9. Aran

7 2 0
                                    

— Nawet nie macie pojęcia, jaki jestem dumny, że skończyliśmy z tym nieszczęsnym krajem. — Spojrzałem na ojca, siedzącego po mojej prawej. Jego szeroki uśmiech zdawał się najmniej brutalną częścią jego duszy.
— W tej chwili tylko brakuje wizyty króla. — Kontynuował Agaton, wytrwale przekazując wszystkie najistotniejsze informacje z Fáros.
— Owszem. Podczas mojej wizyty na Hesteveddeløp, napomniałem o tym, królowi Robowi. — Wtrącił się nasz namiestnik, Håkon.
— I co rzekł? — Ostry ton Seweryna zawsze zdradzał jego uczucia względem omawianej osoby.
— Stwierdził, że po śmierci Ericka, to Aran jest dowódcą wojsk, więc to on powinien zadecydować, kogo własnością będzie Fáros. — Cholera...

Ojciec odwrócił się w moją stronę, a ja zerknąłem na Odyna, który siedział po lewej od króla. Może szukałem u brata wsparcia w tej trudnej chwili, jednak jednocześnie spodziewałem się, że ujrzę coś na wzór oskarżenia o zdradę. I tak właśnie było.
— Cóż, sądzę, że najlepiej zwołać radę i przedyskutować pomysły na podział — odpowiedziałem w końcu.
— A czy nie uważasz, że skoro to my zakończyliśmy wojnę, to właśnie nam należy się Fáros? — Seweryn nie dawał za wygraną.
— Byłoby to okazem kompletnej ignorancji względem wojsk Muukalain. Słyszałeś Agatona. To dzięki ich ludziom zwyciężyliśmy.
— Król jednak ma pewną rację. Dużo naszych ludzi pomarło, tylko dla jakiegoś głupiego pomysłu Ericka. Należy nam się więcej. — Odezwał się Odyn. Miałem ochotę złapać go za kołnierz i siłą wyszarpać z pomieszczenia.
— Jesteśmy w sojuszu. Nie będziemy sami podejmować decyzji. Zdecydowałem. — Zatrzymałem dłuższe spojrzenie na Håkonie, a gdy ten kiwnął głową, odpuściłem, czytając gest jako zgodę z moim słowem.

>•<>•<

Wyszedłem szybko z zamku, zanim po wstępnej dyskusji i pogratulowaniu sobie zwycięstwa, ojciec zapragnie porozmawiać ze mną i Odynem na osobności. Moja wściekłość na postawę brata rosła do tego stopnia, że gotów byłem, aby oczernić go w oczach Roba i pokrzyżować plany zarówno jednemu, jak i drugiemu. Byłoby to posunięcie godne mojej rodziny. Z drugiej jednak strony, to ich geny miałem w sobie, więc kogo pragnąłem oszukać, jak nie właśnie samego siebie?
— Książę! — Za plecami usłyszałem głos Kasjana.
— Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, to na konia. — Rozkazałem i płynnie zeskakując z ostatniego schodka, ruszyłem do stajni.

Zastałem tam przygotowanego już rumaka. Dostosowałem wszystko do swoich potrzeb, a następnie wyjechałem z pomieszczenia, aby jak najszybciej przekroczyć próg ziemi, na której nie chciałem być. Po krótkiej chwili dołączył do mnie również Kasjan i razem ruszyliśmy w kierunku lasu.
— Już możemy? — Usłyszałem za sobą ściszony głos przyjaciela, który widząc, że nie zwalniam, mimo że schowaliśmy się już za drzewami, postanowił powtórzyć prośbę.
— Jakich wyjaśnień ode mnie potrzebujesz?
— Aranie? — Stanowczy głos miał chyba doprowadzić mnie do porządku. — Nie jestem twoim wrogiem. — Na początku mówił z przekonaniem, ale zanim zdążył skończyć zdanie, wyczułem w jego głosie niepewność. Mimo wszystko zignorowałem to.
— Rob kazał mi wybierać, co zrobić z Fáros. — Zdecydowałem się na zdanie, które najlepiej podsumuje mój obecny stan.
— Przecież to powód do dumy. Kiedyś byś wypiął pierś i bez wahania zdecydował tak, jak tylko byś zapragnął.
— Wiem... Teraz jest trochę inaczej — mruknąłem.
— To znaczy? — Spojrzałem na Kasjana, który dopasował tempo kłusu do mojego i przyglądał mi się z niecierpliwością.
— Muszę wybierać. Między swoją rodziną a przysługą, jaką daje mi Rob. Wiesz, że on to specjalnie zrobił? Wiedział, że Odyn mimo zapatrzenia w Emilie, ma ich ród gdzieś.
— A ty patrzysz realnie?
— Staram się. Jednak czym jest podkreślanie atutów tego sojuszu, przy żądzy posiadania większych terenów przez mojego ojca.
— Może Odyn tylko ukrywa przed królem swoje podejście. — Zaproponował Kasjan.
— Próbowałem z nim rozmawiać... Zamiast tego chyba jeszcze bardziej stracił do mnie zaufanie. Zabiłem jedną służkę z Fáros, żeby udowodnić Odynowi, że myli się co do mnie.

Kasjan zmarszczył czoło, ale po chwili jakby coś do niego dotarło.
— Boisz się, że powie Sewerynowi? Przecież sam zdradza waszą matkę na prawo i lewo. Doskonale wie, co robisz, a fakt, że ją zabiłeś działa na twoją korzyść. — Wyjaśnił od razu. Nawet nie zdziwiło mnie to, że mężczyzna od razu domyślił się, że do czegoś między mną a tą kobietą doszło.
— Zwołałem zebranie, żeby i Muukalain mógł zadecydować o Fáros. Sprzeciwiłem się ojcu. Jeszcze bardziej podkreśliłem swoje przekonania, których broniłem przed Odynem. Tak naprawdę każda informacja może działać na moją niekorzyść.
— Ojciec powinien cię bardziej szanować za obiektywizm.
— Powinien — mruknąłem już zmęczony. — Mam ochotę na polowanie. — Wciągnąłem powietrze, napawając się zapachem lasu, jaki tak dobrze znałem.
— Więc ruszajmy. — Kasjan od razu ochoczo się zgodził.

Przez dość późną porę, nasze polowanie miało raczej wymiar zwykłej przejażdżki po lasach. Znaleźliśmy kilka sztuk sarniny, a nawet niedźwiedzia, jednak żaden z nas nie był chętny na atak. Obserwowaliśmy naturę, zwierzęta. Wsłuchiwaliśmy się w skrzeki ptaków i praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy. Na początku było to dla mnie zastanawiające, gdyż o ile ja żyłem raczej w ciszy, a konflikty wewnętrzne rozgrywały się u mnie za zamkniętymi drzwiami, to Kasjan potrzebował wszystko wykrzyczeć. Potrafił nawet z natłoku złości wyzwać kogoś na pojedynek. Wszystko, aby wyrzucić z siebie zbędne emocje. Był to czasami o wiele lepszy sposób, od mojego, jednak dość irytujący. A dzisiaj czułem się praktycznie tak, jakbym sam przemierzał bezkres Borów Południa. Czułem, że to nie jest przypadek. Że przyjaciel trzymał coś w sobie, co ograniczało jego naturalność zachowywania się. Unikał kontaktu wzrokowego, wolał podróżować, albo kilka kroków za mną, albo przede mną.
— Kasjanie? — Zdecydowałem się w końcu zacząć niewygodny temat.

Zbliżała się pora obiadowa, więc powoli kierowaliśmy się do zamku. Mijaliśmy łąkę, w którą przyjaciel wydawał się mocno zapatrzony. Stąd też rozpościerał się widok na zamek Muukalain w całej swej okazałości. A fakt, że u jego stóp rozwinięty został przez naturę dywan z wrotyczu, nawłoci, czy rdestu, potęgował wrażenie pewnego rodzaju idealności tego krajobrazu. Była to też jedna z cech ich narodu. Tam, gdzie my betonowaliśmy całe miasto, odgradzaliśmy się murami od natury, a tereny przed królestwem były koszone do cna, tu stawiali zamek w taki sposób, aby to on wpasował się do natury, a nie na odwrót. Choć miało to też swoje minusy. Przez takie działania, otwierali pole na atak ze strony barbarzyńców.
— Tak? — Zatrzymał konia i odwrócił się w moją stronę.
— Co cię trapi?
— Nic takiego... — mruknął i od razu odwrócił głowę.
— Jeśli to coś prywatnego, to po coś tutaj jestem. Może będę w stanie pomóc. A jeśli coś związanego ze mną, to nie jest dobrze ukrywać coś przed swoim władcą. — Mężczyzna podniósł na mnie wzrok i przez chwilę obserwował moją twarz w ciszy. W pewnym momencie poczułem się niezręcznie.
— Sprzeciwiłem się twoim rozkazom. — Stwierdził w końcu. Przez chwilę próbowałem sobie przypomnieć, czy było coś, czego bym mu zabraniał, ale w głowie miałem pustkę. Zauważył to. — Rozmawiałem z Kasandrą. — Wskazał głową na królestwo, a z mojej twarzy zniknął jakikolwiek wyraz niezrozumienia.
— Prosiłem cię... — Westchnąłem.
— Wiem. Tylko że chciałem się upewnić. Sprawdzić.
— I co? — zapytałem ze zrezygnowaniem.
— Niewiele. Ogólnie była dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu...
— Doprawdy? — mruknąłem, ale Kasjan to zignorował.
— Choć ogólnie rzecz biorąc, wstępnie chyba jest zainteresowana. — Zerknął na mnie z ukosa, a gdy zobaczył zaskoczenie wymalowane na mojej twarzy, wiedziałem, że był z siebie dumny. — Chce się z tobą spotkać na osobności.
— Jeszcze tego brakuje, żebym spiskował z kimś z Muukalain.
— Powiedziała, że bez tego w ogólne nie bierze pod uwagę możliwości nauki Lyona.
— No i dobrze. Nie jest nam potrzeba.
— Aranie...
— Nie mogę z nią spiskować. Nie dość, że zaraz ktoś rozpuści plotkę, że wspieram Roba, to jeszcze, że korzystam z pomocy rodziny królewskiej, aby szkolić własnego brata. Przecież woła to o pomstę do nieba.
— A nie uważasz, że odwołanie spotkania może być okazaniem braku szacunku księżniczce? I możesz stracić poparcie u Roba.
— Wiesz co? Ja już nie wiem, po czyjej ty jesteś stronie. A po czyjej ja jestem... Zakończmy tę dyskusję i działajmy tylko w imieniu naszego państwa. — Ruszyłem koniem naprzód, aby dać do zrozumienia mojemu towarzyszowi, że czas zakończyć rozmowę.
— Powinniśmy iść tam, gdzie sami chcemy. Tam, gdzie chodziliśmy, gdy byliśmy na wolności. — Wskazał na góry, za którymi znajdował się różny, odmienny od naszego świat. — Dopóki możesz, Panie. — Dodał po chwili ciszy. — Bo nigdy nie wiesz, kiedy przykuje cię do tronu ojciec.
— Tylko że tam... — Machnąłem ręką w kierunku, który wcześniej wskazywał Kasjan. — Byliśmy sami. Zdani na siebie. A na szali leżało nasze życie i wojsko, którym rządziliśmy. Tak naprawdę nie mieliśmy nic do stracenia.
— A teraz co masz do stracenia? Honor? Zdanie rodziny czy może ich życie? Kogo to obchodzi...
— Kasjanie! — Zawołałem, aby się opanował.
— No ale powiedz mi, kogo to obchodzi? Potrzebujesz tych ziem? Potrzebujesz tronu? Nigdy im nie byłeś potrzebny! Znajdą sobie innego dowódcę, jeśli będzie trzeba. Innego mistrza walki! Tak samo, jak gardzą wojskiem Muukalain. Gdyby interesowała ich obrona królestwa, w Lyonie szczepiliby umiejętności wojownika. W zamian wolą wykłócać się o ziemię z Robem, którą, nawet jeśli dostaną, to dalej nie wejdą w posiadanie ich narodu. Tak samo, jak ci wszyscy kochasie z Hesteveddeløp. To szopka do odegrania, a to, że wygrał książę z Vestrød, nic nie zmienia. Joseline i tak poślubi Arnora. I wszystko zostanie w rodzinie.
— Ojciec wypowie im wojnę.
— A proszę bardzo. Połowa wojska zginie po pierwszej bitwie. Zwłaszcza jeśli zrobi to teraz, gdy jeszcze porządnie nie wypoczęli po Fáros.
— Czyli sugerujesz, że Rob zrobi wesele jeszcze przed zimą? — Zaintrygował mnie tok myślenia towarzysza.
— Na pewno. Nie opłaca im się czekać. — Wzruszył ramionami.
— Dobrze... — Westchnąłem. — Zaproponuj jej spotkanie, a się stawię. — Odpuściłem, a Kasjan spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
— Chcę dobrze, ale pamiętaj, że wiesz więcej. Może to nie jest odpowiedni moment... — Zaczął podważać swoją rację w razie konsekwencji. Jednak był słaby.
— Nie próbuj mną manipulować. Jeśli plan się nie uda, to będzie twoja wina i niczyja inna. — Pokręciłem głową i ruszyłem z powrotem do dróżki prowadzącej do domu.

Klątwa Południa |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz