Spotkanie z kandydatami chcącymi wejść do serca Joseline miało odbyć się w sali tronowej, jednak w ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów. Moja siostra postanowiła, że bardziej godne będzie poznanie mężczyzn w momencie, gdy będą musieli stawić czoła wyzwaniu, jakie kobieta dla nich przygotowała. A wymyśliła Hesteveddeløp. Samo widowisko często było wykorzystywane przy takich uroczystościach, ale nie ukrywałam zdziwienia informacją, że to ona zaproponowała zmianę. W końcu była dumna. Nie imponowała jej siła, a umiejętności polityczne. Więc domyślałam się, że pierwotnie to jednak ojciec wyszedł z tą propozycją.
Wchodząc do przedsionka, przez szyby widziałam siostrę, która wyprostowana siedziała na krześle i przyglądała się czemuś, co widziała pod balkonem. Oczywiście już w momencie, gdy mężczyźni ustawiali się w boksach z końmi, Joseline dokładnie analizowała ich ruchy, zachowanie i postawę. Minęłam straże stojące w drzwiach i przemykając obok służących, zajęłam miejsce po lewej stronie od siostry.
— Dobrze, że jesteś — odparła od razu, zwracając na mnie uwagę.
— Księżniczko Joseline, proszę, skupmy się. Czeka nas jeszcze kolacja — wtrącił się doradca, który siedział po prawicy dziewczyny.
Podniosłam się i rozejrzałam po terenie, który stanowił tor dla kandydatów oraz po samych mężczyznach, którzy siedzieli na swoich rumakach nieruchomo. Żałowałam, że nie mogłam przyjrzeć się ich twarzom, gdyż schowali je pod hełmami. Mimo to prezentowali się statecznie, dumnie, poważnie. Możliwe, że się stresowali, w końcu pewne było, że niektórzy spadną ze swojego konia, a wtedy zginą pod kopytami innych. Może też ich ojcowie naciskali na wygraną, w końcu każdy chciał mieć dostęp do wojsk Muukalain, a jednak to oraz rozległe tereny, były kartami przetargowymi naszego narodu.
— Obstawiasz kogoś? — Za plecami usłyszałam głos Joseline.
— Nasz kuzyn wygląda na zdeterminowanego. — Stwierdziłam pochodzenie mężczyzny po herbie na jego zbroi.
— Nawet mnie nie denerwuj... — Westchnęła, na co parsknęłam śmiechem, ale od razu się opanowałam w momencie, gdy jeden z doradców, znacząco chrząknął.
Musiałyśmy być taktowne. Choć do końca nie widziałam ku temu podstaw. W końcu siedziałyśmy pośród naszych ludzi, nie było ryzyka, aby ktoś z innej rodziny usłyszał nasze kaprysy. I owszem, ojciec siedział obok, ale każdy znajdujący się teraz na balkonie wiedział, że niezależnie od tego, kto wygra wyścigi, to król będzie miał ostateczne zdanie w wyborze odpowiedniego kandydata.
Joseline miała bardzo duże opory względem naszych kuzynów. Nie było się co dziwnić, gdyż miała ona okazję ich bliżej poznać, na pewno w wielu więcej przypadkach ode mnie. Mimo że podróżowałam, to jednak aż tak nie skupiałam się na poznawanych ludziach, a na zwiedzanych terenach. Poza tym byłam młoda. Mniej świadoma.
Patrząc na dwóch chłopców z wysp, zastanawiałam się, jakby to było, gdyby ojciec zdecydował się na jednego z nich. Mieli około od ośmiu do dziesięciu lat. I choć dla mnie nawet samo wyobrażenie takiej sytuacji było niedorzeczne, to jednak Joseline wydawała się realnie przerażona takim scenariuszem. Kompletna głupota, bo mimo mojego braku zainteresowania obecną sytuacją w królestwie, miałam świadomość tego, że to Arnor, kuzyn z wysp południa, będzie najbardziej brany pod uwagę. Mężczyzna miał około siedemnastu lat, był dobrze zbudowany, a jego spieczona skóra słońcem, którą można było dostrzec na dłoniach chłopaka, dodawała mu egzotyki. Sama zastanawiałam się, jak wyglądał na twarzy. Skoro już i tak byłyśmy zmuszane do wychodzenia za nieznanych nam mężczyzn, mogliby być chociaż przystojni.
Gdy usłyszałam trąbkę, oderwałam się od balustrady i zajęłam miejsce obok siostry. Wyścig się rozpoczął. Już po wystartowaniu mężczyzn z boksów, dwóch ruszyło prosto na siebie i obaj spadając z koni, upadli na plecy. Ich rumaki jednak szybko się podniosły, a oni sami zaczęli walczyć na miecze. I tak zmarnowali mnóstwo czasu, a przy następnym okrążeniu byli narażeni na śmierć pod kopytami swoich przeciwników. Mimo to zaciekle walczyli, aż jeden wbił drugiemu ostrze poniżej piersi. Niedługo zwycięzca mógł cieszyć się wygraną, gdyż słaniając się na nogach, odszedł dwa kroki w tył i wpadł prosto pod kopyta rycerzy, zajmujących drugie i trzecie miejsce w wyścigu.
— Dwóch nie żyje, ten trzeci, zaraz polegnie. — Skomentowałam, obserwując jak koń, który rozszarpał ciało biedaka, zaczął wariować i próbować zrzucić z grzbietu swego jeźdźce.
W końcu zrezygnowałam z obserwowania tego punktu areny, a skupiłam się na zwycięzcach, którzy walczyli o pierwsze miejsce. Wiedziałam, że jednym z nich był Arnor, ale niestety jego rozpaczliwa walka z siłami natury i własną wytrzymałością, przegrały. Po dziesięciu okrążeniach i różnych perturbacjach na torze ostatecznie wygrał ktoś inny. I dopiero gdy Joseline podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do balustrady, aby ujrzeć dokładniej zwycięzcę, zauważyłam na jego piersi i mieczu emblemat herbu królestwa z zachodu. Gdy mężczyzna zdjął hełm, aby ukłonić się przed moją siostrą, mogłam dokładniej przyjrzeć się jego jasnej skórze oraz gęstym, aż lśniącym, krótkim blond włosom. Był to książę z rodziny Vestrød, Rodmar. Miał już pewnie około trzydziestu lat i pierwszą żonę pochowaną na wzgórzach wulkanicznych. Zerknęłam z ukosa na Joseline, ale w momencie, gdy zauważyłam, jak bacznie rozbierała go wzrokiem, poczułam się niezręcznie. Na szczęście ojciec chyba sam w porę się zorientował i przerwał niestosowną sytuację.
— Zapraszam wszystkich na mat og drikke! — Ogłosił, a dookoła rozległy się oklaski.
Czułam z Joseline stres związany z ucztą. Poza tym, że wewnętrznie trzęsłam się już, aby jak najszybciej opuścić spotkanie, przebrać się i wrócić do swoich obowiązków. To tak bardzo nie było w moim stylu, a świadomość pewnego rodzaju odpowiedzialności i stróżowania nad Joseline, nie poprawiała sytuacji.
Ruszyłam wraz ze wszystkimi do sali tronowej, gdzie już czekała na nas muzyka i poczęstunek. Goście długo nie powstrzymywali się przed zabawą, zresztą pewnie większość z nich potrzebowała takiej odskoczni w każdym możliwym momencie. Podążałam za Joseline, ale gdy zobaczyłam, że do jej osoby zbliżał się powoli Rodmar, wiedziałam, że w jakiś sposób muszę się ulotnić. Na szczęście lub moje nieszczęście, gdy cofnęłam się, aby zniknąć w innym rogu sali, ktoś zza kolumny chwycił mnie za ramię i pociągnął we wnękę niewidoczną dla ludzi obecnych na przyjęciu. Dopiero po chwili szoku zorientowałam się, że stał przede mną Kasjan.
— Przepraszam, że tak z zaskoczenia. — Westchnął, ale trudno mi było ocenić, czy udawał teatralnie, czy rzeczywiście martwiło go, jakie wrażenie na mnie zrobił. W końcu to Kasjan.
— Kto cię zaprosił? — Zdziwiłam się, gdyż myślałam, że to zamknięte wydarzenie, a już na pewno dla służby jakichś książąt i to nie z naszej rodziny.
— Jestem wsparciem dla naszego namiestnika, Pani. — Zmarszczyłam brwi na te słowa. Co prawda króla Tapperhetów nie było na przyjęciu, ale jego zastępca miał swoją ochronę.
— Nie chcę słuchać tych bredni. — Machnęłam ręką i poruszyłam się, aby wyjść na salę, jednak mężczyzna ścisnął moje ramię jeszcze mocniej.
— To pilne. Nie zajmę Pani wiele czasu. Tylko musimy iść w jakieś intymniejsze miejsce.
Rozejrzałam się mimowolnie dookoła. Choć nie chciałam dawać mu do zrozumienia, że jestem zainteresowana, to tym gestem właśnie to zrobiłam. Moją uwagę przykuła rozmowa Joseline z wygranym Rodmarem. Wydawała się rozbawiona, a zaraz i ojciec dołączył do ich rozmowy, przez co kiwnęłam do Kasjana. Ruszył za mną do tylnych drzwi, które prowadziły na balkon na parterze. Z niego rozpościerał się widok na wzgórza, do których prowadziły łąki pełne mnóstwa ziół, z których kiedyś babcia uwielbiała przyrządzać rozmaite mikstury.
— A więc? — Zdecydowałam się odezwać pierwsza, gdy mężczyzna zamknął za nami drzwi.
Kasjan podszedł do mnie bliżej, a następnie przejechał dłonią po swoich czarnych włosach w taki sposób, aby przednie pasma nie wchodziły mu od wiatru w oczy. W pewnym momencie zaczął uważniej przyglądać się mojej twarzy. Przez myśl przeszło mi, że może puder, który nakładała mi Amanda, rozwarstwił się lub w jakiś sposób opadł, przez co uwidoczniły się moje wory pod oczami.
— Coś nie tak? — zapytałam w końcu.
— Nigdy chyba nie stałem tak blisko Pani, księżniczko. — Uśmiechnął się w zawadiacki sposób. — Twa uroda jest tak olśniewająca, jak rosa na łąkach gór Południa. — Zachywacał się, kiwając głową w kierunku widoku po jego prawej.
— Powinni zamknąć cię w jakimś lochu i torturować żmijami — odparłam bez wyrazu na twarzy, jednak mężczyzna nie wychodził z roli.
— Żadna kobieta mi nigdy czegoś takiego nie powiedziała. — Zachowywał się tak, jakby przed chwilą usłyszał komplement.
— No cóż. Dziwki raczej mało się odzywają — mruknęłam, zrezygnowana.
— To było niepotrzebne...
— Marnujesz mój czas. — Spojrzałam prosto w jego zimne, niebieskie oczy.
— A co księżniczka chciała tam z nimi robić? Słuchać o interesach, czy patrzeć jak pańska siostra jest wyrywana z gardła do gardła? — Milczałam, bo tak naprawdę, miał rację. Odchrząknął, jakby orientując się, że może niewłaściwym był naskok na mnie. — Mam prośbę. A może raczej propozycję.
— Słucham.
— Chodzi o umiejętności łucznicze. Bardzo nam imponują. Ubolewamy, że w naszych szeregach nie mamy takich profesjonalistów. Szczególnie zależy nam na świetnych umiejętnościach obronnych rodziny królewskiej Tapperhetów. Chodzi o księcia Lyona. — Zatrzymał się, spoglądając na moją twarz.
— Macie bardzo dobrą armię. Dobrych łuczników także.
— Jednak nie tak dobrych, jak Pani...
— Mam uczyć Lyona łucznictwa? — Powtórzyłam, gdyż nie wierzyłam, że o to chodziło.
— To propozycja.
— Od kogo? — Kasjan zamilkł. Odsunął się ode mnie i jakby udał, że zafascynował go widok za moją głową. — Od kogo? — powtórzyłam.
— Od rodziny królewskiej. — Wzruszył ramionami, ale nadal uciekał spojrzeniem.
— Czemu kłamiesz, Kasjanie? Król Seweryn nigdy by nie zniżył się do takiego poziomu. Zapewne chciałbyś, aby nauki odbywały się poza wścibskim wzrokiem, także, jaka jest prawda?
— Taka, że ciebie Pani, ja zaproponowałem. Sama potrzeba nauki księcia Lyona wynika spod ręki księcia Arana.
— Polecił cię do mnie? — Było to niezwykle wątpliwe. Widział, że wiązałoby się to ze zdradą przeciwko własnemu ojcu.
— Niezupełnie. Sam się poleciłem. — Zażartował, ale żadne z nas się nie uśmiechnęło.
— A więc oczekuję, że sam ze mną porozmawia. Osobiście.
— Księżniczko...
— Nie mogę tego robić poza wiedzą kogokolwiek. Muszę mieć pewność, że ktoś z rodziny królewskiej się na to zgadza. To jest pierwszy warunek. O reszcie porozmawiam z Aranem.
— Jest na wojnie w Fáros.
— Więc czekam na spotkanie, gdy powróci.
— Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby księżniczka się zgodziła. To naprawdę ważne dla samego Lyona...
— Mów za siebie, Kasjanie. Już wystarczy, że dzisiaj dwa razy przyłapałam cię na kłamstwie. — Westchnęłam, a gdy mężczyzna miał się odezwać, drzwi na balkon otworzyły się, a w nich stał sam Håkon — namiestnik Południa. Przejechał wzrokiem najpierw po Kasjanie, a następnie po mojej osobie.
Musiał być zaskoczony widokiem przyjaciela Arana.
— Czy przerwałem coś ważnego? — Zwrócił się do mnie skinieniem. — Ponieważ chciałem już wracać i szukałem swojego towarzysza.
Kasjan na te słowa od razu się wyszczerzył, oczywiście demonstracyjnie przede mną.
— Nie. Skończyliśmy, Panie — odpowiedział mu.
— Bardzo dziękujemy za zaproszenie. — Håkon jakby dalej zwracał się tylko do mnie. — Czy księżniczka Joseline jest zadowolona z wyników wyścigu?
— Myślę, że niezależnie od wyniku, zostanie wybrany odpowiedni następca. — Uśmiechnęłam się, wymijająco.
— Cóż. Następczynią jest Joseline, a następnie Emilie, a na koniec, ty, księżniczko Kasandro. — Zacisnęłam zęby, aby nie odpowiedzieć na złośliwość w żaden nieodpowiedni sposób.
Kasjan chyba czując rosnące napięcie, odchrząknął, złożył mi ukłon, a następnie wyszedł do sali tronowej, podążając za namiestnikiem.
![](https://img.wattpad.com/cover/352315508-288-k783621.jpg)
CZYTASZ
Klątwa Południa |ZAWIESZONE|
FantasyRód Muukalain od dawna zdobywał dalekie tereny, czerpiąc tym samym wiedzę z różnych kultur i rozwijając umiejętności walki. Wydarzenia owiane legendą zmusiły ich do osadzenia się w jednym miejscu i uznania sojuszu, między innymi z rodem Tapperhet. M...