Jakbyś nie zauważył, Panie Tapperhet, już dawno zostaliśmy wykluczeni. — Wzruszyła ramionami, następnie przełożyła swój płaszcz przez ramię i udała się w głąb sali.

Zrezygnowany brakiem dalszej dyskusji, dotarłem do stołu zajętego przez moją rodzinę.
— Wypowiemy im wojnę i to całkiem niedługo. — Spojrzałem po braciach z zapytaniem, jednocześnie kontrolując kątem oka, jak dalece oddalony został stół zajmowany przez kobiety z naszego rodu.
— Nie możesz tego zrobić. To kompletny idiotyzm. Jedyne, w czym jesteś dobry to w nakręcaniu się. — Zwrócił mu uwagę Odyn, wychylając kielich czerwonego wina.
— O nie. Jesteście zbyt młodzi, by zrozumieć. Nasze położenie nigdy nie było lepsze. Ich nigdy tak złe. — Podążyłem za jego wzrokiem i zrozumiałem, że mówił o rodzie Muukalain.
— Z twojej perspektywy. Dla nich bez znaczenia, kto siada. — Dołączyłem do dyskusji.
— Mylisz się mój synu. Tak naprawdę, Rob wcale nie czuje się taki pewny. Chciałby mieć sojuszników, a przez afrykańskie prawa ich traci. Traci potęgę, którą może był w stanie trzymać w ryzach na wyspach, ale na naszej ziemi nie przyjmujemy takich demonów.
— No więc problem tkwi w Robie. Joseline może zmienić ich odbiór na arenie.
— Nie. Joseline nadaję się na królową, owszem, ale u boku króla. Sama nie udźwignie takiego ciężaru, zresztą jak każda kobieta. — Machnął ręką i pokręcił głową z bezsilności. — Musimy zdobyć ich koronę. I albo zrobimy to przez ciebie, albo ciebie. — Wskazał najpierw na mojego brata, a następnie na mnie.
— Wypowiadając im wojnę... — Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
— Jeśli nie odda mi Joseline, to ja sobie ją wezmę. — Skwitował i pochwycił pusty już kielich. Machnął ręką do jednej ze służących, która od razu to zabrała się do nalewania mu kolejnej dawki trunku.

Ród Muukalain był niewątpliwie jedną z najciekawszych zdobyczy dla okolicznych królestw. Nie dało się temu zaprzeczyć. Jednak nie opłacało się walką zdobyć ich terenów, gdyż był to naród mocno zżyty z władzą. A jednak bardziej wartościowa była ich armia, która w walkach stanowiła podporę, a nie kulę przy nodze ze względu na bunt wymuszonego poddaństwa. Dopóki żył Erick, odbiór ich państwa raczej był ciepły. Okoliczne rody z chęcią uczestniczyły w wyprawianych przez nich przyjęciach, ale też naradach politycznych. Wszystko jakoś tak bardziej żyło. Współgrało z tym elokwentnym i pełnym pasji chłopakiem. To jasne, że nie mieli łatwo w obecnej sytuacji. Jednak nie sądziłem, że z ich perspektywy to utrudnienie, w co wierzył z chęcią mój ojciec.
— Mokoš nie wyjechała — odezwałem się po dłuższej chwili. Odyn podniósł na mnie wzrok z pewnym niepokojem, a ojciec parsknął śmiechem, przy tym opluwając swoją brodę.
— Ta zahukana dziewoja z Kuiluun? — Pierwszy zareagował ojciec.
— Po co im trup w szafie? — Następny po nim był Odyn.
— Może mają dobre kontakty. W końcu to pokrewne tereny. Próbowałem dowiedzieć się czegoś od księżniczki Kasandry, ale nic z tego. — Wzruszyłem ramionami.
— Ty się o nic nie pytaj tej diablicy! To wybryk natury, którego nie potrafią poskromić. — Staruszek pokręcił głową, próbując ochłonąć po tak intensywnej reakcji.
— Kasandra jest całkiem inteligentną osobą — mruknął mój brat, wlepiając swoje brązowe oczy w dębowy stół.
— No właśnie. I dlatego powinna zostać wysłana... najlepiej do jakiegoś klasztoru. Jest niebezpieczna.
— Nie przesadzasz? — zaśmiałem się, mając nadzieję na rozładowanie napięcia.
— Kasandra jest najlepszą łuczniczką w całym królestwie. Podobno również walczy wręcz. Jako jedyna ze wszystkich sióstr jeździła w odwiedziny do każdej z posiadanych przez nich ziem. Z tego, co słyszałem, doskonale zna łacinę i prawa polityczne...
— Każdy to wie... — wtrącił mu się Odyn.
— Dalej potrzebujecie wyjaśnienia, dlaczego nie można jej ufać? Najlepiej w ogóle z nią nie rozmawiać. — Podniósł się ciężko z krzesła i zostawił nas samych, zawołany przez jednego z ważnych dla nas sojuszników.
— Co słychać u Iris? Jutro wraca do domu? — Odyn od razu zaczął rozmowę.
— Cóż. Zwykle przyjeżdża na chwilę, więc znasz odpowiedź. — Oparłem się o oparcie krzesła, wzdychając.

Dziewczyna mieszkała na tyle daleko od naszej krainy, że w odwiedziny przyjeżdżała bardzo rzadko. Ja również, przez ciągłe rozjazdy i wzywany do służby w bitwach, nie byłem dostępny. Może dlatego nasza relacja wyglądała tak, jak wyglądała.
— Chyba nie ma co się tym przejmować. Miała być tylko żoną. Zwykłym posągiem bez uczuć u twego boku — mruknął.
— Ty tak uważasz? — Widząc jego poirytowanie, uśmiechnąłem się. — Wiesz, że gdy ojciec dowie się o tym, że się zakochałeś, wymusi ślub z Joseline?
— Czemu miałby się dowiedzieć?
— Ty mi powiedz — wyszczerzyłem się.

Brunet otworzył usta, aby wygrać naszą potyczkę słowną, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Do zajmowanego przez nas stołu, podeszła Iris i położyła na moim ramieniu swoją zgrabną dłoń.
— Za chwilę odbędzie się taniec pożegnalny. — Poinformowała nas, spoglądając również na Odyna. Ten słysząc informację, podniósł się z krzesła i ruszył w stronę Emilie.

Taniec pożegnalny był w kulturze naszego kręgu czymś nieodłącznym przy większych uroczystościach. Musiał odbyć się w szczególności na pogrzebach oraz weselach. Mimo dość posępnej nazwy, stanowił coś pozytywnego. Miał na celu oddać hołd oraz wdzięczność duszom naszych przodków, które odeszły już do Sjelenes Hage. Był również swoistą prośbą o dobre życie. Oprócz tego, że w tańcu tym obowiązywały konkretne kroki, to też wykonywały go tylko przyszłe małżeństwa.
Na moje nieszczęście, nienawidziłem tańca. Po prostu nie zostałem do tego stworzony. Kochałem naszą muzykę, ale świadomość wprawienia swojego ciała w ruch mnie niepokoiła. Nie mogłem jednak odmówić. Z bólem serca podniosłem się i pozwalając Iris chwycić moje ramię, ruszyłem wraz z nią na środek sali, gdzie już gromadziły się pary pochodzące z innych rodzin. Gdy każdy z nas zajął odpowiednie miejsce, muzycy rozpoczęli ucztę dźwięków. Mimo mojej niechęci, gdy tylko usłyszałem pierwsze bębny, supeł w moim brzuchu magicznie się wyprostował. Dalej czułem pewnego rodzaju ograniczenie, jednak widząc poruszające się wokół mnie pary, nabierałem swobody w ruchach. Aż do pełnego odpłynięcia. Zostało tylko powietrze wprawione w ruch przez suknie kobiet oraz muzyka wydobywająca się z tagelharpy.

Klątwa Południa |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz