12. Kasandra

4 1 0
                                    

Nim zdążyły zamknąć się za nami drzwi zamku, Amanda z radością w głosie, zaczęła ekscytować się swoją nową posadą.
— Byłam na rozmowie z Eleonorą. Mianowała mnie twoją służącą i dostałam spinkę! — Odsunęła bawełnianą narzutę i pokazała mi przyczepioną do dekoltu sukienki, broszkę z herbem Muukalain.

Inni służący zamku zaczęli przyglądać nam się z zaciekawieniem, co wprawiło mnie w zakłopotanie. Złapałam Amandę za ramię i pociągnęłam w kierunku małego pomieszczenia, w którym zbierane były wszystkie listy, następnie segregowane oraz nadawane.
— To wspaniale, ale nie możesz się tym tak zachwycać. Służąca musi temperować swoje emocje...
— Myślałam, że Pani ma inne podejście. — Wydawała się zaskoczona.
— Mam, ale nie przy całym królestwie. Chodźmy do mnie. — Westchnęłam.

Jedynymi osobami, które zachowywały się dokładnie tak, jak zostało nakazane, był sam król i królowa oraz ich służba. Cała reszta po prostu udawała, a gdy nikt nie patrzył, kierowali się własnym podejściem. Jedyny problem był taki, że niektórzy bywali hipokrytami. Im samym daleko było do zasad królewskich, ale nie stało to na drodze do podsłuchiwania innych i donoszeniu. Niektórych rozpoznawałam od razu, inni byli jak duchy. Snuli się po korytarzach, nie zwracając przy tym na siebie żadnej uwagi.
— Królowa Duna nie była zbyt zadowolona — kontynuowała Amanda, gdy tylko zamknęła za nami drzwi do mojego pokoju.
— Ona nigdy nie jest zadowolona. Ważne, że nie stawiała oporu. — Westchnęłam, opierając się o stolik z lustrem.
— Może uznała, że Eleonora podejmuje słuszną decyzję. — Spojrzałam na służącą i choć cisnęło mi się na usta, aby oznajmić jej, że moja matka nie jest głupia i doskonale wie, że to moja sprawka, zrezygnowałam, widząc rozpromienioną twarz kobiety.
— Możliwe... — mruknęłam.
— Coś się dzieje? — Amanda zrobiła krok w moją stronę, jednak dalej milczałam.

Zawsze lepiej wygadać się człowiekowi, który może coś zrobić, niż koniu, jednak przynajmniej byłam pewna, że zwierzę nie doniesie na mnie. Co do Amandy miałam realne wątpliwości. To, że niejako uwolniłam ją spod przemocy mojej matki, nie znaczyło, że dziewczyna nie sprzeda moich tajemnic za kilka monet. Albo ziemi, bo moja rodzina potrafiła posunąć się do różnych rzeczy, aby dowiedzieć się, czy Alvar przekroczył jakiekolwiek granice w kontaktach ze mną. I mimo że od nikogo nie dostali sprzecznych informacji, to jednak zapewne się domyślali. I aż dziwne, że dalej pracował na rzecz naszego królestwa. Moje myśli zdecydowanie odbiegały za daleko.
— Martwię się o Mokoš — palnęłam, po dłuższej chwili. Ze wszystkich tematów, jakie miałam w głowie, tylko ten wydawał mi się neutralny. Przynajmniej w pewnym sensie.
— Oh... W królestwie mówią, że ma nakaz powrotu do domu. Choć nie wiem, czy to możliwe. Zapiera się. Sama księżniczka mówi, że prędzej się zabije, niż wróci. — Podniosłam głowę na Amandę, ale gdy ta zauważyła, że się jej przyglądam, od razu się speszyła.
— Emilia jej powiedziała? — zapytałam sama siebie i choć mój głos był praktycznie niesłyszalny, Amanda pokręciła przecząco głową.
— Nie, Pani. To ja dostałam nakaz.
— Nie rozumiem. — Zmarszczyłam brwi.
— To zaczęło się już pierwszego dnia, jak zaczęłam pracować w królestwie. Na kuchni kazano mi zanieść księżniczce Mokoš posiłek. Zapewne dlatego, że byłam nowa i może księżniczka byłaby bardziej skora do rozmowy. Nie była. Najpierw mi nie otwierała, ale z czasem zaczęła wpuszczać mnie do środka. Codziennie rano i wieczorem zanoszę jej posiłki, Pani. — Patrzyła na mnie tak, jakby zaraz miała dostać ode mnie w twarz.
— Co mówi? — Ożywiłam się.
— Nic. Wypytuje o wydarzenia w królestwie i pomstuje. Wpadła w szał, gdy powiedziałam jej o decyzji króla Kuiluun. Oczywiście zostało mi to nakazane od Eleonory.

Westchnęłam. Zdjęłam płaszcz i rzuciłam go na łóżko, a także odłożyłam swój łuk w wyznaczone dla niego miejsce, do gabloty.
— Pójdę do niej — powiedziałam w końcu.
— Wydaje mi się... — Spojrzała na mnie kontrolnie, jakby sprawdzając, czy interesuje mnie jej zdanie. — Że ona nie zmieni zdania — mruknęła.
— Idź do swoich spraw. Ja spróbuję. — Amanda kiwnęła głową i od razu ruszyła do drzwi. — Jeśli mi się nie uda... — Zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. — Wtedy będziemy musiały szukać dla niej męża. — Służąca na moje słowa uśmiechnęła się i przeciągnęła spojrzenie na mojej twarzy. W końcu jeszcze raz się ukłoniła i zostawiła mnie samą.

Cały czas zastanawiałam się, co mogłabym zrobić, aby sprawdzić Amandę. Gdzie były jej granice? W jakim stopniu mogłaby mi towarzyszyć... Przydałaby mi się w królestwie taka osoba. Już i tak miała zaufanie wśród służących, skoro zdołała zdobyć kontakt z Mokoš. Więc tym bardziej, miałaby wejście w różne środowiska. Potrzebowałam tego. W końcu ktoś będzie musiał mnie kryć, gdy będę udzielała lekcji Lyonu. Z tymi przemyśleniami snułam się po korytarzach i kamiennych schodach, co jakiś czas nasłuchując, czy nikt mnie nie śledził. Może byłam przewrażliwiona, jednak nie wierzyłam w to, że Mokoš zostawili bez straży. I miałam rację, bo gdy wdrapałam się na szczyt, jednej z wież, przed drzwiami na korytarz, na którym znajdowały się między innymi drzwi do komnaty Mokoš, stało dwóch rycerzy. Wpuścili mnie do środka bez problemu, jednak miałam obawy, czy nie będą podsłuchiwali rozmowy. Gdy w końcu stanęłam przed drewnianymi, rzemieślniczo rzeźbionymi drzwiami, zawahałam się. Co miałam jej powiedzieć? Jak zacząć rozmowę? Od śmierci Ericka w ogóle nie rozmawiałyśmy.
— Mokoš... — Miałam wątpliwości, czy w ogóle usłyszała mój głos, gdyż jakaś niewidzialna gula utknęła mi w gardle. Kiedyś potrafiłyśmy rozmawiać o wszystkim, a teraz... — Mokoš. — Powtórzyłam, tym razem głośniej.

Czekałam chwilę w ciszy, szukając jakichś dźwięków za drzwiami, jednak dziewczyna chyba poruszała się, niczym duch, bo nie usłyszałam nic, poza przekręcaniem zamka i skrzypieniem otwierającego się skrzydła. W drzwiach stanęła kobieta, która wyglądała dokładnie tak, jak zawsze, prócz tego, że jej lśniące czarne włosy spływały luźno po ramionach, a ubrana była w halkę przeznaczoną do snu. Albo już w ogóle nie zmieniała ubrań, albo dopiero wstała, jednak nie wyglądała na zaspaną. Poza tym było popołudnie.
— Kto cię przysłał? — Jej głos również niczym nie różnił się od tonu, w jakim zwracała się do służby moich rodziców. Nienawidziła być kontrolowana tak jak ja.
— Amanda? — zapytałam ironicznie, bo wydawało mi się skrajną głupotą zakładanie, że akurat mi ktoś kazał tu przyjść.

Dziewczyna westchnęła i otworzyła szerzej drzwi, abym mogła wejść do środka. W środku pachniało kadzidłem cedrowym. Panował bałagan, wszędzie leżały porwane kartki, a łóżko kobiety obłożone zostało wszelkiego rodzaju ubraniami, jakie miała w swojej kolekcji.
— Czego chcesz? — zapytała, zamykając drzwi. Od razu ruszyła do krzesła przy komodzie, z którego zdjęła narzutę i przykryła się nią, aby zasłonić przede mną swoje ciało, prześwitujące przez materiał koszuli.
— Zapytać, jaki jest plan. — Odwróciłam się do niej, po przyjrzeniu się każdemu zakamarkowi komnaty.

W wyrazie jej twarzy dostrzegłam coś na wzór nadziei, choć był to tylko przebłysk.
— Nie ma. Niech mnie zabiją. — Wzruszyła ramionami, jakby te słowa nic dla niej nie znaczyły, ale to nie prawda.
— Naprawdę chcesz tak łatwo ponieść klęskę? — Próbowałam poruszyć jej ego, gdyż wiedziałam, że była dumna i honorowa.
— Klęskę? Jedyną klęskę ponosi tu moja rodzina, która chce się mnie wyrzec tylko dlatego, że nie chcę wyjść za ich kandydata.
— A przyszłaś na ten świat kiedy? Wczoraj? — Kobieta zmrużała oczy. — Nikogo nie obchodzi to, że boli cię serce. Nikogo nie obchodzi to, że to my jesteśmy twoją rodziną. Nikogo nie obchodzi to, że nie chcesz patrzeć na tych idiotów, którzy zacierają ręce na majątek twojej rodziny...
— Więc i mnie nie obchodzą ich interesy. — Zamilkłam na chwilę, uważnie przyglądając się Mokoš.
— W takim wypadku, masz dwa wyjścia.
— Którekolwiek będzie zgodne z tym, czego chcę?! — Podniosła głos, przez co się wzdrygnęłam.
— Jeśli weźmiesz ślub u nas, to tutaj zostaniesz.
— Śmieszne! Jaki rycerz będzie chciał zdrajczynię? — zaśmiała się gorzko.

Milczałam, sama nie wiedząc, w jaki sposób prowadzić rozmowę, aby dziewczyna mogła czuć się komfortowo. Bałam się jej. Bałam się o nią.
— Miałyśmy być szczęśliwe — mruknęła cicho. — Obiecywałaś mi, że tutaj będę szczęśliwa. — Poczułam ucisk w gardle, próbując powstrzymać łzy, które napływały mi do oczu.
— Jeśli będziesz robiła, co ci każę, postaram się, chociaż o to, żebyś była przy mnie. — Te słowa ledwo byłam w stanie wydobyć z siebie.
— To, co mam robić? — Uśmiechnęła się do mnie, rzucając mi wyzwanie w ujarzmieniu jej charakteru. Chciała pokazać, że się nie ugnie.
— Przychodzić na śniadania do głównej sali. Możesz pomagać Joseline w przygotowaniach do ślubu.
— Mam udawać?
— Stwarzać pozory.
— A ty?
— Będę z Amandą szukać ci męża. — Dziewczyna na to parsknęła głośnym śmiechem.
— To ufamy jej? — Słysząc, że zaczęła mówić o nas, poczułam pewnego rodzaju ulgę.
— Tylko jej. Daj mi czas, a ją sprawdzę.
— Na własnej skórze? Bardzo mądrze. — Pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Jeden policzek od matki w jedną czy w drugą nie robi mi różnicy. Nie pokarzą mnie wydaniem, bo muszą jak najszybciej zachować tron. Nie będzie lepszego momentu.

Mokoš milczała, badając moją osobę, po czym odwróciła wzrok i skupiła się na widoku za oknem. Podeszła do szyby i palcem wskazującym przejechała po szkle, zostawiając ślad kreski, z którego zaraz zaczęła spływać woda.
— Mogę ci jakoś pomóc? — Wypowiedziała te słowa tak cicho, że przez moment przestałam oddychać, aby zrozumieć jej wypowiedź.
— Nie — odpowiedziałam może za szybko. — Na razie zachowuj się tak, jak zawsze. Jeśli nagle zaczęłabyś zachowywać się inaczej, zorientowaliby się, że jest coś nie tak. Po prostu... Po prostu tu siedź do momentu, aż Amanda da ci znać.

Mokoš odwróciła się w moją stronę i kiwnęła głową, skupiając się jakby tylko na tym, aby oczami zakomunikować mi, że się zgadza. Wypuściłam powietrze z ust, orientując się, że przez dłuższy czas trzymałam tlen w płucach. Ruszyłam głową na znak zgody, a następnie powoli udałam się do drzwi. Jeszcze przed wyjściem sprawdziłam, czy Mokoš nie ma nic przeciwko opuszczeniu przeze mnie jej komnaty, ale dalej wróciła do przyglądania się czemuś za oknem. W takim wypadku nie pozostało mi nic innego, jak rozpocząć wcielanie planu w życie.

Klątwa Południa |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz