13. Kasandra

14 2 3
                                    

Od razu po opuszczeniu pokoju, postanowiłam jak najszybciej zejść, chociaż na niższe piętro, aby nikt nie przyłapał mnie na wizycie złożonej księżniczce Kuiluun. Choć idiotyzmem byłaby wiara w to, że straż nie doniesie rodzicom o moich poczynaniach. Gdy tylko zeszłam ze schodów i weszłam na korytarz prowadzący do mojej komnaty, na drugim końcu pomieszczenia zobaczyłam mężczyznę przypominającego posturą mojego ojca. Przez ciało przeszło mnie tysiące prądów i zatrzymałam się w bezruchu. Jeszcze przez chwilę zastanawiałam się, czy gdybym szybko wbiegła z powrotem na schody, zwróciłabym na siebie uwagę.
— Księżniczko! — Nieznajomy od razu zwrócił na mnie uwagę i przyspieszył kroku. Już po jego głosie zorientowałam się, że to nie mój ojciec, a królewski rymarz.
— Skąd ta wizyta w zamku? — Uśmiechnęłam się delikatnie i zaczęłam powoli iść w jego stronę, stwarzając pozory zaskoczonej, ale nie przestraszonej.
— Zmierzałem do południowego skrzydła, aby porozmawiać z namiestnikiem, ale dobrze, że na Panią trafiłem. — Ukłonił się przede mną nisko, a gdy wyprostował się, znowu wyższy był ode mnie o głowę. — Dostałem nowe materiały na siodła i ogłowia. Gdyby księżniczka chciała... — Wysunął z kieszeni spodni kawałek skóry, jeszcze nieobrobionej. — Jedno ogłowie już wykonałem i zostawiłem w stajni koni królewskich.
— Wspaniałe... — Przejechałam dłonią po materiale, w którym wybite były każde najmniejsze szczegóły. — Będę mogła sprawdzić?
— Oczywiście. To do waszej dyspozycji, jednak z chęcią wykonałbym pracę na specjalne zamówienie. — Uśmiechnął się do mnie serdecznie.
— Byłabym dozgonnie wdzięczna. Masz niezwykły fach w ręku.
— Staram się. — Wydawał się zakłopotany moim komplementem.

Zwykle tacy pracownicy nie byli gotowi na pochwały, niezbyt często też je słyszeli, jednak starałam się, aby chociaż ci, którzy bezpośrednio dla mnie wykonywali niektóre rzeczy, byli doceniani. Czułam, że z o wiele większym sercem podchodzili do pracy, gdy wiedzieli, że dane zamówienie wykonywali dla mnie.
— A więc ruszaj na tę ważną rozmowę. — Odsunęłam się w bok, aby zostawić mężczyźnie więcej miejsca. Ten pokiwał szybko głową, jeszcze raz obdarzył mnie szerokim uśmiechem, ukłonił się i kontynuował swoją drogę, wchodząc na schody.

Gdy zniknął z pola widzenia, wypuściłam z płuc powietrze i oparłam się o najbliższy filar między oknami. Dużo energii kosztowała mnie owa rozmowa, jednak świadomość możliwości udania się na przejażdżkę konną z nowym ogłowiem napawało mnie optymizmem. Odchodząc od okna, mimowolnie spojrzałam na widok za nim, gdzie przy stajniach przechadzał się Alvar. Wyglądał na bardzo skupionego na swojej pracy, zapewne zajmował się przeładowaniem pasz dla koni. Od razu przed oczami pojawił mi się obraz jego twarzy, gdy zobaczył mnie, podchodzącą do Kasjana i Arana, z którymi prowadził tego popołudnia rozmowę.

Przestałam go rozumieć. Przestałam czuć jego emocje i intencje i musiałam jak najszybciej dowiedzieć się dlaczego. Wychyliłam się bardziej w kierunku szkła, aby sprawdzić, czy nikt z nim nie pracował, a gdy zorientowałam się, że chwilowo był sam, szybkim krokiem ruszyłam do tylnego wyjścia z zamku, które od razu prowadziło do stajni królewskiej. W tamtym momencie nie miałam pojęcia, o czym tak naprawdę zamierzałam z nim rozmawiać. Wyjście z pretensjami nie było w moim stylu, choć Alvar wiedział, że gdy wchodziły w grę uczucia, moje zachowanie diametralnie się zmieniało. Mimo wszystko dawno nie miałam z nim kontaktu, a przynajmniej tak było w moim mniemaniu, co sprawiało, że dopadały mnie pewne wątpliwości. Że może już nie jestem jego "flamme".

Wchodząc do stajni, zastałam ciszę. W tle tylko konie parskały i stukały kopytami, a w najbliższym otoczeniu nie było żywego człowieka. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że to iluzja. Ktoś na pewno się tu krzątał, a gdybym zaczęła biegać i zaglądać w każdy kąt, zwróciłabym na siebie uwagę. Dlatego też, gdy upewniłam się, że nie było w pobliżu Alvara, ruszyłam prosto do mojego rumaka, aby odnaleźć świeżo zrobione ogłowie. Gentilezzy zaczął nadmiernie parskać, gdy tylko mnie ujrzał, a ja od razu położyłam dłoń na jego pysku. Na drewnianej półce, zaraz obok jego boksu, rzeczywiście znajdowało się nowe ogłowie. Od razu je podniosłam i zaczęłam dokładnie przyglądać się materiału, z jakiego zostało zrobione.
— Księżniczko... — Wzdrygnęłam się, słysząc za swoimi plecami męski głos. Od razu się odwróciłam, a gdy na twarzy Alvara dojrzałam zdezorientowanie, zaczęłam zastanawiać się, czy w tym momencie bardziej ja nie chciałam być w owym miejscu, czy jednak on.

Po chwili, gdy Alvar ochłonął, ukłonił się i znowu patrzył na mnie pytająco. Nie rozumiałam, w czym miał problem zupełnie tak, jakby moja obecność w stajni była przedziwna, niespotykana.
— Przeszkadzam ci w pracy? — Zreflektowałam się, rozglądając się dookoła. Zaraz w głowie zaczęłam karcić swoje zachowanie, gdyż wiedziałam, że jeśli nie rozmawiałabym teraz z Alvarem, zapewne ta dyskusja skończyłaby się szybciej. Być może nieprzyjemnie dla mojego rozmówcy, ale ja zapomniałabym o tym po pięciu sekundach.
— Nie! — Zaprzeczył zbyt natychmiastowo. — Nie. To znaczy... Nieważne. — Westchnął i zrobił krok w tył.
— Coś się dzieje? — Już miał zamiar wychodzić ze stajni, gdy zatrzymał się wpół kroku i spojrzał ponownie w moje oczy.
— Nie...
— To dlaczego mnie unikasz? — Może niepotrzebnie obrałam ofensywne podejście, jednak lubiłam eksperymentować. Ciekawiła mnie reakcja ludzi na dziwną, może niekiedy nieoczywistą kontynuację rozmowy z mojej strony.
— Ja? To znaczy... Nie zauważyłem, aby coś takiego miało miejsce. — Bardzo hamował swoje reakcje, co spowodowało, że zaczęłam przeczuwać, że Alvar zdawał sobie sprawę z tego, że nie byliśmy sami.
— W takim razie, czy masz chwilę, aby pomówić? — Zaproponowałam, choć marne były szanse, że mężczyzna się zgodzi.
— Myślę, że tak. — Rozejrzał się dookoła, po czym zdjął z dłoni skórzane rękawiczki i ruszył w kierunku drzwi znajdujących się po drugiej stronie budynku, między boksami koni.

Przejście to prowadziło schodami na górne piętro stajni, gdzie składowano pasze i inne pożywienie zarówno dla koni, jak i innych zwierząt. Do tego pomieszczenia można było wejść tylko w taki sposób, w jaki my się do niego dostaliśmy. Również z tego poziomu można było wyjrzeć przez jedyne okno, z którego widok pozwalał kontrolować główne wejście do stajni.
— Czy już jest lepiej? Jeśli chodzi o Ericka? — zapytał Alvar, gdy tylko zamknęłam za sobą drewniane drzwi. On od razu podszedł do okna i zachowując bezpieczną odległość, aby za bardzo się nie wychylić, sprawdził, czy nikogo nie było w pobliżu budynku.
— Myślę, że w pewnym stopniu już nigdy nie będzie lepiej, ale obecnie jest wiele innych, ważnych spraw, którym trzeba poświęcić uwagę. — O wiele częściej niż o swoich planach, czy też polityce, opowiadałam mu zgodnie z prawdą o swoich uczuciach.
— Rozumiem. W takim wypadku wydaje mi się, że bardziej ty mnie unikasz, niż ja ciebie. — Zmienił nastawienie. — Bo ja po prostu dałem ci przestrzeń na żałobę.
— Rozumiem i choć chciałabym cię zapewnić o swojej zmianie zachowania, nie jestem w stanie tego uczynić. Zbliża się ślub Joseline. Nie mogę być obecna każdego wieczoru. — Gdyby Alvar znał mnie dostatecznie dobrze od strony moich relacji z członkami rodziny, zdawałby sobie sprawę, że to nie jest usprawiedliwienie. Jednak byłam księżniczką. Musiałam się jakoś prezentować. Gdybym spotykała się z nim każdego wieczoru, byłabym uważana za ladacznicę.
— Rozumiem. W takim razie nie możesz mieć mi za złe, że cię unikam. Po prostu nie chce się narzucać, a ty jesteś naturalnie zajęta. — Serce biło mi coraz szybciej. Możliwe, że byłam uzależniona od tego człowieka. Przynajmniej ojciec często mi to zarzucał.
— Mam rozumieć, że chcesz to zakończyć? — zapytałam, choć ledwo powstrzymywałam swój głos przed drżeniem.
— A ty czego chcesz? — Spojrzał mi prosto w oczy.

Gdyby nie dość długa przerwa w naszej relacji, zapewne powiedziałabym wprost, co czuję i czego oczekuję, jednak w obecnej sytuacji musiałam przemyśleć swoją odpowiedź. Ostatecznie jednak zadecydowała moja tęsknota.
— Chciałabym, żeby było tak, jak kiedyś — mruknęłam cicho, choć wiedziałam, że mężczyzna usłyszał każde słowo.

Po mojej wypowiedzi zrobił krok w moją stronę, a gdy znalazł się już wystarczająco blisko, nachylił się nade mną i złożył pocałunek na moich ustach. Nawet nie zorientowałam się, kiedy złapał moją twarz w obie dłonie i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Kiedyś potrafił przez cały stosunek powtarzać, jak bardzo kochał moje usta, a teraz pokazał, jak się za nimi stęsknił. Każdy dotyk jego dłoni na moim ciele sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Nawet nie byłam świadoma, jak bardzo mi tego brakowało. Jak bardzo byłam spragniona jego bliskości, oddechu, czułych gestów i pocałunków. Znowu mnie miłował. Znowu dbał o to, abym czuła się dobrze, gdy sprawiał mi tak dawno zapomnianą przyjemność. Starałam się być cicho, widziałam też, że i Alvar ograniczał się do cichych jęków, ale byliśmy do tego przyzwyczajeni. Nigdy nie mogliśmy pozwolić sobie na wolność. Nigdy nie mogliśmy w pełni cieszyć się naszą bliskością, czy choćby okazać sobie na co dzień minimalnej czułości. Nasze uczucia do siebie były zamknięte w wieży sięgającej aż po chmury. Nie raz pragnęliśmy z niej wyskoczyć, ale zawsze coś sprawiało, że wracaliśmy do rzeczywistości. Zazwyczaj owe wydarzenia musiały być traumatyczne, przez co znowu wracaliśmy do punktu wyjścia i przy kolejnym spotkaniu, boleśnie ukazywaliśmy swoją tęsknotę za bliskością. To właśnie była nieszczęśliwa miłość. A pamiętam, jak jeszcze przed poznaniem Alvara, wyjechałam na wyspy do rodziny i z wielką pogardą i zaskoczeniem słuchałam podobnej opowieści z ust jednej z moich kuzynek. Obecnie już od kilku dobrych lat została wydana za mężczyznę, który przerwał jej romans z dobrym przyjacielem ojca. Ma kilkoro dzieci, już sama nie wiem ile. I w tym momencie zastanawiam się, ile z nich jest faktycznie zrodzonych z małżeństwa, a ile ze zdrady.

Alvar zauważył moje rozproszenie, choć nie było dla niego niepokojące, gdyż od kilku minut leżeliśmy przy snopkach siana i dyszeliśmy ciężko, próbując doprowadzić się do porządku.
— Kasandro... — Wyszeptał i wtedy przed oczami zobaczyłam jego twarz.
— Dziękuję. — Pochyliłam się nad nim i złożyłam na jego ustach ostatni pocałunek.

Mężczyzna uśmiechnął się czule, a zauważając, że zaczęłam się podnosić, stanął na równe nogi i pomógł mi poprawić włosy i ubiór, aby ukryć wszelkie ślady nieczystego zachowania. To niesamowite, jak bardzo pilnował tego, że byłam jego księżniczką. Z jednej strony oddawał mi tym samym szacunek, z drugiej jednak doszukiwałabym się w jego zachowaniu jakiegoś strachu. A w końcu realnym była jakaś sroga kara, którą to w końcu by poniósł, a może i nawet jego rodzina. On mógłby zostać zgładzony, mnie w najgorszym wypadku wysłaliby do klasztoru. Oczywiście równie straszna była wizja małżeństwa, choć z drugiej strony wiązało się to tylko ze zmuszaniem do stosunku, bo na co dzień zajmowałabym się jakimiś "kobiecymi sprawami". Gdyby jednak skazano mnie na klasztor, byłabym torturowana dzień i noc. Wiele dni i nocy.

Nie rozmawialiśmy już ze sobą. Po prostu zeszliśmy z piętra i Alvar nie patrząc nawet w moją stronę, wrócił do pracy, jak gdyby nigdy nic. Nie miałam mu tego za złe, w końcu zachowywaliśmy się tak za każdym razem. Teraz najważniejsze, aby zachować spokój i oddalić się od siebie jak najszybciej. Spojrzałam ostatni raz w kierunku Alvara, który wszedł na wóz, którym przyjechał z miasta i zarzucił na plecy kolejny worek. Wtedy też ruszyłam do tylnego wyjścia, a gdy zamknęłam za sobą drzwi do zamku, wypuściłam z ust powietrze. Gdy serce znowu zaczęło bić swoim naturalnym tempem, szybkim krokiem udałam się do swojej komnaty. Dokładnie tę samą czynność powtórzyłam po tym, jak zamknęłam za sobą drzwi do pokoju.
— Wszystko w porządku? — Dopiero gdy usłyszałam głos Amandy, zauważyłam ją stojącą przy moim łóżku i układającą wiele materiałów po sobie. Na podłodze stało wiadro napełnione wodą, więc kobieta robiła ogólne porządki.
Na końcu języka cisnęła mi się prośba o to, aby Amanda wyszła, jednak w jednej sekundzie przypomniała mi się rozmowa z Mokoš. Musiałam ją sprawdzić. Może to nie był najlepszy moment, ale jeśli byłaby w stanie być względem owej tajemnicy mi lojalna, to będzie też przy innych wydarzeniach. A jeśli nie, zapewne będzie ją czekała śmierć, a mnie kolejny policzek od matki.

Odbiłam się plecami od drzwi, a następnie ruszyłam prosto do komody i pierwszej szuflady od góry. Wyjęłam z niej buteleczkę, która jako jedyna miała zabarwiony na niebiesko korek. Odwróciłam się do służącej, która stała w osłupieniu. Miałam wrażenie, że niczego tak bardzo się nie bała, jak zawartości właśnie tej szuflady. Może pochodziła z rodziny, dla której tego typu rzeczy uchodziły za czarną magię. No cóż, u nas było podobnie, ale gdy zaczęłam dojrzewać wraz z moim rodzeństwem, dla naszej rodziny i służby nie było nic ważniejszego, niż zachowanie wszystkich naszych występków w tajemnicy. Nas po prostu było stać na ludzi, którzy specjalizowali się w tworzeniu takich wywarów.
— Co to? — zapytała niepewnie.
— Szczerze? Nie mam pojęcia, ale ma zapobiegać zajściu w ciążę — odpowiedziałam i upiłam łyk mikstury, która śmierdziała prawie tak, jak smakowała. Sztuką było powstrzymywanie torsji, więc od razu sięgnęłam po szklane naczynie, w którym schowane były maślane ciastka, którymi zagryzałam obrzydliwe smaki.

Amanda w tym czasie zrobiła krok w moją stronę, ale gdy zobaczyła, że nie mogła już nic zrobić, zakryła dłonią usta.
— To bezpieczne? — Wyszeptała, a ja schowałam butelkę do szuflady i ponownie ją zakluczyłam, sprzątając wszystko na wypadek nieproszonych gości.
— Zdarzyło mi się już to stosować i jak widać, żyję. — Wzruszyłam ramionami.
— Tak nie można, Pani... — Obiecała mi zachowywać tajemnice, ale czułam, że w jej głowie toczyła się teraz moralna bitwa.
— Nie można zabijać dzieci czy cudzołożyć? Niektórych rzeczy po prostu nie możemy powstrzymać. A potem najlepiej jest po prostu posprzątać.
— A czystość?
— A która z nas jest czysta? — Skinęłam w stronę drzwi, dając do zrozumienia Amandzie, że mówiłam o swoich siostrach. — Obawiam się, że nawet moja matka nie była czysta przed ślubem z ojcem...
— A więc mam akceptować to, że moja Pani się czymś truje, tak? — Zaskoczyła mnie, gdyż była pierwszą osobą, która zmartwiła się moim zdrowiem, a nie zasadami.
— Możesz dawać mi reprymendy. Czasem może coś do mnie dotrze. — Spojrzałam w jej oczy. — Ale przede wszystkim masz milczeć.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 12 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Klątwa Południa |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz